Sölden od kuchni | 2002.10.04 |
Czy nie kusiło Was nigdy, by zobaczyć co dzieje się za kulisami telewizyjnego show, czyli transmisji z Alpejskiego Pucharu Świata? Nas oczywiście kusiło i tylko czekaliśmy na okazję, by zobaczyć zmagania najlepszych zawodników na żywo. Taka okazja nadarzyła się podczas tegorocznej inauguracji PŚ w Sölden i trzeba przyznać, że był to strzał w dziesiątkę!
Podobno nigdzie nie czuje się tak dobrze atmosfery narciarskiego święta, jak w tym tyrolskim centrum białego szaleństwa. Podczas inauguracji Pucharu Świata jest to eksplozja wszystkich form aktywności związanych z zabawą. Sam Puchar Świata nie zaczyna się wcale na stoku - na lodowcu - lecz na dole w miejscowości i to na długo przed tym, nim zawodnicy staną w bramce startowej.
Oficjalną ceremonię otwarcia rozpoczyna losowanie numerów startowych pierwszej konkurencji - czyli giganta kobiet. Odbywa się ono na dzień przed startem, czyli w piątek wieczorem. Widzami są oczywiście kibice wszystkich ekip. Większość z nich zorganizowana jest w fan cluby najpopularniejszych zawodników. Parada fan clubów - czyli przebierańców, grających na różnych instrumentach - poprzedza losowanie. Jest też kontynuowana po losowaniu. Po losowaniu zaczyna się także nieoficjalna część imprezy, która przenosi się do licznych w Sölden pubów, dyskotek i night clubów. Świętowanie trwa do rana. Jedyny problem w tym, że jako akredytowaniu dziennikarze musimy stawić się w sobotę na stoku najpóźniej o 8 rano. Zawody zaczynają się dopiero przed południem, ale ten czas oczekiwania wcale nie jest zmarnowany. Zawodnicy (zawodniczki) rozgrzewają się, oglądają trasę i używają oczywiście tych samych wyciągów co "normalni" narciarze.
A propos samej akredytacji - sprawność i perfekcja działania biura prasowego jest po prostu nie do pobicia. Nie wolno popełnić błędu przy zgłaszaniu akredytacji, bo jeśli zostaniemy źle (nie po naszej myśli) przypisani, służby porządkowe będą bezlitosne i nie wpuszczą nas do nie udostępnionych sektorów. Zdecydowanie najlepsza jest karta fotoreportera!
Gdy zaczynają się zawody, zaczyna rządzić telewizja. Co jakiś czas odbywają się niezrozumiałe na pozór przerwy. Po chwili otwierają się nam oczy - to czas na emisję reklam! Nie ma przebacz. Bezpośrednio po zawodach kobiet nie ma dekoracji - odbywa się ona dopiero wieczorem w Sölden. To przecież kolejny pretekst do świętowania. Właśnie sobota jest ze wszystkich trzech dni najbardziej uroczysta - po dekoracji pań, odbywa się losowanie numerów startowych mężczyzn. Znowu towarzyszy mu korowód fan clubów, muzyka i zabawa do rana.
Mężczyźni startują w niedzielę i na trasie oraz na mecie jest jeszcze więcej widzów. W tym roku na Rettenbachu dla publiczności oddano do użytku specjalny budynek, będący faktycznie wielką trybuną. W środku mieści się m.in. centrum prasowe. Doping jest oczywiście... głośny, choć jadący zawodnicy nie mają prawa go słyszeć. Na mecie witają ich fan cluby i kamerzysta, który stara się być wszędzie.
Czy widzieliście w transmisji z Sölden jakieś wywrotki. Nie, bo nikt z pierwszej trzydziestki się nie przewrócił. My widzieliśmy ich kilka, oczywiście w najlepszym miejscu trasy, czyli na słynnym uskoku lodowca. Telewizyjna transmisja ma nad staniem na trasie, jedną niezaprzeczalną przewagę - w telewizorze widać cały przejazd zawodnika. Przewaga ta nie dotyczy widzów na trybunie - ci obserwują przejazd na wielkim ekranie z logo głównego sponsora Alpejskiego Pucharu Świata - "Café de Colombia".
Podium mężczyzn ma miejsce na mecie i kończy zawody. Jeszcze tylko konferencja prasowa zwycięzców i wszyscy rozjeżdżają się do domów. "Jutro poniedziałek - czas do pracy".
Oto co po swoim starcie powiedział nam sensacyjny zwycięzca giganta - Frederic Covili:
"Po trzecim miejscu na Mistrzostwach Świata w St. Anton trenowałem bardzo intensywnie, by potwierdzić, że tamto miejsce nie było przypadkowe. W tym roku sprawa zwycięstwa w gigancie jest otwarta i moim zdaniem nikt go nie zdominuje. Przy absencji Hermanna Maiera nie ma faworytów. On zdecydowanie dominował w gigancie, a teraz może zwyciężyć Michel von Gruenigen, może Kjus, mogę nawet ja - jak widać. Inna sytuacja jest oczywiście w Supergigancie - tam Austriacy biorą wszystko i są mocniejsi od innych nacji. W gigancie nie ma jednak rywalizacji "Austria kontra reszta świata" - tu stawka jest zdecydowanie bardziej wyrównana".
Jacek Ciszak
| powrót
Aktualne wiadomości w twojej poczcie!
|
Szukaj
|