marionen Napisano 2 Sierpień 2021 Zgłoszenie Share Napisano 2 Sierpień 2021 19 godzin temu, artix napisał: Długo się wachałem i nie miałem odwagi bo to nie elektryk, no ale raz kozie śmierć😆 42 kilosy w terenie mieszanym. Przyznaję, że ładnie tam macie, jest gdzie wypocząć i oko nacieszyć. 2 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Cosworth240 Napisano 2 Sierpień 2021 Zgłoszenie Share Napisano 2 Sierpień 2021 W dniu 28.07.2021 o 19:28, marionen napisał: Cudowne zdjęcia, wspaniałe opisy, boję się, że przejdę na złą stronę mocy, jedyne co mnie jeszcze trzyma po prawidłowej stronie to myśl - po przejechaniu 30 km. ból w najmniej przyjemnym miejscu. Dla mnie jeszcze nie wymyślono odpowiedniego siodełka. Mimo to by nie zejść z prawej ścieżki muszę gdzieś chyba szybko wyskoczyć na narty... Wasze relacje rowerowe są super, świetnie się czyta, no i nic mnie od tego nie boli. @marionen - na pewno jest tak, że gdzieś w świecie istnieje siodełko, które i Tobie spasuje. U mnie do tej pory było tak, że mając dwa rowery szosowe do tej pory, to w zasadzie tak jak je dostałem, to tak je sobie poukładałem że było w miarę wygodnie i mi to odpowiadało. Trochę żonglowałem jedynie spodenkami - tzn. mam w sumie cztery pary, z których dwie mają wyraźną preferencję nad dwoma pozostałymi ze względu na wkładkę (pampersa), ale to też nie jest tak, że w tych dwóch pozostałych wcale nie jeżdżę. W każdym razie - te siodełka, która miałem od początku na rowerach były OK i nic tu nie zmieniałem. Mam jednak kumpla, który co chwilę na coś się uskarżał - bół D, ból pleców, ból rąk - no i on przeszedł przez chyba 6-8 siodełek, 2 sesje bike fittingu, osobną sesję dobierania specjalnie jeszcze siodełka, niezliczoną ilość spodenek z różnymi wkładkami - ALE i ostatecznie jemu się udało w końcu dobrać wszystko jak trzeba. @Mitek ma przy tym trochę racji - trzeba przede wszystkim dużo jeździć, bo człowiek na początku na wszystko uskarża, a potem się przyzwyczaja, a mój kumpel zrobił z tego naprawdę fizykę kwantową. Chodzi mi jednak o to, że nawet dla bardzo wrażliwej osoby, są sposoby na to, aby dobrać wszystko jak trzeba. Przy czym u nas w Polsce denerwujące jest trochę to, że w bardziej rozwiniętych krajach porządny sklep rowerowy ma ileś tam siodełek testowych, które od nich bierzesz, jeździsz sobie z tydzień czy dwa i możesz je wymieniać aż znajdziesz coś właściwego. U nas bardzo zależy to od polityki danego sklepu - są takie sklepy, które jakiś taki podobny serwis próbują organizować i coś tam mają (niestety te są w mniejszości) - a są inne, które mówią - musisz kupić, a jak Ci nie będzie pasować, to sprzedaj sobie na OLX, czy allegro. W ten sposób ten mój kumpel ma chyba ze trzy siodełka obecnie na sprzedaż. 1 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
marionen Napisano 2 Sierpień 2021 Zgłoszenie Share Napisano 2 Sierpień 2021 (edytowane) Godzinę temu, Cosworth240 napisał: @marionen - na pewno jest tak, że gdzieś w świecie istnieje siodełko, które i Tobie spasuje. U mnie do tej pory było tak, że mając dwa rowery szosowe do tej pory, to w zasadzie tak jak je dostałem, to tak je sobie poukładałem że było w miarę wygodnie i mi to odpowiadało. Trochę żonglowałem jedynie spodenkami - tzn. mam w sumie cztery pary, z których dwie mają wyraźną preferencję nad dwoma pozostałymi ze względu na wkładkę (pampersa), ale to też nie jest tak, że w tych dwóch pozostałych wcale nie jeżdżę. W każdym razie - te siodełka, która miałem od początku na rowerach były OK i nic tu nie zmieniałem. Mam jednak kumpla, który co chwilę na coś się uskarżał - bół D, ból pleców, ból rąk - no i on przeszedł przez chyba 6-8 siodełek, 2 sesje bike fittingu, osobną sesję dobierania specjalnie jeszcze siodełka, niezliczoną ilość spodenek z różnymi wkładkami - ALE i ostatecznie jemu się udało w końcu dobrać wszystko jak trzeba. @Mitek ma przy tym trochę racji - trzeba przede wszystkim dużo jeździć, bo człowiek na początku na wszystko uskarża, a potem się przyzwyczaja, a mój kumpel zrobił z tego naprawdę fizykę kwantową. Chodzi mi jednak o to, że nawet dla bardzo wrażliwej osoby, są sposoby na to, aby dobrać wszystko jak trzeba. Przy czym u nas w Polsce denerwujące jest trochę to, że w bardziej rozwiniętych krajach porządny sklep rowerowy ma ileś tam siodełek testowych, które od nich bierzesz, jeździsz sobie z tydzień czy dwa i możesz je wymieniać aż znajdziesz coś właściwego. U nas bardzo zależy to od polityki danego sklepu - są takie sklepy, które jakiś taki podobny serwis próbują organizować i coś tam mają (niestety te są w mniejszości) - a są inne, które mówią - musisz kupić, a jak Ci nie będzie pasować, to sprzedaj sobie na OLX, czy allegro. W ten sposób ten mój kumpel ma chyba ze trzy siodełka obecnie na sprzedaż. Dziękuję bardzo za rzeczową i kompleksową opinię. Mam dwóch kolegów mających sklep i dużą sieć z rowerami, może pójdę tą drogą. To z siodełkami jest podobnie jak z whisky, trzeba cierpliwie szukać do skutku 🙃😉 Pozdrawiam serdecznie. PS. i czekam na kolejne odcinki rowerowych eskapad, okraszonych następną dawką zdjęciową... Edytowane 2 Sierpień 2021 przez marionen 1 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Cosworth240 Napisano 2 Sierpień 2021 Zgłoszenie Share Napisano 2 Sierpień 2021 Prowansja - cz. VI - dzień TDF Tak jak wspominałem na samym początku, jedną z zaplanowanych atrakcji związaną z naszym wyjazdem do Francji, był fakt, że podczas naszego pobytu w miejscowości, w której zatrzymaliśmy się, czyli w Malaucene, zlokalizowano metę jednego z etapów legendarnego Tour de France. Ba... - nie byle jakiego etapu, bo etapu, który wiódł przez szczyt Mt. Ventoux; więcej w tym roku kolarze po raz pierwszy w historii Tour'u wspinali się na Mt. Ventoux dwukrotnie i dwukrotnie pojawiali się w "naszej" wiosce. Raz przez nią przejeżdżali, a za drugim razem meldowali się tu na mecie. Przy czym etap wyglądał tak, że kolarze po raz pierwszy podjeżdżali najłatwiejszym podjazdem czyli tym od miejscowości Sault, potem zjeżdżali do Malaucene (to była drogą, którą ja z kompanami wspinałem się na szczyt, a oni tu jechali w dół), a następnie jechali z Malaucene od Bedoin i stamtąd tym tzw. klasycznym podjazdem wjeżdżali na szczyt raz jeszcze, znów zjeżdżając drogą w dół do Malaucene. Czyli zjazd w dół był dwukrotnie taki sam, ale podjazdy były dwa różne. Klasyfikacja generalne wyglądała w ten sposób, że Pogacar miał już wyraźną przewagę nad resztą faworytów, ale liczono, że być może okaże w końcu jakąś słabość. Zastanawiano się przy tym, czy etap należeć będzie właśnie do czołówki klasyfikacji generalnej, czyli czy to faworyci rozegrają sprawę wygranej dnia między sobą, czy raczej "pozwolą" na zwycięstwo komuś kto w klasyfikacji całego wyścigu się nie liczy. My postanowiliśmy tego dnia zupełnie zrezygnować z roweru i po prostu chłonąć atmosferę wyścigu i kibicować. Kompletny "rest day". Wcześniej kibicowałem kilkukrotnie wyścigowi Tour de Pologne, więc wydawało mi się, że mniej więcej tak to będzie wyglądać. Okazało się jednak, że Tour de France nie na darmo jest "naj". Gdy dzień wcześniej jedliśmy wieczorem kolację przy głównej ulicy/skwerku Malaucene, nic nie zapowiadało tego, jak bardzo to miejsce zmieni się w przeciągu jednej nocy. Wieczorem bowiem wyglądało to mniej więcej tak: A następnego dnia już tak: Wszystko idealnie rozplanowane - ustawiono całe miasteczko w pawilonami dla VIPów, stolikami, podium, telebimami - w sumie coś takiego tzn. takie "motorhome'y" widywałem jedynie na wyścigach formuły 1. Cała główna ulica miasteczka została kompletnie przebudowana na cele TDF. Zdjęcia nie oddają ogromu tak naprawdę tego co się rozstawia wokół takiego TDF. Pod kościołem rozstawiono - niezależnie od tego co rozstawiono wokół mety - całą strefę kibica, ze sklepikami, olbrzymim telebimem, zapleczem sanitarnym itd. , Zanim zatem pojawili się kolarze i pomiędzy ich przejazdami można spokojnie było sobie usiąść w cieniu pod drzewkiem i oglądać wyścig w tv: Niezależnie od tego można było się uraczyć czymś chłodnym; sponsorzy dbali o to, aby każdy na głowie miał tematyczną czapeczkę z ich logo. Przy czym bank LCL jest sponsorem generalnym i oni chcieli wszystkich przyodziać w żółte baseball'ówki, a firma Lecler chciała wyposażyć możliwie dużo osób w czapeczki i koszulki w grochy. Francuzi mają szczególne podejście do Tour de France. Z jednej strony TDF to wielka maszynka do nabijania kasy i stanowi znaczną część wpływów dla rodziny Amaury, bo to ta jedna z najbogatszych francuskich rodzin stoi za ASO - czyli Amaury Sports Organization - dla której największym "eventem" jest TDF, ale która organizuje też dziś wiele innych wielkich wyścigów kolarskich i to niekoniecznie we Francji - np. Vuelta de Espagna, Liege Bastogne Liege, czy La Fleche Walonne i wiele, wiele innych; ale także niekoniecznie imprezy kolarskie - bo organizują także wyścig Paryż Dakar. Z drugiej strony - TDF to piękna impreza promująca Francję, jej różne zakątki, zabytki itp. Czytałem gdzieś, że Francuzji uważają, że TDF należy do każdego Francuza w jakiejś części i jest ucieleśnieniem tego właśnie co we Francji jest najpiękniejsze. Wydaje mi się to dość górnolotne, ale niechaj i tak będzie. Na pewno to co zwraca uwagę i może potwierdzać tezę, że TDF to święto całej Francji i Francuzów, to fakt jak licznie gromadzą się przy drodze kibice i to niekoniecznie "hardcore'owi" kibice kolarscy, ale także fakt jak przyozdabia się miasteczka, przez które przejeżdża TDF - widać, że te miasteczka niejako "wyczekują" przyjazdu całej tej karawany. Tu kilka przykładów: Zanim pojawią się kolarze, przed nimi jedzie tzw. karawana wyścigu. W sumie gdzieś tam kiedyś oglądałem o tym jakiś film dokumentalny, więc mnie to nie zaskoczyło tak całkiem, ale fajnie było to zobaczyć na żywo. Karawana to coś na co wiele osób przy drodze bardzo czeka - bo z jednej strony przejeżdżają specjalnie na ten cel zbudowane samochody, platformy, które same w sobie robią duże wrażenie (trochę to wygląda jak na jakimś karnawale); a z drugiej strony w tych samochodach siedzą ludzie wyrzucający różne darmowe fanty (czapeczki, breloczki, koszulki, a z bardziej śmiesznych rzeczy, to był proszek do prania - szkoda, że nie dwa dni wcześniej, to nie musielibyśmy kupować 😉 ). Muszę przyznać, że nie spodziewałem się po Francuzach tak niezwykłej zażartości w "walce" o załapanie tych różnych fantów. Leci tego w każdym razie tyle, że ja skończyłem z trzema różnymi kapeluszami przeciwsłonecznymi, chyba pięcioma czapeczkami, trzema koszulkami, niezliczoną ilością breloczków i dobrze, że na koniec złapałem torbę zakupową rzuconą z platformy jednego ze sponsorów wyścigu, bo miałbym kłopot jak się do domu z tym wszystkim zabrać 😉 A wierzcie mi albo nie, nawet się tak bardzo nie starałem, gdyż w jakiejś tam części tylko się broniłem, aby tym po prostu nie oberwać np. w głowę. W każdym razie miśki Haribo, były naprawdę znakomite, a czapeczki i koszulki rozdysponowałem pomiędzy dzieci swoje i znajomych. A tak owa karawana wygląda na kilku zdjęciach - jedzie tego naprawdę sporo; niektóre pojazdy robią spore wrażenie (moje ulubione to koszyki piknikowo-zakupowe Leclerc'a); do tego jest puszczana muzyka, tańce i różne wygibasy: Po takim wstępie - na chwilę sytuacja się uspokaja - i następuje oczekiwanie na pierwszy przejazd kolarzy przez miasteczko. To naprawdę niesamowite, jak szybko kolarze przejeżdżają koło nas. Samochody techniczne i charakterystyczny zapach/smród spalonych klocków hamulcowych świadczą o tym, jak trudne musiało to być dla aut aby utrzymać się za kolarzami podczas zjazdu z Ventoux. Ci na naprawdę wąskiej drodze osiągali prędkości w okolicach 100 kmh pomiędzy kolejnymi zakrętami. Tu czołówka jadąc w kierunku Bedoin - to z niej wyłoni się końcowy tryumfator etapu: Tutaj peleton z głównymi aktorami TDF - na czele zespół Ineos (trzeci z kolei jest nasz Michał Kwiatkowski), który jedzie pod swojego lidera R. Carapaza (od niedawna mistrza olimpijskiego), ale zaraz za nimi jest zespół UAE z liderem - w zółtej koszulce - Słoweńcem Tadejem Pogacarem (3-miejsce w Tokio) - wśród pomocników Tadeja jest nasz Rafał Majka. Co prawda niestety nasi kolarze pierwszych skrzypiec tu nie grali, ale tego dnia Majka i Kwiatkowski wykonają naprawdę ciężką pracę podczas drugiego podjazdu pod Ventoux. Za peletonem jest jeszcze jeden "highlight" i równocześnie pewna niewiadoma. Czy sprinter Mark Cavendish - jadący w zielonej koszulce najaktywniejszego (najlepiej punktującego) kolarza wyścigu, zdoła "przetrwać" ten etap i zmieścić się w limicie czasu. Cavendish to być może najlepszy sprinter w historii kolarstwa - przed tym wyścigiem miał na koncie 30 wygranych etapów TDF. Ostatnie parę sezonów było jednak dramatycznie słabe w jego wykonaniu; nie wygrywał od kilku sezonów nic, mierzył się z chorobą. Wydawało się, że zeszły sezon będzie jego ostatnim. Ostatecznie trafia do jednego z najlepszych zespołów w peletonie, w jakim może znaleźć się sprinter - Dequenick Quick-Step. Rękę wyciąga do niego bowiem menedżer zespołu Patrick Levevre - ustalają ostatecznie, że Cavendish będzie jeździć na kontrakcie za minimalną pensję przewidzianą regulacjami UCI, a jeżeli "coś" wygra, to sponsor ekipy, czyli firma Specialized, za każde takie zwycięstwo dołoży bonus. Przed sezonem nikt jednak w te bonusy, jakoś specjalnie nie wierzy. Cavendish był w ekipie przewidziany na starty raczej w wyścigach 2-ligowych - takich taka ekipa WorldTour też trochę zalicza - a tym samym nieco słabiej obsadzonych. Na pewno nikt, włącznie z samym Cavendishem, nie przewidywał startu w TDF. Ten w zasadzie był od początku zaklepany dla Irlandczyka Sama Bennetta, jednego z najlepszych obecnie sprinterów i zdobywcę zielonej koszulki TDF w zeszłym sezonie. Z uwagi na konorawirusa wiele wyścigów tych pomniejszych było odwoływanych, więc Cavendish nie miał szans jakoś szczególnie się pokazać, w końcu pojawia się - podobno trochę wbrew swojej woli, ale Levevre nalegał na ten start - w wyścigu dookoła Turcji. Tam Cavendish odnosi w sumie 4-zwycięstwa etapowe. Wyścig niby drugoligowy, ale wiele osób w końcu myśli sobie - no dobrze, na koniec kariery Cav wstydu nie przynosi, będzie mógł przejść spokojnie na emeryturę wygrywając w swoim ostatnim sezonie jakieś wyścigi. Potem jednak niespodziewanie w Tour dookoła Belgii, który miał być taką próbą generalną dla sprinterów przed TDF, z uwagi na kontuzję nie pojawia się Bennett - jego miejsce w trybie awaryjnym zajmuje Cavendish - i co... i wygrywa i to jak za najlepszych swoich lat. Tutaj już nie ma mowy o przypadku - wyścig jeżeli chodzi o sprinterów gromadzi wielu z najlepszych. Zaczynają się pytania o TDF - sam Cavendish mówi, że nie ma o czym gadać; takich planów nie ma; Bennett ma startować i koniec. W międzyczasie jednak wiadomo, że Bennett ogłosił, że zmienia team - w przyszłym roku wraca do Bora Hansgrohe. Nie wiadomo więc, czy to na pewno przez kontuzję, czy trochę ze względu na fakt odejścia z zespołu, Cavendish nagla startuje w TDF. Przychodzi pierwszy etap sprinterski - wygrywa; drugi - wygrywa. Nie pamiętam - ile miał zwycięstw etapowych gdy kolarze jechali do Malaucene - ale Cav ostatecznie wygra 4 etapy tegorocznego Tour'u i z 34 zwycięstwami etapowymi w tym wyścigu wyrówna rekord wielkiego Eddy'ego Merckx'a. Jeden z największych comeback'ów w historii sportu. Jeżeli "coś" nie wyszło Cavendishowi w tegorocznym TDF, to ostatni etap - etap w Paryżu - dla sprintera szczególne miejsce - wygrać ostatni etap TDF na Polach Elizejskich. Gdyby tego dokonał to ustanowiłby rekord 35 wygranych i pobił Mercx'a. To jednak się nie udało. Wielu uważało, że taki scenariusz - tj. wygrana w Paryżu, rekord, zielona koszulka wyścigu - byłby najlepszych momentem, aby zejść ze sceny i zakończyć tę piękną karierę. Nie wiadomo jak dalej będzie przebiegać kariera Cavendisha - specjaliści stawiają, że teraz chyba kariery nie skończy, ale nie wiadomo jakie życie nakreśli scenariusze. Faktem jednak jest to, że aby zdobyć zieloną koszulkę - trzeba nie tylko zdobyć najwięcej punktów, ale trzeba być także na mecie w Paryżu. Dla sprinterów przejazd przez góry i zmieszczenie się w limicie czasu (ten liczony jest jako procent czasu pierwszego na mecie), nieraz jest sporą trudnością. Sprinterzy to masywne chłopy, które mają wygenerować poteżną moc na stosunkowo krótkim odcinku tuż przez metą. Przejazd przez góry to domena górali - lekkich, drobnych gości. Rokrocznie więc iluś tam sprinterów odpada albo wycofuje się z wyścigu nigdy nie osiągając mety w Paryżu. Cavendish musiał się więc spinać - na jednym z etapów przyjeżdża bodaj 1,5 minuty przed limitem. Więcej niż pół drużyny oddelegowane jest jednak, aby mu pomóc - wożą bidony, karmią - osłaniają przed wiatrem. Innymi słowy są jak matka Polka i super niania razem wzięte, aby tylko chłop docierał na metę w limicie czasu. Tu na zdjęciu Cavendish (zielona koszulka) przez miasteczko przejeżdża na czele grupki, ale w tle widać 4 koszulki kolegów z zespołu oddelegowanych aby "przeciągnąć" go przez góry: No dobra - przejazd Cavendisha - w zasadzie zamyka pierwszy przejazd - pora przenieść się w rejon mety. Tu mieszają się różne nacje - kibicują nie tylko Francuzi, ale także Belgowie, czy Duńczycy. Ci mają jeszcze w zanadrzu tego wieczoru powód do kibocowania na Euro, ale tego dnia liczą na dobry występ Jonasa Vingegaarda. Na metę znów towarzystwo wpada z olbrzymią prędkością, przy czym to Belgowie będą świętowali najgłośniej. Wout van Aert - wcale nie specjalista od jazdy po górach, ale jedna z gwiazd peletonu i wielka nadzieja Belgów, będzie tryumfował na mecie tego dnia. Ogłosi później, że to jedno z jego największych wygranych (kilka tygodni później zdobywa srebro w Tokio). Za nim jakiś czas później faworyci - Pogacar wydawało się, że nieco słabnie podczas drugiego podjazdu pod Ventoux. Młodzian Jonas Vingegaard (Duńczycy szaleli), który będzie ostatecznie i niespodziewanie drugim kolarzem tego Tour'u - odrywa się przez szczytem o Pogacara i Carapaza. Ostatecznie jednak Pogacar i Carapaz dopadają Duńczyka na szaleńczym zjeździe do Malaucene. A na mecie to Pogacar po raz kolejny pokazuje, kto jest najlepszy. W sprincie na metę wygrywa pojedynek z bezpośrednimi rywalami. Nic to niby nie zmienia, ale mentalnie pokazuje - miałem chwilę słabości tam na górze, ale na końcu to ja jestem najmocniejszy. My czekamy jeszcze na Cavendisha - zegar pokazuje, że ma jeszcze nieco ponad 11 minut na pojawienie się na mecie: Niewiele później pojawia się grupka z "zieloną koszulką" - mieszczą się w limicie. Tego dnia jednak nie braknie tu jeszcze emocji - jeden z kolarzy wpadnie na metę bodaj 4 sekundy przed limitem; a Luke Rowe z Ineos niespodziewanie łapie kryzys i odpada z wyścigu, nie mieści się w limicie - utrata tak doświadczonego zawodnika, to spore osłabienie dla Ineos na przyszłych etapach. Cóż - niesamowicie to było wszystko zobaczyć i przeżyć. Jest to absolutna ekstraliga wyścigów kolarskich. Mam wielki szacunek dla Czesława Langa i organizacji wyścigu Tour de Pologne, ale jednak we Francji widać, jak duży jest przeskok między tymi imprezami. Widać też perfekcyjne zgranie w czasie - gdy na jednym końcu prostej startowej fetowano kolarzy na podium, na drugim końcu ludzie związani z organizacją już zaczęli powoli rozkręcać barierki, chować krzesła, stoły. Karawana jedzie bowiem dalej i do rana wszystko musi być ustawione i gotowe w innym francuskim miasteczku. U nas w Malaucene śpiewy belgijskich fanów będą jeszcze rozbrzmiewać pół nocy 😉 c.d.n. 9 7 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
christof Napisano 3 Sierpień 2021 Zgłoszenie Share Napisano 3 Sierpień 2021 (edytowane) Genialnie:) Pracowałem w 1997 roku przy TDP. Juz wtedy impreza była fajnie zorganizowana od środka wyglądało to naprawde super. Rozwieszałem banery na płotkach oraz razem z kuzynem zmienialismy reklamy za podium gdy wchodzili kolejni liderzy klasyfikacji Najfajniejsze zadanie mialem na ostanim etapie czasowki Krakow - Krakow. W punkcie Start/Meta pod Wawelem umieszczalismy tabliczki z nazwiskami zawodnikow na samochodach które za nimi jechaly. Tabliczki mialy takie gumowe stopki z gumą z magnesami (nie wiem jak to nazwac) i poprostu do maski sie je przyczepialo. Smieszna sytuacja byla gdy podjechalo jakes Renault, pamietam do dzis jak polozylismy tabliczke a ona spadla:) druga próba i znow odpadla.. okazało sie, że nie byla metalowa Kazdy zawodnik na wyciagniecie reki, zdjecia z Lechem Piaseckim, Zenonem Jaskółą ktory zajał ostatecznie 2 miejsce dla młodego czlowieka to bylo naprawde niesamowite przezycie. Az chailbym popracowac przy takim TDF dzieki za przypomnienie tamtych czasów Edytowane 3 Sierpień 2021 przez christof 3 1 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Cosworth240 Napisano 5 Sierpień 2021 Zgłoszenie Share Napisano 5 Sierpień 2021 Prowansja - cz. VIII - kolarska nirwana - best day ever!!! No dobra - na początek walę prosto z mostu. Kolejny nasz dzień w Prowansji był w przekonaniu całej mojej trupy najlepszym dniem rowerowym w naszym "szosowym życiu". Wydawało nam się, że w Prowansji widzieliśmy już najważniejsze rzeczy wokół, byliśmy na Mt. Ventoux, byliśmy na południe od Malaucene, na północ od Malaucene, kibicowaliśmy dzielnie peletonowi TDF, co nam jeszcze mogło pozostać... otóż to co pozostało to "Les Gorges de la Nesque"... i o tym Wam dzisiaj trochę opowiem. Zanim jednak dojechaliśmy do miejsca, o którym wspominam powyżej, to trochę o trasie zaplanowanej na ten dzień. Ten kto śledził wcześniejsze moje relacje, to być może pamięta, że dzień po Mt. Ventoux część osób ciągnęła do Sault, aby zdobyć Ventoux od tamtej strony, a część w ogóle nie miała ochoty na nic. Ostatecznie wyszło coś pomiędzy, ale do Sault nie dotarliśmy. Wieczorem po emocjach związanych z kibicowaniem TDF siadłem nad mapami, stravami, google'ami i innymi tego typu, aby zaplanować coś sensownego na kolejny dzień. Stwierdziłem, że najsensowniej będzie jak wsiądziemy do auta, zapakujemy rowery na dach i do Sault przemieścimy się samochodem. Stamtąd wjedziemy na Mt. Ventoux najdłuższym, ale równocześnie najłatwiejszym podjazdem, zjedziemy ze szczytu do Bedoin, a następnie z Bedoin wytyczyłem pętle z powrotem do Sault. Przy planowaniu trasy na Strava zwróciłem jednak uwagę, że "heat map" wskazał że z dwóch dróg z Bedoin w kierunku Sault, bardziej popularna jest droga bardziej na południe od tej, którą brałem pierwotnie pod uwagę. Wtedy sobie przypomniałem, że gdy oglądałem różne filmiki o Ventoux jest tam w tych okolicach taka droga z tunelami wykutymi w skałach - tak trafiłem na wąwóz de la Nesque. Ostatecznie życie pokazało, że cała nasza runda to było ponad 90 km i mniej więcej 2.000 m w pionie - dystanse zdarzało mi się robić dłuższe, ale nigdy nie zrobiłem wcześniej takiego przewyższenia. Dla zaprawionych w bojach szosowców, wynik może nie wybitnie imponujący, ale pewnie i oni przyznają, że 2 tys. metrów, to już jest coś. Wrzucałem już profil podjazdu na Ventoux od Sault - coś trochę ponad 1100 metrów w pionie i 24 km długości, z czego tak naprawdę ciężko robi się na ostatnich 6 km, gdy podjazd ten łączy się z podjazdem od miejscowości Bedoin (czyli z tym klasycznym i najtrudniejszym wariantem). Podjazd od Sault dla osób mniej wytrenowanych, ale cokolwiek jeżdżących na szosie uważam, że jest po prostu bardzo przyjemny. W większości 3-6%, a tuż przez tymi najtrudniejszymi 6 km, robi się nawet prawie zupełnie płasko. Oczywiście ciągle lekko pod górę jest, ale nie ma walki o życie, a do tego jest tu po prostu przepięknie. Na dole pola i zapach lawendy, trochę wyżej las i znów piękny zapach lasu: Następnie docieramy do Chalet Reynard powyżej którego zaczynają się natrudniejsze ostatnie 6 km podjazdu, jest to też ta najbardziej znana "księżycowa" część - czyli powyżej linii drzew, wszędzie wokół skałki - nie jestem pewien, bo to nie moja dziedzina - wapienne i widok na przekaźnik. Przy Chalet Reynard pierwotnie planowałem pierwszy postój od dołu, ale ostatecznie czułem się super i stwierdziłem, że wjeżdżam do samego końca bez przystanku. Nie powiem, te ostatnie 6 km dały mi w kość, ale widoki na szczyt rekompensowały wysiłek: W końcu po raz drugi raz stajemy na szczycie Mt. Ventoux. Tym razem udaje się cyknąć fotkę ze znakiem na szczycie, bo za pierwszym razem była zbyt długa kolejka: Po zdobyciu szczytu zjeżdżamy w kierunku Bedoin. Ja nie ukrywam, że mam spory respekt przed tymi szaleńczymi zjazdami, ale trochę zaczynam się do tego jakby przyzwyczajać. W Bedoin pora na nagrodę w postaci lunchu: Po posileniu się ruszamy przez Flassan w kierunku, jak się okazało gwoździa programu - a trzeba przyznać, że do tej pory już było bardzo fajnie - czyli wąwozu de la Nesque: Widokowo robi się coraz ładniej, idealny asfalt, ruch samochodowy niewielki; droga cały czas delikatnie pnie się w górę: Z każdym kilometrem coraz piękniej - obracam się w tył, a tam mniej więcej tak: A do przodu tak: Jest tak pięknie, że umysł trochę nie nadąża "chłonąć" tych wrażeń. Robimy masę zdjęć chcąc utrwalić jak najwięcej z tych widoków: W końcu trafiamy na odcinek drogi z tunelami/tunelikami wykutymi w skale - pięknie to wygląda - jest kilka takich miejsc: Tym razem zdjęć jest więcej niż tekstu, bo co tu pisać - było pięknie - każdy kilometr przynosi coraz piekniejsze widoki, wręcz nierzeczywiste. Droga marzenie, a w tle na horyzoncie nad wszystkim góruje Mt. Ventoux: W każdym razie - każdy kto będzie w okolicy - na swój tzw. "bucket list" niech obok Mt. Ventoux koniecznie wpisze Gorges de la Nesque. To był mój najlepszy dzień na rowerze szosowym. Było mega - na koniec jeszcze widoczek z lawendą, za chwilę dojedziemy do Sault. 90 km w nogach 2000 m w pionie - było tak pięknie, że aż chce się jeszcze. To będzie nasza najlepsza i najfajniejsza tura w Prowansji. Polecam każdemu. Tutaj jeszcze obiecany widoczek: 12 2 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
lu5asz Napisano 8 Sierpień 2021 Zgłoszenie Share Napisano 8 Sierpień 2021 Podlasie ❤️🚴🏻♂️🌞 9 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Mitek Napisano 8 Sierpień 2021 Zgłoszenie Share Napisano 8 Sierpień 2021 W dniu 2.08.2021 o 17:20, marionen napisał: Dziękuję bardzo za rzeczową i kompleksową opinię. Mam dwóch kolegów mających sklep i dużą sieć z rowerami, może pójdę tą drogą. To z siodełkami jest podobnie jak z whisky, trzeba cierpliwie szukać do skutku 🙃😉 Pozdrawiam serdecznie. PS. i czekam na kolejne odcinki rowerowych eskapad, okraszonych następną dawką zdjęciową... Cześć Mariusz siadasz i jedziesz i robisz to codziennie. Po pół roku wszelkie problemy nikną. Trzymaj się. Pozdrowienia 3 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Bumer Napisano 8 Sierpień 2021 Zgłoszenie Share Napisano 8 Sierpień 2021 @lu5asz@lu5asz, ten prom to w dalszym ciągu napędza facet, imigrant ze wschodu? Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
lu5asz Napisano 9 Sierpień 2021 Zgłoszenie Share Napisano 9 Sierpień 2021 (edytowane) 23 godziny temu, Bumer napisał: @lu5asz@lu5asz, ten prom to w dalszym ciągu napędza facet, imigrant ze wschodu? Płynąłem pierwszy raz i wydaje mi się że to Polacy- jest ich dwóch- ładnie ,,zaciągają,, Edytowane 9 Sierpień 2021 przez lu5asz Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Bumer Napisano 9 Sierpień 2021 Zgłoszenie Share Napisano 9 Sierpień 2021 Godzinę temu, lu5asz napisał: Płynąłem pierwszy raz i wydaje mi się że to Polacy- jest ich dwóch- ładnie ,,zaciągają,, Kiedy nim płynąłem poznałem kierowcę tego promu. Był to imigrant którego do Polski ściągnęła córka która tu studiowała. Ściągnęła też matkę. Czekając godziny odpłynięcia promu wiele mi opowiedział o warunkach jego egzystencji w Kazachstanie czy też jakimś Kirgistanie. Facet mimo wykonywania bardzo ciężkiej roboty tu u nas, był zadowolony jakby trafił do nieba. Na tej wieży też byłem, wkopalni kredy też. Fajnie mi się tam na rowerku jeździło. 1 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
cyniczny Napisano 10 Sierpień 2021 Zgłoszenie Share Napisano 10 Sierpień 2021 (edytowane) Poniżej fotorelacja z 4 dniówki rowerowej z pogranicza Polski, Czech i Słowacji Dzień 0 i 1 Zanim ruszymy trzeba spakować to co na kanapie do dwóch sakw. Ta podłużna w ramę kupiona tuż przed i to strzał w 10kę. Odciążyła podsiodłówkę, dodatkowo wrzucałem tam rzeczy które mogą byc potrzebne w ciągu dnia typu zestaw naprawczy, kurteczkę, powerbank, maseczka, kasa, batoniki itp. Jako ewentualne dodatkowe miejsce wiozłem 10litrowy plecaczek, który po spakowaniu ma wielkość paczki papierosów (przyczepiony do podsiodłówki) Dzień 0 to popołudniowy dojazd do Sól-Kiczory, gdzie nocujemy i zostawiamy samochód na 3 doby (jak się potem okazało to na dwie). Rowery spakowane, bidony napełnione, werwa jest, można ruszać. Pierwsze kilometry nie dają czasu na rozgrzewkę, po niespełna 2 km skręcamy w prawo na bezimienną przełęcz. Podjazd ma około 2km i nie przekracza 10% nachylenia. Okazało się, że to dopiero rozgrzewka, bo po skręcie w lewo na kolejnym kilometrze nachylenie nie spada poniżej 10%, a w jednym miejscu jest i 19%. Oj bolało, bolało Pozytyw taki, że bardzo szybko zdobywamy wysokość i tym samym widoki Po przecięciu trasy S1 podjeżdżamy pod "Koczy zamek". Ten podjazd to fraszka. Na górze chwilę odpoczywamy na fotki. Tu chłopaki przegapili zjazd, zamiast jechać drogą po lewej stronie, pojechali prosto i trafili na drogę po prawej. Szybko się zorientowali i wrócili na dobry szlak. Z "Koczego Zamku" świetnymi bocznymi asfaltami lecimy na granicę PL-CZ Kolejna świetna droga już w CZ, praktycznie wyłączona z ruchu samochodowego pomiędzy Piskiem, a Hrcavą. Kolejna przerwa, tym razem wymuszona zrywką drzew, czekamy spokojnie kilka minut i za chwilę operator pozwala nam przejść obok maszyny. Po kilku km docieramy do schroniska pod szczytem Studenicny. A to już wiadukt na autostradzie D3. Jedziemy ostro w dół, by za chwile ostrym podjazdem dojechać na trójstyk granic PL-SK-CZ. Na razie to drugi na którym jestem, zostało jeszcze 4 🙂 Z trójstyku jedziemy do Jaworzynki mając nadzieję na ostatni obiad po polskiej stronie. Zapytana przygodnie pani wskazuje, że w Łąckach jest knajpa "Na groniu", ale na pytanie czy będzie można tam coś zjeść odpowiada dwuznacznie. Po dojechaniu pani wskazuje na dwa dania: rosół i schabowy z ziemniakami i smażona kapustką. Skromny wybór dań okazuje się z tego powodu, iż normalnie piwiarnia nie serwuje, ale dzisiaj jest stypa i zawsze trochę więcej zrobią. Po jedzeniu jedziemy "Zbójnicka ścieżką trzech harnasi" Jest też króciutki wypych, dosłownie może 15-20 metrów. Ale za chwilę jedziemy dalej mimo iż droga całkiem nieźle nachylona. W tych okolicach przecinamy ponownie trasę S1 i kierujemy się na przedostatni podjazd tego dnia na Mały Rachowiec. Podjazd ma niespełna 3km długości. Na pierwszym kilometrze nachylenie praktycznie nie przekracza 10% (jest tylko jedna krótka ścianka 15%), Natomiast kolejny kilometr to juz konkretna rzeźnia, nachylenie nie spada poniżej 10%, często ma 12-13%, maksymalnie było 20-21%. Ostatnie kilkaset metrów to już teren bardziej płaski (5-7%) z jedną 15% ścianką. Krzesło i stok narciarski na małym Rachowcu. Tu warto wspomnieć o najlżejszych przełożeniach jakimi dysponujemy. Marcin ma najtwardsze: 34-30, ja 34-34, a Sylwek najlżejsze 30-36. Zjeżdżamy z Sylwkiem około 100-200 metrów na dół i zatrzymujemy się na całkiem widokowym punkcie. Po kilku minutach dzwonimy do Marcina, dlaczego go nie ma. Okazało się, że spadł mu łańcuch klinując się między ramę, a korbę. Wyszarpanie tego sprawia sporo problemów, ale w końcu udaje się i lecimy w dół. Na ostatnim podjeździe na granicę PL-SK. W Oscadnicy zanim dojechaliśmy na kwaterę widzimy otwarty sklep rowerowy. Zatrzymujemy się, aby zapytać czy da radę wymienić szprychę, która na jakimś podjeździe strzeliła Sylwkowi. Okazało się, że pan takich serwisów nie robi, ale podaje nam namiary na serwis w miejscowości obok NIKA SPORT, do którego podjedziemy następnego dnia. I podsumowanie pierwszego dnia Edytowane 10 Sierpień 2021 przez cyniczny literówka 7 1 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
cyniczny Napisano 10 Sierpień 2021 Zgłoszenie Share Napisano 10 Sierpień 2021 (edytowane) Dzień 2 Poranek w Oscadnicy, widok z kwaterki o wdzięcznej nazwie "Chata u Draba"🙂 Rankiem lecimy na pusto do spożywczaka po śniadanko. Po śniadanku ruszamy na trasę, fart taki, że przebiega ona praktycznie obok serwisu rowerowego NIKA Sport gdzie bez problemu wymieniają Sylwkowi szprychę za 10 ojro - cena całkiem przyzwoita za około 1h roboty. Robota chyba była dobrej jakości, bo już żadna nie strzeliła, a trasa tego dnia była mocno wyboista. Po serwisie znowu na trasie, jedziemy malowniczą ścieżką najpierw wzdłuż Kysucy, a później Bystricy. Łącznie ponad 20km. Chwila odpoczynku przy boisku przed objazdem zalewu na Bystrzycy. Od tamy rozpoczynamy objazd jeziora. Początkowo widoki bardzo ładne i droga asfaltowa...no powiedzmy w kawałkach Później już tylko szutr, a miejscami sporo luźnych kamieni, zwłaszcza na tych bardziej stromych odcinkach. Do końca objazdu już zostało niewiele - całość ma około 25km. Końcówka objazdu to niestety mocny zjazd po bardzo luźnych kamieniach. Na dole czekamy na Marcina, ale się nie pojawia. Okazało się, że złapał gumę, jedziemy z Sylwkiem na pizzę i tam na niego czekamy. W pizzerii nie tylko pizzą człowiek żyje;-) Tego dnia czekają nas jeszcze trzy podjazdy, pierwszy na przełęcz Demanova/Beskyd, drugi to bezimienna przełęcz pomiędzy Oravską Leśną, a Zazrivą i trzeci pomiędzy Zazrivą, a Istebne. Pierwszy ma długość niewiele ponad 5 km i 3 ścianki, gdzie na środkowej nachylenia dochodzą do 12-16%, na pozostałych są to około 10-12%. W czasie podjazdu łapie mnie mocny ból brzucha i muszę skorzystać z WC na świeżym powietrzu. Na przełęczy czeka na mnie Marcin odpoczywając w cieniu, przy okazji podziwiamy dodatkową atrakcję czyli stację i pociąg Orawskiej Kolei Leśnej. Po odpoczynku szybko zjeżdżamy do Orawskiej Leśnej. W mieście kupujemy wodę i lecimy na kolejny podjazd. I już po podjeździe, nie był zbyt wymagający, na 6km tylko ostatni kilometr to nachylenia w okolicach 7-10%. Zjazd do Zazrivy jest boski, całkiem szeroka droga, zero ruchu i równy asfalt. Poniższe zdjęcie pokazuje moment gdzie wytyczona trasa miała niby skręcać w prawo. Problem w tym, że w prawo był tylko szlak pieszy, zupełnie nienadający się na rower. Jedyna słuszna decyzja to kontynuacja zjazdu asfaltem. Z Zazrivy kieruję się na ostatni już tego dnia podjazd, czyli przebicie się do Dolnego Kubina. Zaraz za wioską kończy się asfalt. Dzwoni do mnie Sylwek, że za jakieś 3km jest mocny odcinek, który nie dość że bardzo mocno nachylony to zniszczony przez zrywkę. Generalnie trzeba robić wypych. Szybki telefon do Marcina, który jedzie za mną i on decyduje się jechać asfaltem przez Parnice, ja jadę za Sylwkiem, co by było ubezpieczenie w razie jakiegoś defektu. Pierwsze kilometry są całkiem spoko, rzecz jasna tam, gdzie spore nachylenie to i sporo luźnych kamieni, ale ogólnie jedzie się całkiem nieźle, a widoki przepiękne. W końcu trafiam na część trasy gdzie faktycznie trzeba zrobić wypych - nachylenie grubo ponad 20%, droga zrywkowa, generalnie nie do jazdy. Później jest kawałek powiedzmy płaskiego, ale bardzo zniszczony przez leśne maszyny i prędkość nie przekracza 5-8km/h. Początek zjazdu też praktycznie sprowadzam rower. Dopiero po kilkuset metrach próbuję powoli zjeżdżać. Ten trudny zjazd kończy się przy potoku Istebnianka, gdzie zaczyna się asfalt. Potok ten jest naturalną granicą parku narodowego Mała Fatra. W końcu docieram do Istebne i DK70 gdzie na krzyżówce czeka już na mnie Marcin. Sylwek tymczasem dociera do pensjonatu i ogarnia pokoje. Podsumowanie drugiego dnia. Edytowane 10 Sierpień 2021 przez cyniczny literówka 5 1 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
cyniczny Napisano 10 Sierpień 2021 Zgłoszenie Share Napisano 10 Sierpień 2021 (edytowane) Dzień 3 i 4 Poranek w pensjonacie mało pokrzepiający, deszcz pada raz mocniej raz słabiej, prognozy również nie są dobre, zwłaszcza na niedzielę. Decydujemy się skrócić trasę na Słowacji, jeszcze dziś dojechać do samochodu i przemieścić się gdzieś gdzie pogoda będzie znacznie łaskawsza - wybór pada na jezioro Rożnowskie. Około 10:00 przestaje padać, zbieramy się w trymiga i przez Orawski Podzamok zmierzamy do granicy. Jeszcze małe zakupy, bo w Dolnym Kubinie jakoś nie było po drodze i jedziemy na pierwszy i ostatni w sumie tego dnia podjazd na Przysłop. Podjazd ma około 5km długości z czego są tylko dwa momenty po kilkaset metrów każdy z nachyleniami powyżej 10%. Po podjeździe odpoczywamy chwilkę w pobliskim barze. Zjazd do Hrustina Ruch na drodze duży, na szczęście tylko osobówki W Lokcy skręcamy na Zakamene. Spodziewałem się zmniejszenia ruchu, a tu dupa. Ruch większy niż na krajówce Droga już przeschła więc chwila przerwy na mały serwis - smarowanie łańcucha Po skręceniu w Zakamene w stronę granicy SK-PL ruch ustaje. Podjazd na granicę trudno nazwać podjazdem ot chopka jakich wiele w tych regionach. Za to zjazd do Rajczy to czysta przyjemność, szeroki, równy i na pierwszych 900 metrach bardzo konkretnie nachylony:-) Tam ustanawiam mój mały rekord prędkości ponad 77km/h. Szybko docieramy do samochodu i po pakowaniu się jedziemy nad jezioro Rożnowskie, gdzie udało zaklepać domek na jedną noc. Po drodze w okolicach Jabłonki mamy przepiękny widok na Tatry. I już na miejscu, kwaterka dość ciasna, ale to tylko na jedną noc więc nie marudzimy za bardzo. Podsumowanie 3 dnia Trasę na ostatni dzień ustala Sylwek, w planie objechanie jeziora i pokonanie około 70 km i 1100 m w pionie. Początkowo jedziemy na zaporę w Rożnowie. Miejsce całkiem ładne z plażą, rowerkami, kajakami no i woda wygląda na całkiem czystą. Z zapory jedziemy w kierunku Nowego Sącza Docieramy na podjazd w Wilkonoszach, który nie sprawia nam problemu. W trakcie trasy cały czas otrzymujemy alerty RCB o zbliżającej się burzy. Na szczycie sprawdzamy prognozy i wyglądają bardzo słabo - zbliża się potężna burza od słowackiej strony. Decydujemy się na odwrót tą samą trasą, czego niestety będziemy żałowali, bo burza rozdzieliła się na dwie mniejsze i obydwie ledwo liznęły ten region. Po dotarciu do samochodu podjeżdżamy jeszcze pod zaporę i z Marcinem pływamy jeszcze chwile w jeziorze. I to już koniec, pokonane ponad 300 km i ponad 5,5 tys. m w pionie. Pewien niedosyt zostawiły dwa ostatnie dni. Podsumowanie 4 dnia Edytowane 10 Sierpień 2021 przez cyniczny 11 1 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Sportego360 Napisano 12 Sierpień 2021 Zgłoszenie Share Napisano 12 Sierpień 2021 On 3/27/2021 at 9:25 PM, Victor said: Nadal uważam ze beton w lesie to nic szkodliwego dla przyrody,bo przecież całego lasu nie trzeba karczować a jedzie się bardzo przyjemnie Moje zdanie jest zdecydowanie inne. W lesie to najwyżej utwardzone, szutrowe drogi, które zachowują klimat lasu, przyrody. To co widzę na zdjęciu to dla mnie masakra. Ok, dla takiego rozwiązania na obrzeżach lasu ale nie przez jego środek. Jestem świeżo po nagrywaniu filmu z części trasy R10 ze Świnoujścia do Kołobrzegu i najlepsze kawałki trasy dla mnie to te naturalne. Ale trudno pogodzić zamiłowania MTB z szosą - każdy ma swoje zapatrywania po jakiej nawierzchni chce jeździć. 1 1 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Wujot Napisano 12 Sierpień 2021 Zgłoszenie Share Napisano 12 Sierpień 2021 2 godziny temu, Sportego360 napisał: Moje zdanie jest zdecydowanie inne. W lesie to najwyżej utwardzone, szutrowe drogi, które zachowują klimat lasu, przyrody. To co widzę na zdjęciu to dla mnie masakra. Ok, dla takiego rozwiązania na obrzeżach lasu ale nie przez jego środek. Trudno jeszcze nie zauważyć, że beton to spalone paliwo (bardzo energochłonny proces). A dalej potencjalna walka z przyrodą bo inaczej korzenie zniszczą tę drogę. Czyli dodać trzeba bardzo solidną podbudowę. Wprowadzić więcej maszyn w leśne środowisko. Więcej hałasu i zanieczyszczeń. Taka arogancja by komuś się lżej jeździło? Może niech już sobie kupi elektryka. Różnica między kilometrem asfaltozy czy betonozy względem singletracka jest blisko 10x. I teraz jeśli te DDR służą codziennemu dojazdowi do szkoły, pracy czy aktywnego wypoczynku to jestem za. Czyli przy osadach i między nimi. Ale jeśli ma to służyć turystyce to należałoby zadać sobie różne pytania. W tym też o sens wydawanych pieniędzy (oprócz szacunku dla przyrody) Zrobiłem wyliczenia dla jednej z inwestycji (DDR 50 km) i mimo niezłego ruchu wyszło mi, że gdyby każdy jadący tam za fakt rezygnacji z tego konkretnego przejazdu dostawał 50 zł to w perspektywie 10 lat byłoby to tańsze od budowy! Bo za 50 mln zł przejedzie tam 1 mln ludzi w 10 lat. I to bardzo optymistycznie biorąc. Wbrew pozorom ruch na ddr nie jest jakiś oszałamiający (zajrzyjcie na oficjalne bramki na np Baltic Velo - wszystko jest w internecie). Na odcinkach dalej od osad jest w szczycie sezonu ruch typu 300 osób/dzień. Po sezonie drastycznie spada. Więc o jakich liczbach tu mówimy - 50 000 osób/rok? Oczywiście niektórzy z tych ludzi zostawią pieniądze na pobycie. Jest to też dodatkowa atrakcja. Akurat Velo Baltica jest suma sumarum sensownym przedsięwzięciem. Na drugim biegunie jest Green Velo. Ale wracając do bramek to w centrum miast ruch potrafi być 10x większy. To jasno wyznacza potrzeby i kierunek. Jeśli chodzi o moje osobiste zdanie to ustawowo zakazałbym asfaltozy w lasach o większych wartościach przyrodniczych. Mam nawet ciekawe potwierdzenie - otóż jeżdżę ostatnio trochę w Niemczech. Robiłem rundkę wokół Berzdorfer see. Są tam dwie pętle. Na dole jest szeroki, luksusowy asfalt wokół jeziora, który na odcinku leśnym (może 2-3 km) zamienia się w szuter. Jest tam bramka, informacja ile tego szutru będzie i o tym, że to siedlisko zwierząt. Czyli można. Mam nadzieję, że takie myślenie do nas też dojdzie. 2 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
cyniczny Napisano 13 Sierpień 2021 Zgłoszenie Share Napisano 13 Sierpień 2021 8 godzin temu, Wujot napisał: Jeśli chodzi o moje osobiste zdanie to ustawowo zakazałbym asfaltozy w lasach o większych wartościach przyrodniczych. Mam nawet ciekawe potwierdzenie - otóż jeżdżę ostatnio trochę w Niemczech. Robiłem rundkę wokół Berzdorfer see. Są tam dwie pętle. Na dole jest szeroki, luksusowy asfalt wokół jeziora, który na odcinku leśnym (może 2-3 km) zamienia się w szuter. Jest tam bramka, informacja ile tego szutru będzie i o tym, że to siedlisko zwierząt. Czyli można. Mam nadzieję, że takie myślenie do nas też dojdzie. Też jestem za. Po szutrach trochę pojeździłem w okolicach Norymbergi i było to na typowej szosówce z oponami 23c - bez żadnych problemów, niespodzianek i jazda była ze standardowymi prędkościami 27-30. 3 1 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
JC Napisano 13 Sierpień 2021 Zgłoszenie Share Napisano 13 Sierpień 2021 Będąc na Podlasiu, tak jak rok wcześniej, wybrałem się do uroczej miejscowości Druskienniki na Litwie. Teraz zamiast nart zabrałem ze sobą rower, aby tym środkiem lokomocji zwiedzić uzdrowisko i przejechać tutejsze trasy rowerowe. Na rowerze objechałem centrum Druskiennik. Wyjechałem za miasto, aby sprawdzić jakość tras rowerowych oraz zobaczyć jak wygląda życie po za wypieszczonym uzdrowiskiem. Podjechałem pod halę narciarską oraz skosztowałem lokalnych dań w położonej nad jeziorem restauracji. 3 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Victor Napisano 13 Sierpień 2021 Zgłoszenie Share Napisano 13 Sierpień 2021 Pełna zgoda panowie . Jednak jak sam @Wujot zauważyłeś i policzyłeś inwestycja w drogi turystyczne jest olbrzymia a ruch niewielki. Co więcej nie ma to większego sensu jeżeli lokalni z tego nie korzystają . Wszystko powinno być jedna wielka siecią połączona ze sobą żeby było atrakcyjne, opłacalne . Ostatnio byłem tydzień w PL intensywnie autem ,gdyż dużo spraw w dziwnych miejscach. Jeździłem drogami lokalnymi ,mazowieckie,lubelskie,podkarpackie i ostatni dzień odpoczynku na Podhalu . Wszedzie masa rowerzystów .Wszędzie drogi odnowione asfalt miód malina i wszędzie brak obok dróg dla owych rowerzystów . Rodziny podążają na tych drogach lawirując pomiędzy szalejącymi kierowcami-wszystkim gdzieś się spieszy,każdy ma w d.. ograniczenia na 50 jest 70/80 a na 80 jest 100/120 kosmos normalnie . nawet zrobiłem zdjęcie gdzieś nowego asfaltu okolice gdzieś za Biłgorajem długie km w lasach co więcej,zauważyłem ze nadal zdezelowane busy dowożą pieczywo pod bramę gospodarstw i nie ma co się dziwić żeby jeden z drugim emerytem wsiedli na rower i pojechali do kolejnej wsi po chleb . Tak,wiec jak dla mnie czy beton,szutr czy utwardzona droga nie ma znaczenia . Oby tylko była bezpieczna . 1 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Wujot Napisano 13 Sierpień 2021 Zgłoszenie Share Napisano 13 Sierpień 2021 (edytowane) 11 minut temu, Victor napisał: Wszędzie drogi odnowione asfalt miód malina i wszędzie brak obok dróg dla owych rowerzystów . Rodziny podążają na tych drogach lawirując pomiędzy szalejącymi kierowcami-wszystkim gdzieś się spieszy,każdy ma w d.. ograniczenia na 50 jest 70/80 a na 80 jest 100/120 kosmos normalnie . Tak,wiec jak dla mnie czy beton,szutr czy utwardzona droga nie ma znaczenia . Oby tylko była bezpieczna . Też nie rozumiem dlaczego nie wydziela się pasa pobocza z ciągłą linią dla rowerzystów. Po prostu zapomniano? Tutaj chyba koszty nie byłyby tak wysokie. Taka jazda przy drodze samochodowej to turystycznie rzecz biorąc słaba jest ale na dojazd codzienny - genialna. Te dwie sprawy trzeba traktować rozłącznie bo inne są cele a nawet oczekiwania. Na przykład przy dojeździe codziennym użytkownik w imię bezpieczeństwa może statystycznie nadrobić trasę o 20% (według badań holenderskich) a turysta może przecież zrobić dodatkowe 100% objazdu jak jest atrakcyjny. Edytowane 13 Sierpień 2021 przez Wujot 4 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
surfing Napisano 13 Sierpień 2021 Zgłoszenie Share Napisano 13 Sierpień 2021 TDP 2021 Porąbka. Ciekawe miejsce do kibicowania-można było stać w środku nawrotu peletonu. Dojazd oczywiście na rowerze. 2 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Sportego360 Napisano 13 Sierpień 2021 Zgłoszenie Share Napisano 13 Sierpień 2021 12 hours ago, Victor said: ak,wiec jak dla mnie czy beton,szutr czy utwardzona droga nie ma znaczenia . Oby tylko była bezpieczna . W pełni zgadzam się, że ma być bezpiecznie. Może dlatego nigdy nie wsiadłem na kolarkę i nie zapałałem miłością do szosy. Za znaczenie ma podłoże - w tym przypadku pełna zgoda na szutr albo utwardzona drogę. I nie ma aż takiej różnicy w jeździe by trzeba było od razu zamieniać rower na elektryka 😋. 1 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Mitek Napisano 15 Sierpień 2021 Zgłoszenie Share Napisano 15 Sierpień 2021 Cześć Trochę pojeździliśmy z Rybelkiem po Izerach. Nie zawsze było bezpiecznie ale za to super. Niektóre zjazdy - czy to w terenie czy asfaltowe - genialne. Niestety podjazdu, o którego pokonaniu zawsze marzyliśmy nie udało się pokonać. Wymiękłem jakieś 100m od końca szczytowego ząbka, Rybelek trochę wcześniej. Myślałem, że spadnę z roweru. Będzie na następny raz. Pozdro 3 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Victor Napisano 15 Sierpień 2021 Zgłoszenie Share Napisano 15 Sierpień 2021 11 godzin temu, Mitek napisał: Wymiękłem jakieś 100m od końca szczytowego ząbka, Musiało bolec te 100m,ważne ze jest nadal cel 👌 1 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
agnel2748 Napisano 15 Sierpień 2021 Zgłoszenie Share Napisano 15 Sierpień 2021 (edytowane) 12 godzin temu, Mitek napisał: Cześć Trochę pojeździliśmy z Rybelkiem po Izerach. Nie zawsze było bezpiecznie ale za to super. Niektóre zjazdy - czy to w terenie czy asfaltowe - genialne. Niestety podjazdu, o którego pokonaniu zawsze marzyliśmy nie udało się pokonać. Wymiękłem jakieś 100m od końca szczytowego ząbka, Rybelek trochę wcześniej. Myślałem, że spadnę z roweru. Będzie na następny raz. Pozdro Czy to Katorga???( Czerniawa Stóg Izerski zielonym) Edytowane 15 Sierpień 2021 przez agnel2748 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Rekomendowane odpowiedzi
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.