Stephan Eberharter | 2003.01.06 |
| fot. J.Ciszak |
|
Ubiegły sezon był trzynastym w zawodniczej karierze Stephana Eberhartera. Bynajmniej nie okazał się on pechowy - co więcej - był to dla niego sezon najlepszy! Stefan zdobył kryształową kulę w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata i dwie małe kule za Zjazd i Super Gigant. Ponadto wywalczył trzy medale na Olimpiadzie - zaliczył wszystkie kolory. Ten najcenniejszy - złoty zdobył w Gigancie. Ubiegłej zimy miałem okazję kilka razy spotkać Stefana. Zawsze jest miły i uśmiechnięty, ale też skromny i na początku wydaje się nieco skryty w sobie. Na pewno nie ma nic z gwiazdorstwa. Za to po chwili chętnie odpowiada na wszystkie pytania. W swojej rodzinnej dolinie Zillertal, uchodzi za bohatera i trudno się temu dziwić. Na zakończenie sezonu zgotowano mu tam huczne powitanie - Steff przejechał po całej dolinie koleją, zatrzymując się na każdej stacji i świętując z mieszkańcami. Kiedy dotarł do domu w Stumm, było już bardzo "zmęczony". Na szczęście nasza rozmowa odbyła się dopiero 2 dni później.
SKI: W tym sezonie zdobyłeś Kule we wszystkich swoich koronnych konkurencjach poza gigantem. Gratulacje! Jednak odbyło się to pod nieobecność twojego wielkiego rywala Hermanna Maiera. Czy nie obawiasz się jego powrotu na trasy?
Stefan Eberharter: Kiedy przygotowywałem się do sezonu robiłem oczywiście kalkulacje na walkę z Hermannem, tak jak to miało miejsce w latach wcześniejszych. Jego wypadek był dla mnie szokiem i cała moja motywacja o mało co nie legła w gruzach. Jednak szybko zdałem sobie sprawę, że teraz na mnie skupią się nadzieje kibiców w Austrii i po prostu nie mogę ich zawieźć. Myślę, że mi się to udało. Czy obawiam się powrotu Hermanna? Skądże! Bardzo bym się ucieszył z jego powrotu - sezon bez niego był jakiś niepełny. Zwycięstwa oczywiście cieszyły mnie, ale nie tak jak dawniej. Jak wspomniałem: walka z Maierem zawsze mnie motywowała i wręcz nie mogę się doczekać jego powrotu. Życzę mu jak najlepiej! To naprawdę świetny narciarz i wygrana z nim ma niepowtarzalny smak, a przegrać też nie wstyd...
SKI: Co się dzieje z młodymi zawodnikami w kadrze austriackiej? Moim zdaniem tacy zawodnicy jak Benni Raich czy Heinz Schilchegger, którzy już przecież byli w gigantowej czołówce, zawiedli w zeszłym sezonie...
|
fot. J.Ciszak |
| SE: To jest złożony problem, ale chodzi jednak o psychikę tych wciąż młodych ludzi. Dzięki wielkiej konkurencji wewnątrz austriackiej kadry, stosunkowo szybko dochodzą do poziomu światowej czołówki. Pojawiają się znakomite wyniki - jak to miało miejsce w przypadku Benniego Raicha czy Heinza. I nagle pojawia się jeszcze większa presja. Wszyscy spodziewają się następcy Hermanna Maiera - nowego gwiazdora, który będzie niepokonany. Tymczasem zauważ, że ci młodzi to w większości świetni technicy. Masą odstają od poziomu Maiera - czyli też mojego (śmiech). Dlatego każdy błąd kosztuje ich utratę szybkości, którą trudno już im nadrobić. A błędy zdarzają się każdemu - nie ma cudów. Jeden, dwa błędy, dwa gorsze starty, krytyka i psychika zaczyna nie wytrzymywać tej presji. Potem już idzie lawinowo. Dlatego nasi trenerzy szybko wprowadzili trening mentalny - trening psychiki. Nie widzę w tym nic złego - na pewnym etapie okazało się to bardzo potrzebne. Ale ja z tego nie korzystam...
SKI: Przed Mistrzostwami Świata, które odbywały się u was w Austrii w St. Anton, na reprezentację wywierano szczególną presję. Prasa spodziewała się wręcz pogromu innych nacji. Stało się inaczej, a walka była bardzo wyrównana. Jak było w takim razie przed Igrzyskami w Salt Lake City?
SE: W St. Anton oczywiście nie było łatwo - zawsze na takie imprezy pozostałe kraje narciarskie dodatkowo mobilizują swoje siły. Na szczęście przed IO nasze media trochę ochłonęły, przez co i sama federacja nie wyznaczyła dla naszej kadry jakichś niebotycznych celów. To że jesteśmy najmocniejszym teamem w Pucharze Świata nie oznacza, że zawsze będziemy wygrywać. Takie imprezy jak Mistrzostwa Świata czy IO to loteria - masz jeden start i tyle. Presja z zewnątrz jest tym bardziej deprymująca. W Pucharze jest kilkanaście startów w sezonie i nawet jak masz słabsze dni - można to nadrobić. Nie mówię nawet o słabszej formie, ale np. o zwykłych kłopotach zdrowotnych jak przeziębienie czy katar. W końcu pracujemy na mrozie (śmiech).
SKI: Jak zatem oceniono wasze starty na Olimpiadzie?
|
fot. J.Ciszak |
| SE: Federacja "nakazała" zdobycie 6-8 medali: mężczyźni zdobyli w sumie 7, a dziewczyny też dołożyły coś od siebie (jeszcze 2 - oba Renate Goetschl - red.), więc federacja była zadowolona. Zwłaszcza, że dobrze oceniła szanse. W sumie nikt nie czuł się zawiedziony.
SKI: Jakie były twoje osobiste plany przed IO?
SE: Biorąc pod uwagę loteryjny charakter IO, tych planów raczej nie artykułowałem, choć oczywiście wiedziałem, że jadę tam w roli faworyta. Chciałem zdobyć złoty medal i było mi obojętne, w jakiej konkurencji. Plan się udał, bo zdobyłem w sumie wszystkie kolory medali, co ładnie wygląda na ścianie (śmiech).
SKI: Ile czasu średnio spędzasz na nartach w ciągu roku?
SE: Odpowiem tak: myślę, że jeśli brać pod uwagę, że w autobusie z narciarzami mieści się średnio ok. 30 osób, to ja spędzam więcej czasu na nartach, niż wszyscy oni razem wzięci. Ale mam na myśli raczej takich rekreacyjnie jeżdżących (śmiech).
SKI: Gdzie głównie trenuje austriacka kadra?
SE: W lecie są to zwykle dłuższe podróże. Mamy obozy w Chile, w Argentynie, a także w Nowej Zelandii. Pod tym ostatnim adresem nie co roku. Trenujemy też w Stanach, bo tam jest inny śnieg...
SKI: Jak to inny śnieg?
SE: Może to brzmi dziwnie, ale to prawda. Śnieg w Stanach jest bardziej suchy, bo taki tam jest klimat. Inaczej się na nim jeździ, a że odbywają się tam co roku pucharowe zawody, więc na tym śniegu także musimy potrenować. W drugiej części przygotowań trenujemy w Europie - ostatnio najczęściej w Zermatt, no i oczywiście w Hinterux! SKI: A twoje ulubione miejsce?
SE: Nie będę oryginalny - oczywiście Tux. To moja rodzinna ziemia, a Lodowiec Hintertux to naprawdę świetne miejsce do treningu.
SKI: Czy nie obawiasz się, że już niedługo, by wygrywać klasyfikację generalną PŚ, trzeba będzie jeździć wszystkie alpejskie konkurencje? W końcowym podsumowaniu "specjalistom" może po prostu zabraknąć tych kilku punktów, zdobytych dajmy na to w slalomie? Na przykładzie kobiet, a zwłaszcza Janicy Kostelič, widać, że uniwersalność da się pogodzić i to z dobrym skutkiem...
|
fot. Atomic |
| SE: Na szczęście dla mnie u mężczyzn specjalizacja trzyma się dobrze. Uniwersalności próbują Norwegowie, ale także ich zaskoczyła carvingowa rewolucja w slalomie i nawet Aamodtowi trudno jest się znów przebić do ścisłej slalomowej czołówki. Jeśli o mnie chodzi, to nigdy nie jeździłem slalomu i, mimo że mam tam "jakieś" wyniki z kombinacji, to się do nich nie przyznaję (śmiech). Nie trenowałem slalomu, nie trenuję i ta konkurencja w ogóle mnie nie interesuje, więc sam skazałem się na specjalizację. Myślę jednak, że trzy dobre konkurencje powinny jeszcze przez najbliższe dziesięć lat wystarczyć do walki o dużą kulę. Większy kłopot mają zatwardziali slalomiści - to oni powinni włączyć do repertuaru trzecią konkurencję. Chyba, że czeka nas zdecydowana dominacja jednego zawodnika w slalomie i gigancie, a historia zna już takie przypadki. Jeśli miałbym teraz kogoś wymienić, to oczywiście może to być Bode Miller, ale równie dobrze może to być któryś z naszych np. wspominany już Benni Raich. Benni największe kłopoty koncentracyjne ma już chyba za sobą. Pod koniec sezonu przełamał się, czego dowodzą wyniki z Olimpiady (zdobył 2 medale - red.). Powoli staje się "dojrzałym" zawodnikiem i życzę mu jak najlepiej.
SKI: Sam zapowiadałeś koniec kariery po Igrzyskach. Co wpłynęło na zmianę twojej decyzji?
|
fot. Atomic |
| SE: No to mnie trafiłeś (śmiech). Jest kilka powodów. Po pierwsze nie tak łatwo zakończyć coś, czym się człowiek zajmował przez spory szmat czasu. Po drugie zeszły sezon był dla mnie bardzo udany i niby to najlepszy czas by odejść, ale czuję się teraz mocny psychicznie, a przede wszystkim fizycznie. Ciężko pracowałem na taką formę... Kolejny powód to zapowiadany powrót Hermanna Maiera. Chciałbym się z nim spotkać na stoku jak za dawnych lat. Nie chcę też, by ktoś mi zarzucał, że się tego powrotu boję, a wszystkie sukcesy zawdzięczam tylko absencji Hermanna. A jeśli Maier jednak nie wróci, to nie chcę zawieść kibiców. Wiele razy słyszałem - "Steff: teraz ty jesteś naszym liderem, trzymamy za ciebie kciuki, nie daj się itp.". No i na koniec - ja to naprawdę lubię, ten zastrzyk adrenaliny jest naprawdę wart wysiłku.
SKI: Jakie inne sporty uprawiasz?
SE: Wszystko to, co mogę robić w Zillertal. Bardzo dobrym sportem uzupełniającym są rowery górskie. Dla relaksu lubię natomiast pograć w golfa, czasem w tenisa.
SKI: Dziękuję za rozmowę i życzę Ci co najmniej tak samo dobrego sezonu.
SE: Dzięki i do zobaczenia w Soelden.
Rozmawiał: Jacek Trzemżalski (rozmowę przeprowadzono podczas Testu Atomica w Zillertal w kwietniu 2002)
| powrót
Aktualne wiadomości w twojej poczcie!
|
Szukaj
|