CampuS Explorers - Grossglockner 2004 | 2004.08.23 | Karty w Erzherzog Johann Hut Wchodzimy do schroniska. Erzherzog Johann Hut 3451 m to najwyżej położone schronisko w Austrii. Wielokrotnie rozbudowywane, stało się bazą wypadową na Grossglockner. Zostawiamy osprzęt w przedsionku i wchodzimy do głównej sali. Buty i mokrą odzież rozwieszamy wokół stojącego w rogu sali pieca. Jest ciepły, więc mamy nadzieję, że na rano nasze ubrania będą suche. Plecaki zabieramy na górę do sali, w której będziemy spać. Monika z Sebastianem zabrali czołówki, przydadzą się, ponieważ tylko główna sala i zejście do toalet jest oświetlone. Pora na kolację.. Delektujemy się tradycyjną, austriacką kuchnią - prawdziwa uczta dla ducha i ciała. Na ścianach widnieje cała historia zdobycia Grossglockner’a oraz historia powstania schroniska. Miejsce, w którym stoi Erzherzog Johann Hut zostało wybrane bardzo starannie. Usytuowane na południowej grani, tuż nad lodowcem Hofmannskees, jest idealnym miejscem odpoczynku po podejściu od strony Wschodniego Tyrolu i Karyntii. Stąd na szczyt jest już tylko półtorej godziny. Wieczorem do schroniska dociera trzyosobowa grupa rodaków z Wrocławia. Podchodzili od Heilligeblit. Tak jak my chcą ruszyć wcześnie rano. My wyznaczyliśmy sobie pobudkę na czwartą. Tak wczesna pora podyktowana jest chęcią zobaczenie wschodu słońca ze szczytu, mniejszą ilością osób mijanych po drodze, oraz lepszymi warunkami śniegowymi. Wieczór upływa nam na rozmowie o porannym wyjściu na szczyt, chcemy też zdobyć jak najwięcej informacji o Osttitolu. Gramy w karty, ale nie takie "zwykłe", lecz tyrolskie. Jako, że zasady oraz figury są inne niż w kartach tradycyjnych zabawa jest przednia.
Poranek na szczycie Czuje lekkie szturchanie, Jacek, czwarta wstajemy! … Lukas zarządza pobudkę. No tak, przecież idziemy na Grossglockner, czyli "Wielki Dzwonnik"... Nieśmiało wyglądam przez okno. Niestety, pogoda nie jest taka jak byśmy sobie tego życzyli, ale nie narzekamy. Staramy się jak najszybciej przygotować do wyjścia. Opuszczamy schronisko. W dole Migotające światła Heilligenblut, przypominające widok z samolotu. To znak, że pogoda nie jest najgorsza w odróżnieniu do wczorajszego popołudnia "coś" widać. Franek sprawdza jeszcze nasze uprzęże i raki. Jak podkreśla bezpieczeństwo przede wszystkim. Obchodzimy schronisko i ruszamy trawersem w kierunku wschodniego podejścia przez lodowiec. Wschodzące słońce rysuje wspaniałą panoramę Alp. Jako zapalony narciarz wypatruję znajomych mi rejonów narciarskich Heilligenblut, oraz Szczytu Kitzsteinhorn, który od strony południowej przypomina słynny Matterhorn. Podejście z każdym krokiem jest coraz bardziej strome, teraz rakami wykuwamy sobie kolejne stopnie. Na skale Sebastian dostrzega metalową tabliczkę, wiemy że informuje o czyjejś tragedii. Docieramy na południową grań Kleinglockner. Tu zostawiamy kije i czekamy chwilę aż Franz ubezpieczy naszą czwórkę. Pierwsza idzie Monika następnie Sebastian, ja i Lukas. Strome, ośnieżone podejście dostarcza niesamowitych wrażeń. Z lewej strony wspaniały widok na największy lodowiec w Austrii, Pasterze. Trzeba jednak uważać bo następny "przystanek" ok. 1500 m niżej. Docieramy na "Mały Dzwonnik", czyli Kleinglockner 3783. Teraz będzie najtrudniej. Musimy zejść niżej na niewielką przełęcz Glocknerscharte, przejść po liczącej pół metra szerokości grani, a następnie wspiąć się po skałach na szczyt. Na dodatek z przeciwka schodzi właśnie grupa, z którą musimy się minąć. Schodzimy kilkanaście metrów niżej. Teraz zaczyna się zabawa. Generalnie, przejście po półmetrowej grani nie jest rzeczą trudną, ale zrobienie tego na wysokości 3760 metrów, gdy z prawej i lewej strony mamy ponad kilometrową przepaść, to już prawdziwe wyzwanie. Ekipę "nocnych marków", schodzącą już ze szczytu mijamy na skalnym podejściu i po następnych kilkunastu minutach dochodzimy na szczyt. Oczywiście w tym momencie otuliła nas mgła, więc w tym, że wyżej już się nie da, utwierdza nas ustawiony tutaj krzyż. Przyszedł czas na wzajemne gratulacje, pamiątkowe fotografie i wyśmienite ciasto przygotowane przez żonę Lukasa. Czekamy na poprawę widoczności. Niestety "Wielki Dzwonnik" odkrył przed nami tylko część swych uroków zasłaniając większość chmurami. Ze względu na to, , że marne widoki na poprawę pogody, zbieramy się do zejścia. W drodze powrotnej mijamy kilka grup. Mijanie to kolejny sposób na podniesienie adrenaliny. Do schroniska docieramy przed ósmą. Pora na zasłużone śniadanie oraz wymianę pierwszych wrażeń. Franz, który w lecie jest przewodnikiem górskim oraz prowadzi gospodarstwo z małym pensjonatem, namawia nas na zimowe zdobycie najwyższego szczytu Austrii na nartach. Na koniec otrzymujemy Urkunde, czyli pamiątkowe dyplomy potwierdzające zdobycie Grossglocknera. Żegnamy się z Frankiem i schodzimy w dół, aby zakosztować następnych atrakcji Wschodniego Tyrolu.
W trakcie wyprawy mieliśmy okazję przetestować odzież i plecaki firmy CampuS, której dziękujemy za pomoc i wsparcie sprzętowe.
Jacek Ciszak
| powrót
Aktualne wiadomości w twojej poczcie!
|
Booking.com
|