Enduro Trophy Brenna 2011 za nami | 2011.08.26 |
| fot. Dariusz Dziadek |
|
Za nami czwarta, przedostatnia w tym sezonie, edycja Enduro Trophy. Zapowiedź ścigu dumnie określała ją, jako słynącą z dobrej pogody, rewelacyjnej frekwencji i najlepszych imprez na zakończenie. I chyba nikt z biorących udział w tej edycji nie może zakwestionować tych słów.
Sto czternaście osób. Dokładnie tyle stawiło się na start pierwszego odcinka specjalnego. Tym samym, został pobity zeszłoroczny rekord frekwencji. Do podjazdu, będącego pierwszym odcinkiem rwało się 109 żądnych adrenaliny mężczyzn i 5 pań. To wciąż niewiele, jednak pojawiły się wśród nich nowe twarze - w tym dwa wyjątkowo udane debiuty - dlatego liczymy, że w kolejnych edycjach będzie coraz lepiej. W końcu bomba poszła w górę i pierwsi zawodnicy ruszyli walczyć z grawitacją i niezbyt przyjazną nawierzchnią. Podjazd był stosunkowo długi, najlepsi dawali z siebie wszystko przez blisko 7 minut aby go pokonać.
Tuż za metą pierwszego odcinka znajdował się start kolejnego - tym razem zjazdowego. Uznawany już za kultowy, szlak harcerski dostarczył znów niesamowitych wrażeń. Z pozoru łatwy i szybki, jednak potrafiący wciąż w kilku miejscach zaskoczyć. To tutaj pojawiły się pierwsze spotkania z ziemią, czy pierwsze awarie sprzętu - w tym chyba najbardziej pechowa w całej historii ET - pęknięty amortyzator. Na szczęście Beskid Śląski okazał się dość łaskawy - tylko siedem osób z różnych przyczyn nie zdołało ukończyć wyścigu.
Po krótkiej, choć treściwej dojazdówce zaczynał się kolejny, trzeci już odcinek specjalny - trawers. Mimo, że zaliczany to kategorii podjazdów, organizatorzy poprowadzili go tak, że w większości był zjazdem - łagodnie opadającym, trawersującym zbocze góry singletrackiem. Jak stwierdził jeden z zawodników "tam tak naprawdę było można się przekonać jak człowiek umie jeździć". Wąska ścieżka przecinająca rozmoknięte na wskutek przewalających się dzień wcześniej burz zbocza była przyjazna jedynie dla posiadaczy najmocniejszej łydki i najlepiej kontrolujących rower poruszający się w bezustannym poślizgu.
Za trawersem na zawodników czekała najdłuższa i najmniej przyjemna dojazdówka. Jedna z tych, które skłaniają do głębszych refleksji nad własnym życiem. Solidna dawka podjazdów i pchania w ostrym słońcu. Pot zalewa oczy. Nogi, przyzwyczajone bardziej do kręcenia pedałami niż do stromych podejść, pieką. Nawet rozmawiać z kolegami się już nie chce. W głowie pomału zaczynają plątać się myśli - jeszcze tylko dwa odcinki i koniec tej mordęgi…
Czwarty OS to także bardzo charakterystyczny dla edycji w Brennej zjazd. Pieszczotliwie nazywany "strumykiem" zaczyna się faktycznie dość przyjemnie - ot, szybki, prosty singielek przez las. Potem minimalna ilość szerszej drogi, ostry zakręt i robi się zupełnie sielankowo - niemalże zupełnie gładki singletrack wśród wysokich traw. Flow w czystej postaci. Jednak wszystko co dobre szybko się kończy, po ostrym nawrocie w prawo trasa prowadzi wprost… w koryto strumienia. Trudności gwałtownie rosną, zamiast gładkiego singla pod kołami przelatuje wysypana kamieniami rynna. Dodatkowo, sporo zależy tu od natury - w zeszłym roku strumień był niemalże wyschnięty, tym razem wśród kamieni wesoło chlupotała spora ilość wody…
| powrót
Zobacz
Aktualne wiadomości w twojej poczcie!
|
Booking.com
|