skionline.plsport przeczytaj Wyślij link znajomemu Wydrukuj Dodaj komentarz

Hermann Maier - tako rzecze Herminator

2002.10.04
VAL D’ISERE
W Val d’Isere byłem szczególnie umotywowany, a to ze względu na swój 99 i 100 start w zawodach Pucharu Świata. I nie tylko z tego względu mogę swój start w Val skomentować - "co za weekend!". Najpierw odbył się Zjazd, który był moim 33 zwycięstwem, a potem Gigant - 34 zwycięstwo. Z reguły mam gdzieś takie statystyki i zostawiam je dziennikarzom, ale z wynikiem 34 zwycięstwa na 100 startów czuję się naprawdę nieźle. Po prawdzie trasa zjazdu nie należała do najtrudniejszych, raczej sprawia trudności techniczne niż kondycyjne. Najważniejszą rzeczą jest zachowanie prędkości od startu do mety. Wszystkie skręty powodują jej wytracanie, a wypadałoby raczej przyspieszać. W związku z tym ten "nie najtrudniejszy zjazd" należy do najniebezpieczniejszych. Każdy zawodnik stara się pojechać jak najszybciej i wszyscy jadą ma swojego maxa, węsząc dla siebie szansę na sukces. Nie ma żadnej rezerwy, żadnej taryfy ulgowej. Podobnie było podczas pamiętnych Igrzysk w Nagano. Stając tam na starcie wiedziałem, że muszę iść na całego, że trasa jest na tyle łatwa, że każdy będzie myślał o medalu dla siebie. Pamiętacie, jak to się dla mnie skończyło... Zjazd w Val d’Isere wygrałem w środkowej części na super gigantowych łukach, które bardzo przypadły mi do gustu. Także fakt, że mieliśmy tylko jeden trening, pomógł mi bardzo - z reguły po jednym treningu wiem już o trasie wszystko, a nie wszystkim to wystarcza. Także Gigant poszedł mi znakomicie, choć nie zapowiadało się wesoło. Trasa była źle przygotowana - było bardzo miękko. Ponadto wśród trenerów rozgorzała dyskusja, jakie numery powinniśmy wybrać - czy jechać zanim trasa się zniszczy, czy raczej poczekać, co się będzie działo. Postanowiłem nie czekać na nikogo i pojechałem pierwszy, jako test pilot. Na miękkich trasach moja agresja nie jest wskazana, dlatego zdecydowanie wolę żywy lód. Na szczęście w Val udało mi się znaleźć optymalne połączenie agresywnego ataku z miękkim carvingiem. Na to potrzeba instynktu, który wyrabia się podczas wielu lat doświadczeń. Nabyłem tego jeszcze w czasach, kiedy jeździłem, tak sobie - dla przyjemności oraz jako instruktor. To samo zdanie - "co za weekend" - mogę powiedzieć o następnych startach w Val d’Isere. W narciarstwie udało mi się osiągnąć więcej niż kiedykolwiek marzyłem. Jeżeli nie byłbym prawdziwym narciarzem, nie zawracałbym sobie głowy, tym co się stało przed drugim Gigantem w Val. Podjęte tam decyzje nie tylko dotknęły mnie osobiście, ale także źle świadczą o tym co się dzieje w narciarskim świecie. Oto krótki opis tego co się stało: Podczas oglądania trasy drugiego Giganta, wiedziałem, że będę bacznie obserwowany przez organizatorów i sędziów. Lubię po prostu oglądać trasę sam, kiedy już wszyscy zjadą na dół i dlatego nigdy się z tym nie spieszę. Szczególnie uważnie śledziłem więc wskazówki zegara, tak by nie przekroczyć limitu czasu, który mijał o 8:45. Zegar na mecie tego dnia nie działał... O godzinie 8:37:30 sędzia FIS - pan Hujara podał oficjalny czas jednemu z naszych trenerów. Wiedzieliśmy, że nasz czas się już kończy, więc niedługo ponownie poprosiliśmy o podanie oficjalnego czasu. Pomimo naszej podwójnej prośby pan Hujara nie podał nam czasu. Zaniepokojeni trenerzy kazali mi szybko zjeżdżać w kierunku mety, co niezwłocznie uczyniłem. Gdy się tam pojawiłem włączył się oficjalny zegar, który pokazywał godzinę 8:46. Gdy mijałem linię mety wyskoczyło właśnie 8:46:14. Popatrzyłem na swój zegarek - pokazywał 8:45. Wyregulowałem go zaraz po rozmowie z panem Hujarą ok. 8:38... Regulamin zakłada minutową tolerancję, tak więc według czasu na mecie spóźniłem się 14 sekund. Koniec końców za przekroczenie limitu czasu na oglądanie trasy, FIS wykluczył mnie z zawodów. Ale naprawdę zdenerwowała mnie druga decyzja FIS. Z powodu protestu złożonego przez Szwajcarski Klub Narciarski FIS wykluczyła mnie z następnego Giganta w Bormio, uzasadniając to "niedozwolonym, szybkim zjazdem po trasie, który zagrażał osobom tam pracującym". Otrzymałem za to także karę pieniężną w wysokości 220 tys. ATS. Moja wersja wydarzeń wygląda tak: Nasz główny trener - Toni Giger, złożył protest przeciwko mojej dyskwalifikacji i wysłał mnie na start. Na 10 minut przed startem, mój pomocnik poinformował mnie o ostatecznej dyskwalifikacji. W związku z tym wolno, w normalnej kurtce i spodniach zjechałem na dół. Wszyscy, którzy widzieli to w telewizji mogą potwierdzić, że nie stworzyłem żadnej niebezpiecznej sytuacji na stoku. Nie wiedziałem, że obowiązuje mnie zakaz pojawiania się na trasie, a osoba na starcie nie powstrzymała mnie od zjazdu. Osobiście uważam, że na narciarskiej arenie pojawili się ludzie, którzy bardzo nie lubią moich sukcesów i na dodatek starają się mnie pokonać w inny niż sportowy sposób. W gruncie rzeczy nie zdarza się to po raz pierwszy, bo było już posądzenie mnie o doping, dyskwalifikacja, że odpiąłem narty przed czerwoną linią itp. Dzięki Bogu do tej pory jakoś radziłem sobie z tą formą psychicznego terroru i zawsze starałem się odpowiadać sportowym językiem. Bardzo mnie niepokoi ta manipulacja wynikami przy zielonym stoliku.

BORMIO
O Gigancie w Bormio, do którego ostatecznie mnie dopuszczono, chciałbym jak najszybciej zapomnieć. Po prostu nie zrobiłem tego, co do mnie należało. To nie była dobra praca, ale uwierzcie mi - czułem się bardzo zmęczony. Na szczęście Święta Bożego Narodzenia mogłem spokojnie spędzić z rodziną we Flachau i wreszcie psychicznie i fizycznie odpocząć. Do kolejnych zawodów przygotowywałem się jak zwykle w Centrum Olimpijskim w Obertauern - trening na sucho i na Reiteralm niedaleko Schladming w Styrii. Tym bardziej zależało mi na dobrych startach, że zamieszanie wokół startu w Bormio, zmobilizowało mnie, by wszystkim moim oponentom dać sportową odpowiedzieć na ich ataki.

LES ARCS
Nie był to start, którego mógłbym sobie życzyć. Trasa Giganta była bardzo długa i trudna. Pierwszy przejazd mimo mgły był OK., ale o drugim chciałbym jak najszybciej zapomnieć. Jest więcej niż jeden powód mojego słabego występu. Po pierwsze wciąż jeszcze odczuwałem skutki poświątecznego przeziębienia, a drugi powód to stan trasy. Widzialność z powodu mgły była bardzo zła, a śnieg niezwykle miękki i mokry. Dawało to duże zagrożenie wypadnięciem i kontuzją. Tak się stało z moim kolegą Andreasem Schiffererem. Ten incydent z Schiffim spowodował, że zwyczajnie jechałem bardzo ostrożnie. No ale to nie umniejsza wspaniałemu zwycięstwu Michaela von Gruenigena. Tego dnia był po prostu zdecydowanie najlepszy.

skionline.pl
poprzednia stronastrony: 1  2  3  następna strona

powrót

Aktualne wiadomości w twojej poczcie!
Jeżeli chcesz otrzymywać cotygodniowy,
bezpłatny narciarski serwis informacyjny skionline.pl
dopisz się do naszego newslettera.


poprzedni listopad 2024 następny
Pn Wt Śr Cz Pt Sb Nd
123
45678910
11121314151617
18192021222324
252627282930
najbliższe zawody
dodaj wydarzenie
Szukaj
Wiadomości: w:
Skijumping.pl