Andrzej Bachleda JR | 2001.10.04 | T.S.: Intensywną pracę z ojcem zaczęliście już w ubiegłym roku. Tymczasem dawniej na stoku podobno zawsze bardzo się kłóciliście. Co się stało, że nagle zaczęliście ze sobą tak dobrze współpracować. I czy dużo ta praca z ojcem Ci daje?
A.B.: Oj tak, bardzo dużo! I rzeczywiście od ubiegłego roku świetnie nam idzie wspólna praca. Ojciec zna mnie przecież jak nikt inny. Trenował mnie przez 13 czy 14 moich pierwszych narciarskich lat. Gdy byłem małym chłopcem, to właśnie on był moim klubowym trenerem. Jego rady zawsze były najważniejsze, jego zdanie liczyło się więcej niż to co mówili inni trenerzy. Mało jest przecież na świecie trenerów technicznych z takim doświadczeniem jakie on posiada. No ale przyszedł oczywiście taki moment w którym syn musiał się uwolnić spod wpływu ojca - No i zacząłem mieć własne zdanie, zacząłem się z nim nie zgadzać, zaczęły wybuchać między nami awantury i spięcia. Na szczęście to już minęło. Mam oczywiście własne zdanie, zdarza się, że z ojcem się nie zgadzam, ale wiem, że to normalne. Możemy już o tym spokojnie dyskutować. Ja nie jestem przecież moim ojcem, ani on mną. Nie wszystko co jemu odpowiada musi był dobre także dla mnie. Nauczyłem się słuchać własnego organizmu, wiele lat jeżdżę już na nartach, znam swoje reakcje. Po prostu odnalazłem samego siebie, swoją osobowość, swoje zdanie. Ojciec też pewnie zrozumiał, że jestem już dorosły... I znowu pracuje się nam razem bardzo dobrze.
T.S.: Co się takiego wydarzyło w ubiegłym sezonie, że tak nagle zacząłeś uzyskiwać niezłe wyniki, że nagle zaczęto cię uważać w Pucharze Świata za jednego ze slalomowych faworytów?
A.B.: Z tym faworytem to nie przesadzajmy! Zobaczymy, jakie będą moje wyniki w tym sezonie - Ale fakt, że bardzo dużą rolę w moich ubiegłorocznych rezultatach miała moja wewnętrzna zmiana podejścia do startów. W ubiegłym roku zacząłem się do każdych zawodów nastawiać bardzo agresywnie, wręcz bojowo. A to nie jest u mnie wcale takie łatwe. Przeciwnie - przychodzi mi to z trudem - bowiem jest to zupełnie sprzeczne z moją prawdziwą naturą. Jest to dla mnie naprawdę ciężka praca, która rozpoczyna się wcześnie rano w dniu zawodów, albo nawet już poprzedniego dnia. Staram się wtedy myśleć tylko i wyłącznie pozytywnie. Nie dopuszczam do siebie żadnych negatywnych myśli, powtarzam sobie, że jestem dobry i że tak jak inni jestem w stanie nieźle pojechać, a może nawet wygrać. Dawniej miałem straszne huśtawki nastroju, potrafiłem sobie nawet przyrzekać, że już nigdy więcej nie będę jeździć na nartach! Teraz takie myśli zwalczam w zarodku. A przed samym startem przeprowadzam bardzo intensywną rozgrzewkę - nie stoję i nie rozmyślam ze strachem o starcie, lecz intensywnie ćwiczę. Ale tak naprawdę intensywnie, do tego stopnia, że się cały pocę. I w ten właśnie sposób "dojrzewam" do startu. Gdy przychodzi moja kolej, jestem już naprawdę mocno wewnętrznie naładowany i pełen energii. I jak widać bardzo mi to pomaga. Taki przełom w mojej głowie nastąpił chyba w ubiegłym roku w Chamonix. Mimo, że startowałem tam z bardzo wysokim - 54 - numerem startowym, udało mi się zakwalifikować do drugiego przejazdu i zakończyć zawody na 19. pozycji. W Chamonix nabrałem dużo większej pewności siebie. Po prostu wierzyłem w siebie, w swoje możliwości.
T.S.: Kilkanaście dni później był pamiętny slalom w Wengen - jedna z najtrudniejszych, najbardziej stromych slalomowych tras w Pucharze Świata. Zająłeś piąte miejsce, tak blisko podium - Jak się wtedy czułeś?
A.B.: Byłem zdziwiony po pierwszym przejeździe i zdenerwowany po drugim. Pierwszy przejechałem zupełnie normalnie, naprawdę nic nadzwyczajnego. Gdy dojeżdżałem do mety myślałem, że będę miał czas dający mi jakieś dwudzieste któreś miejsce. A tu na tablicy świetlnej świeciła się koło mojego nazwiska siódemka! W pierwszej chwili nie mogłem w to uwierzyć, myślałem, że to jakaś pomyłka! Gdy wreszcie do mnie to dotarło, postanowiłem w drugim zjeździe pójść na całość, zjechać całą trasę na 100 procent - bardzo agresywnie. Slalomową trasę, zwłaszcza tak stromą, trzeba naprawdę przez cały czas atakować - walczyć z każdą bramką, z każdą tyczka. Niestety wcale to nie jest takie łatwe... W tym drugim przejeździe miałem kłopoty w pierwszej części stoku - bardziej walczyłem ze sobą niż z trasą, byłem bardzo zblokowany, spięty. Na szczęście pod koniec środkowej ścianki trochę nerwy mi puściły i cały dół przejechałem dobrze. Gdy na mecie zobaczyłem, że jestem drugi ucieszyłem się, bo zrozumiałem, że zmieszczę się w pierwszej dziesiątce. Trochę mi to zadowolenie przeszło, gdy w końcu okazało się, że mam piąte miejsce. Zacząłem się wtedy na siebie wściekać, że gdybym lepiej pojechał ten drugi przejazd, to mógłbym być spokojnie czwarty, albo nawet wyżej, na podium... No, ale tak obiektywnie mówiąc, to piąte miejsce to oczywiście świetny wynik.
T.S.: Mówisz, że zmieniłeś swoje wewnętrzne nastawienie do zawodów. Sam do tego doszedłeś, czy może korzystałeś z pomocy jakiegoś psychologa? Ostatnio jest to przecież bardzo modne wśród narciarzy. Wielu ma swoich "trenerów od psychiki ".
A.B.: Nie, ja doszedłem do tego sam. Głównie wyciągając wnioski z swych dotychczasowych błędów. Wiele też rozmawiałem na ten temat z moim szwagrem Stéphanem Exartierem, który jeździł kiedyś na nartach zarówno w ekipie Francji, jak i Polski. Może to zabrzmi dziwnie, ale po prostu w ubiegłym roku, po powrocie z listopadowych zawodów w Ameryce, gdzie szło mi wyjątkowo źle, zdecydowałem, że muszę coś zmienić. Że tak dłużej być nie może. Zwłaszcza, że już podczas jesiennych treningów nabrałem wewnętrznego przekonania, że coś musi się stać. Że nie może być tak, iż człowiek tygodniami trenuje, trenuje, trenuje, szybko jeździ na treningach, a w zawodach nic z tego nie ma... Przez moment miałem nawet taki straszliwy dołek - zacząłem przegrywać nawet na treningach, w pucharze kontynentalnym byłem ostatni! To było coś strasznego. Myślałem, że tego nie wytrzymam! No więc zdecydowałem, że muszę coś zmienić; zdecydowałem, że nie poddam się tak łatwo, że zacznę szybciej jeździć, zarówno na treningach jak i na zawodach, że zacznę się inaczej psychicznie nastawiać, intensywniej rozgrzewać ... Jak widać była to niezła decyzja.
| powrót
Aktualne wiadomości w twojej poczcie!
|
Szukaj
|