Heli skiing w Gruzji | 2008.01.03 |
| fot. Wojciech Mazur |
|
Tbilisi, lotnisko. Noc, pas transmisyjny, a na nim czyjś dobytek - tekturowe pudełko, które rozpadło się ujawniając swoją zawartość - walonki, ubranie, puszki - krąży rozpaczliwie czekając na właściciela. Wciąż nie bardzo wierzę, że to wszystko dzieje się naprawdę. "Ekspedycja Hannah". Ja tylko kupiłem kurtkę i wypełniłem kupon…
Po dodatkowej selekcji (sprawdzającej nasze umiejętności narciarskie) znalazłem się w grupie 10 szczęśliwców (8 Czechów, 1 Słowak, 1 Polak), którzy pojechali do Gruzji na heli skiing - za darmo. Wszelkie koszty pokrył organizator, na dodatek spotkała nas miła niespodzianka - każdy z nas dostał wykonane specjalnie dla nas w limitowanej serii freeride'owe narty Sportena (na licencji ZAG-a).
Dojeżdżamy do Gudauri, ośrodka narciarskiego położonego w północnej Gruzji, w pobliżu granicy rosyjskiej. Infrastruktura to trzy wyciągi krzesełkowe Doppelmayera, w sumie ok. 1000 m przewyższenia i 7 km zjazdu. Pustki. Jeździmy właściwie sami, jest kilka innych grup turystów, trochę miejscowych. Wytyczone są dwie trasy, dookoła olbrzymi obszar do jazdy poza trasami.
|
fot. Wojciech Mazur |
|
Karnet dzienny kosztuje 25 Lari (około 40 zł), ale i tak nikt ich nie sprawdza…Panuje ogólne rozprężenie, najwyższe krzesło najczęściej nie chodzi.
Ale przecież nie przyjechaliśmy tu jeździć wyciągami! Po dwóch dniach opadów, komentowanych przez mojego słowackiego kolegę siarczystymi przekleństwami, nareszcie słońce. Lecimy!
Zbiórka o 8:00, sprawdzenie sprzętu lawinowego, wymarsz na lądowisko. Po chwili pojawia się MI-8 MTB-1 - na Zachodzie znany jako MI17 - rosyjski śmigłowiec transportowy o podwyższonym pułapie (może operować do 6000 m).
|
fot. Wojciech Mazur |
|
Maszyna robi wrażenie. Kiedy podchodzi do lądowania, uderza w nas potężny podmuch powietrza. Rozumiemy teraz kategoryczne żądania przewodników, żeby pochować wszelkie luźne rzeczy.
W środku śmigłowiec jest bardzo przytulny. Siedzenia wyściełane kocykami gwarantują wygodną podróż.
Startujemy. Ośrodek i dolina oddalają się i maleją. Przed nami góry. Ze względu na obciążenie dzielimy się na dwie grupy, a MI8 zamienia się w taksówkę krążącą pomiędzy szczytem a punktem zbornym w dolinie. Jesteśmy na górze. Po kolei wyskakujemy ze śmigłowca w świeży śnieg, zapadając się po pas. Chwila oszałamiającego hałasu, huraganowy podmuch i zapada cisza. Jesteśmy sami, dookoła szczyty i dziewicze zbocza.
Ruszamy w dół. Zjazdu w świeżym śniegu, którego spadło przez ostatnie dni około pół metra, nie da się opisać. Na dole same roześmiane i rozemocjonowane twarze. Szybko do śmigłowca i z powrotem na górę!
Latamy do 13:00, potem lunch i jazda wzdłuż wyciągów. Po południu odzyskujemy siły w saunie i na basenie. Adrenalina opada, ogarnia nas błogie lenistwo.
Przez następne dni sypie. Jeździmy na trasach, ale wrażenia niesamowite, porównywalne do heli skiing. Śnieg i chmury w niewiarygodny sposób ograniczają widoczność. Nie widać nic - nachylenia stoku, nierówności terenu, uskoków, nie widać horyzontu. W ogóle nie da się wyczuć prędkości. Jeżdżąc po śniegu, mam wrażenie jak bym skakał w miejscu na batucie. Do momentu, kiedy nagle grunt urywa się pod nogami. O w mordę! Lecę machając rozpaczliwie rękami…Uff, tym razem się udało. Niestety następnego dnia bez ostrzeżenia wbiłem się w przeciwstok. Od razu przeprosiłem się z żółwiem.
Wraca pogoda, a my wracamy do śmigłowca. Warunki są już inne. W nocy łapie mocny mróz, śnieg jest rano twardy i doskonały do jazdy, a później pod wpływem słońca mięknie i robi się niebezpiecznie - wszędzie dookoła widać lawiniska. Jedna z lawin zjeżdża dosłownie kilka minut po nas…
Minął tydzień. Ostatnie zjazdy, ostatni skok. Wracamy do hotelu, pakujemy się. Skończyła się wspaniała i niespodziewana przygoda… Gruzja żegna nas piękną pogodą, jakby zapraszając do siebie ponownie.
Przekazuję więc to zaproszenie także Wam! Może kiedyś spotkamy się na Kazbeku, do skał którego Zeus przykuł Prometeusza?
Autor: Wojciech Mazur
| powrót
Zobacz
Aktualne wiadomości w twojej poczcie!
|
Booking.com
|