Sankt Anton am Arlberg - narciarskie szusy w kolebce alpejskiego narciarstwa | 2019.03.25 |
| Sankt Anton am Arlberg fot. Magdalena Lisiecka-Czop |
|
Ski Arlberg ze swoimi 305 kilometrami tras, to ośrodek z narciarskiej pierwszej ligi, który znany jest miłośnikom białego szaleństwa chyba na całym świecie. Również na naszym portalu można znaleźć obszerne informacje na jego temat. Postanowiliśmy osobiście odwiedzić Sankt Anton am Arlberg, aby sprawdzić, co jest takiego w tym miejscu, co przyciąga ponad milion narciarskich turystów rocznie do miasteczka, położonego na granicy Tyrolu i Vorarlbergu?
Warto przeczytać: Zobacz także: Pierwsza sobota i niedziela po Środzie Popielcowej, to w zachodniej Austrii tradycyjne święto "Funkenfeuer", w czasie którego wieczorem w wielu miejscowościach rozpalane są wysokie, drewniane stosy z kukłą wiedźmy. Ma to symbolizować koniec zimy i nadejście wiosny. Jak mieliśmy okazję się przekonać, do Sankt Anton am Arlberg jednak wiosna tego dnia nie zawitała i pewnie jeszcze długo nie zawita, gdyż obfite opady śniegu i wysokogórski mikroklimat pasma Arlbergu gwarantują fantastyczne warunki narciarskie od listopada do końca kwietnia.
Wszystkie drogi prowadzą do Sankt Anton Do Sankt Anton można dojechać na kilka sposobów. My wybraliśmy malowniczą trasę samochodową B 197 przez przełęcz Arlberg. Jest to nieco dłuższa i wolniejsza droga, niż wybudowany w 1978 r. tunel Arlberg, ale na pewno bardziej widokowa. Arlbergstraße jest przejezdna również w zimie, choć bywa okresowo zamykana ze względu na zagrożenie lawinowe. Przy dużych śnieżycach lepiej wybrać jednak wariant przez płatny tunel. Kto dojeżdża z centralnej lub południowej Polski, zapewne zdecyduje się na dojazd do Sankt Anton od wschodu - od strony tyrolskiej. Z zachodniej Polski czas dojazdu przez Vorarlberg i przez Tyrol są porównywalne, choć trasa tyrolska jest o kilkadziesiąt kilometrów krótsza. Sprawdziliśmy osobiście, gdyż wracaliśmy do domu właśnie przez Imst i Garmisch-Partenkirchen.
|
Sankt Anton am Arlberg trasa 1 Rendl |
|
Sankt Anton am Arlberg ma również własny dworzec kolejowy i wygodne połączenia, w tym także dalekobieżne - na przykład z Wiedniem, Zurychem czy Innsbruckiem - i znajdującymi się tam lotniskami. Z takich możliwości chętnie korzystają zwłaszcza turyści z Wysp Brytyjskich, Holandii i Skandynawii, których na ulicach i stokach narciarskich Sankt Anton spotkać można bardzo często. Szczególnie wśród Brytyjczyków Sankt Anton jest bardzo popularne - stanowią oni zdecydowaną większość wśród nie niemieckojęzycznych narciarzy. Pewnie dlatego wszędzie - w sklepach, restauracjach, szkółkach narciarskich i innych ważnych dla narciarzy miejscach - bez problemu można porozumieć się po angielsku, co nie wszędzie w Austrii jest oczywistością. Jak dowiedzieliśmy się od pani Barbary Kalhammer z Biura Turystycznego Sankt Anton, goście z Niemiec i Wielkiej Brytanii stanowią najliczniejszą grupę turystów, tuż za nimi plasują się Holendrzy i kraje skandynawskie. Co ciekawe - przyjezdni z pozaeuropejskich krajów, takich jak USA, Australia, Kanada czy Izrael, wyprzedzają nawet naszych rodaków, którzy w statystykach noclegów w regionie Sankt Anton są na 18 miejscu. Tym niemniej Polacy co roku rezerwują w regionie blisko 10 tysięcy noclegów i są ważną grupą, dostrzeganą przez gospodarzy. A niemal w każdym tygodniu sezonu zimowego w Sankt Anton wypoczywają goście 50 nacji!
Pomimo, iż druga dekada marca, to już nie jest szczyt sezonu, byliśmy zaskoczeni, że w Sankt Anton wciąż jest tak wielu turystów. Czas oczekiwania do najbardziej popularnych wyciągów wydłużał się niekiedy do kilku-kilkunastu minut, a w słoneczny dzień w restauracjach na stokach narciarskich bardzo trudno było znaleźć wolne miejsce.
|
Sankt Anton am Arlberg |
|
Rendl, Gampen, Kapall i Galzig - cztery narciarskie góry Od czasu, gdy nowoczesne gondole Flexenbahn i Auenfeldjet połączyły Sankt Anton-Sankt Christoph-Stuben, Lech-Zürs oraz Warth-Schröcken, powstał tutaj największy kompaktowy region narciarski w Austrii - Ski Arlberg, z ponad trzystu kilometrami tras. W samym Sankt Anton trasy poprowadzono na stokach czterech gór - Rendl (2030 m npm.), Gampen (1850 m npm.), Kapall (2330 m npm.) i Galzig (2185 m npm.).
Od Gampen i Galzig zaczęliśmy rekonesans ośrodka. Można to zrobić w towarzystwie przewodnika narciarskiego, również w języku angielskim. I choć pogoda zupełnie nie sprzyjała - bo wiał silny wiatr, a śnieżna zamieć ograniczała widoczność, to mogliśmy wspólnie poznać przynajmniej niższe partie ośrodka i posłuchać, co jeszcze warto zwiedzić. Nasz przewodnik był bowiem kopalnią wiedzy o topografii ośrodka, infrastrukturze technicznej i różnych możliwościach narciarskich, które oferuje region.
Przy gorszej pogodzie, gdy nie działają górne wyciągi, mamy do wyboru kilka ciekawych tras w dolnym "piętrze" ośrodka - na zboczach między drzewami, które dają pewną osłonę przed niełaskawą aurą. Na pierwszy ogień idzie biegnąca szerokimi zakosami przez las niebieska trasa nr 27 - Hoppelweg, na której zajączek Hoppel na wesoło objaśnia najmłodszym na kolorowych tablicach zasady prawidłowego i bezpiecznego poruszania się po stoku. A dodatkową atrakcją jest odnajdowanie figurek zwierząt, pomysłowo ukrytych przy trasie.
|
Sankt Anton am Arlberg Galzigbahn |
|
Gdy już się wyedukowaliśmy, przyszła pora na eksplorację pozostałych wariantów. Pomimo iż korzystaliśmy w zasadzie z dwóch wyciągów - szybkiej, czteroosobowej kanapy z osłonami Gampenbahn oraz nowoczesnej, dwulinowej gondoli Galzigbahn, która na pokład zabiera aż 24 pasażerów - to wytyczono przy nich tyle urozmaiconych wariantów o różnym stopniu trudności, że nie sposób było się znudzić. Są więc dwie ciekawe trasy czarne - legendarna "Kandahar" nr 52 z górnej stacji Galzigbahn, na której już od 1928 roku odbywały się prestiżowe zawody narciarskie, będące zalążkiem rywalizacji w Alpejskim Pucharze Świata, oraz 30-tka "Platti Standard", biegnąca szeroką przecinką wzdłuż kanapy Gampenbahn. Z Gampen prowadzi również czerwona trasa nr 29 i dwa niebieskie warianty - nr 31, łączący się w dolnym odcinku z Hoppelweg oraz biegnąca wąwozem trasa nr 50, która "zbiera" narciarzy zarówno z Gampen, jak i Galzig.
Tylko raz dane nam było wjechać na Kapall, gdyż zaraz potem wyciąg zamknięto. Śnieżna zamieć nie pozwoliła nam niestety na podziwianie widoków, ale cóż - była za to okazja, aby poćwiczyć jazdę "po śladzie" za przewodnikiem. Pomimo kiepskiej pogody na wszystkich trasach - nawet na czarnych - było sporo ludzi, a na wyciągach słychać było różne języki.
|
Niebieska trasa przez Steissbachtal |
|
Drugiego dnia zostaliśmy wynagrodzeni tzw. "Kaiserwetter" - czyli cesarską pogodą. Słońce, świeży śnieg i lekki mróz - czyż może być coś piękniejszego? Nic dziwnego, że na stoki podążyły nawet największe leniuchy i … znów były kolejki do wyciągów. Rano jeszcze na niektórych trasach pracowały ratraki, więc kolejne stoki otwierane były sukcesywnie - również połączenie z Sankt Christoph i Alpe Rauz, z którego można się przedostać dalej do Zürs lub Stuben. Byłoby grzechem nie wykorzystać tak pięknej aury na narciarskie safari i zwiedzenie na nartach sąsiednich miejscowości. Niestety okazało się, że więcej osób wpadło na taki sam pomysł i w ogonku przy dolnych stacjach kluczowych wyciągów trzeba było odstać nawet kilkanaście minut. Przy górnej stacji Galzigbahn zorientowaliśmy się, że musimy trochę poczekać na uruchomienie wyciągu Arlenmähder, będącego jedyną możliwością dostania się na nartach do Alpe Rauz. Wykorzystaliśmy więc czas na poszusowanie trasami przy Sankt Christoph, Tanzböden i Zammermoos. Południowa ekspozycja tras i świeży śnieg, który nie zdążył porządnie związać się z podłożem, sprawiły, że już w porannym słońcu stoki dość szybko zaczęły się degradować, szczególnie przy takiej frekwencji. Również po południu, gdy wracaliśmy na nartach ze Stuben, na trasach było sporo muld i odsypów. Byliśmy jednak zaskoczeni, że około godziny szesnastej, a nawet sporo później - gdy zwykle można cieszyć się już spokojem i samotnością w górach - wciąż było wokół mnóstwo narciarzy, zjeżdżających w dół. Czyżby goście licznych knajpek na stoku tak długo zasiedzieli się przy swoich daniach i trunkach?
|
Widok na Sankt Christoph |
|
Jedynie 200 metrów marszu dzieli dolną stację Galzigbahn od Rendlbahn - gondoli, która wwozi narciarzy i snowboardzistów na szczyt położony po drugiej stronie szosy, biegnącej przez Sankt Anton. Wsiada się do gondoli również praktycznie w centrum miasteczka, a jednak jest tutaj zdecydowanie mniej tłoczno, niż na Galzig i na Gampen. Na Rendlu spędziliśmy trzeci, ostatni dzień naszego pobytu narciarskiego.
Już przy pierwszym wjeździe gondolą nabraliśmy wielkiej ochoty na efektownie się prezentujący zjazd czerwoną trasą do doliny. Rzeczywiście - nie rozczarowaliśmy się, bo dwa warianty znakomicie wyprofilowanej, szerokiej i pustej trasy o długości 4 km, są po prostu rewelacyjne! W środkowym odcinku mamy świetne widoki na przeciwległe stoki Gampen i Galzig, a miasteczko Sankt Anton dosłownie leży nam u stóp! Ostatnie kilkadziesiąt metrów to przejazd przez mostek nad szosą, dzięki czemu nie musimy odpinać nart, żeby dostać się do gondoli. A co powyżej górnej stacji gondoli? Cztery wyciągi krzesełkowe a wzdłuż nich kolejne kilometry zjazdów. Jako, że przed południem prószył, a nawet czasami sypał śnieg, to najpierw objeździliśmy trasy po obu stronach sześcioosobowej kanapy Gampbergbahn z osłoną. Można wybierać między dwiema szerokimi, czerwonymi trasami - nr 6 i 8 oraz czarnym, bardziej stromym wariantem - nr 5, a wszystkie w wysokogórskiej scenerii, wśród skał i bezkresnych połaci śniegu.
Gdy pogoda nieco poprawiła się, przenieśliśmy się na trasy obsługiwane przez trzy podwójne i dość powolne krzesełka - Maaßbahn oraz krzyżujące się ze sobą Riffelbahn 1 oraz Riffelbahn 2. Przy wyciągach Maaßbahn i Riffelbahn 1 można pojeździć kilkoma niebieskimi trasami, natomiast Riffelbahn 2 prowadzi na najwyższy punkt ośrodka - Riffelscharte (2634 m npm.), z którego zjechać można tylko tzw. skirutą - czyli trasą wytyczoną, ale nie ratrakowaną. Skiruta (nr 16) prowadzi łagodnym żlebem i jest taką "Buckelpiste", czyli stokiem z muldami. Na Riffelscharte rozpoczyna się również (albo kończy - zależy z którego punktu startujemy) szlak Run of Fame - czyli okrężna, 85-kilometrowa trasa do Warth i z powrotem.
|
Szlak Run of Fame |
|
Tradycja i nowoczesność Jesteśmy w miejscu, które dziś tętni życiem i przyciąga narciarzy z całego świata. Ale tradycje turystyczne i narciarskie istnieją tutaj od przełomu XIX/XX wieku. W symboliczny sposób uosabia to sąsiedztwo futurystycznej bryły dolnej stacji kolejki Galzigbahn, przez której szklaną fasadę podejrzeć można nowoczesny mechanizm napędowy, i stojącej kilkadziesiąt metrów wyżej - tuż przy trasie nr 50 - Villi Trier z 1910 roku, mieszczącej arcyciekawe muzeum regionalne i narciarskie. Przy głównym, eleganckim deptaku Sankt Anton (nomen omen Dorfstraße, czyli ulica Wiejska) znajdziemy jeszcze starsze budowle - jak choćby Hotel Schwarzer Adler, zbudowany przez joannitów jako gościniec dla podróżnych w XVI wieku. Piękne freski na elewacji głównego budynku hotelu opowiadają historię tego niezwykłego miejsca. Dziś "Schwarzer Adler" to czterogwiazdkowy hotel z zapleczem wellness i doskonałą kuchnią, prowadzony od kilku pokoleń przez rodzinę Tschol, odwiedzany zarówno przez celebrytów i koronowane głowy - o czym świadczy galeria fotografii w hallu, jak i przez zwykłych miłośników sportów zimowych - jak pisząca te słowa.
|
Villa Trier z 1910 roku |
|
Spacerując popołudniami po Dorfstraße, wśród mniej i bardziej ekskluzywnych sklepów, restauracji, pubów i dyskotek, licznie odwiedzanych przez spragnionych wrażeń i rozrywki turystów, zastanawialiśmy się, jak też Sankt Anton wyglądało sto - sto pięćdziesiąt lat temu, gdy z biednej górskiej wioski przeistaczało się w modny ośrodek sportów zimowych. Kluczową rolę w tym procesie odegrała budowa kolei żelaznej i tunelu Arlberg w roku 1884. a także powstanie pierwszego klubu narciarskiego w Sankt Christoph am Arlberg w roku 1901. Przed I wojną światową działało tu już kilka hoteli, oferujących ponad 300 miejsc noclegowych oraz … lekcje narciarstwa. Do najbardziej cenionych instruktorów należał wówczas Hannes Schneider - pionier alpejskiego narciarstwa i twórca innowacyjnych na owe czasy technik narciarskich - jak choćby jazdy pługiem oraz organizator pierwszych zawodów "Kandahar" w Sankt Anton.
Międzynarodową sławę przyniósł Schneiderowi udział w filmach - między innymi w produkcji "Białe szaleństwo"/ "Der weiße Rausch" (1931) w reżyserii Arnolda Fancka u boku Leni Riefenstahl. Swoją drogą znamienne, jak potoczyły się losy odtwórców głównych ról: podczas, gdy zjawiskowa i niezwykle utalentowana Riefenstahl uległa w latach 30-tych - odwzajemnionej - fascynacji Adolfem Hitlerem, stając się najwybitniejszą reżyserką filmów propagandowych III Rzeszy, Schneider otwarcie występował przeciwko ideologii nazistowskiej, za co trafił do więzienia i tylko dzięki międzynarodowym naciskom umożliwiono mu emigrację do Stanów Zjednoczonych. Dziś komedia "Der weiße Rausch", oglądana w klimatycznej salce kinowej muzeum, wciąż zachwyca kunsztem niesamowitych ewolucji narciarskich i urokliwymi, czarno-białymi plenerami dawnego Sankt Anton, a nazwę "Der weiße Rausch" nosi najdłuższy zjazd z Vallugi do dolnej stacji Galzigbahn, o długości 9 km i przewyższeniu 1350 m oraz doroczny masowy wyścig narciarski tą trasą, który w tym roku odbędzie się w niedzielę, 21 kwietnia.
|
Hotel Schwarzer Adler |
|
W późniejszych czasach Sankt Anton jeszcze kilkukrotnie było scenerią znanych produkcji filmowych, jak choćby hollywoodzkiej produkcji "Szaleńczy zjazd" /"Downhill Racer" z roku 1969 z Robertem Redfordem i Gene Hackmanem w rolach pierwszoplanowych, czy "Żołnierz" / "The Soldier" z roku 1982 z Klausem Kinskym.
Ale wróćmy do historii samej stacji narciarskiej. W 1937 roku powstała pierwsza kolej linowa Galzigbahn, która przez siedemdziesiąt lat wwoziła narciarzy na szczyt Galzig, zanim została zastąpiona obecną konstrukcją. Dalszy rozwój ośrodka nastąpił w latach powojennych, kiedy to zbudowano następne wyciągi. Co ciekawe - niektóre z nich służą, po modernizacji, do dziś, jak choćby pochodząca z roku 1954 kolej kabinowa Vallugabahn I i jej rok młodsza "koleżanka" - Vallugabahn II. Szkoda, że z powodu silnego wiatru i niepogody nie mieliśmy okazji przejechać się tymi unikatowymi urządzeniami.
A kto ponad dyskretny urok starej, muzealnej willi i kolejek retro przedkłada nowoczesne multimedialne pokazy, z pewnością będzie zachwycony cotygodniowym ski show "The Snow must go on" na stadionie narciarskim im. Karla Schranza, zbudowanym z okazji Mistrzostw Świata w Narciarstwie Alpejskim, które odbyły się tutaj w 2001 roku. Bardzo efektowny pokaz laserowo-choreograficzno-narciarski ciekawie przybliża historię i dzień dzisiejszy sportów zimowych w Sankt Anton.
|
Sankt Anton am Arlberg |
|
Pomimo kapryśnej pogody i niekiedy przeludnienia na stokach, Sankt Anton jest miejscem, które na pewno warto odwiedzić na narty i to nie raz. Ośrodek - jak i cały region Ski Arlberg - przekonał nas do siebie rozmachem, ale i bardzo przemyślaną koncepcją optymalnego zagospodarowania narciarskiego, urozmaiconymi trasami i zapierającymi dech panoramami. Przeważają tutaj trasy nieco trudniejsze, bardziej wymagające, które pozwalają "wyszaleć" się zaawansowanym narciarzom - może dlatego nie widzieliśmy zbyt wielu szkółek narciarskich, choć są oczywiście również miejsca, które śmiało można polecić rodzinom z dziećmi i początkującym. Mnóstwo jest również atrakcyjnych terenów do jazdy pozatrasowej, a warunki śniegowe - bajeczne! Żałujemy, że nie dane nam było zwiedzić najwyższych szczytów w Sankt Anton - Vallugi (2.809 m npm.), Schindler Spitze (2.648 m npm.) i tras na Kapallu. Cóż - będzie powód, aby zawitać tu kiedyś ponownie.
Magdalena Lisiecka-Czop
|
Tagi: #stacje narciarskie #austria #tyrol #sankt anton #alberg #relacja #rendl #gampen #kapall
| powrót
Aktualne wiadomości w twojej poczcie!
|
Booking.com
|