Narty - skionline.pl
Skocz do zawartości

Rowerowe eskapady - relacje


marboru

Rekomendowane odpowiedzi

11 godzin temu, marionen napisał:

Coś tam do jeżdżenia mam, ale ja się na takim sprzęcie słabo znam...

PSX_20210714_205422.thumb.jpg.460244f95e6b76689ccbbb65200f26c6.jpg

Rowery mogą być ale... reszta strasznie nieprofesjonalna.

 

Może kupiłbyś ode mnie jakieś gacie rowerowe? Mam nawet jedne prawie nie używane!!!

:) :) :)

 

A w ogóle koledzy może byśmy zrobili listę zakupów dla Mariusza???

Zacząłbym od:

- obcisłe gacie do XC z szeleczkami

- czerwony kask enduro z długim daszkiem

 

Pozdro

Wiesiek

 

Edytowane przez Wujot
  • Haha 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

2 minuty temu, cyniczny napisał:

Ależ wodzu... @marionen jest też całkiem profesjonalnie ujeb... ubrudzony:-)

I tu się mylisz i to srodze. To takie amatorski, powiedziałbym dziewczyński (pal sześć poprawność), kokieteryjny make-up. Błota na twarzy nie ma, koszulka prawie czysta. Krwi nie widać, ręce bez zarysowań?? Ciuchy całe???

Co to jest - jazda po osiedlu po deszczu w strefie ruchu uspokojonego???  

  • Haha 4
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rozgrzewka przed Dniem Piekła Kolarzy 🚲

W zasadzie na dzień przed. To był ostatni moment, bo w górach mogliśmy spędzić 3 dni, przy czym drugi był przeznaczony na Piekło. Dziś przedstawię Wam dzień pierwszy we włoskich Alpach, które znałam dotychczas tylko i wyłącznie z zimowych wyjazdów narciarskich, chociaż też nie do końca bo akurat w zachodniej części Południowego Tyrolu nigdy wcześniej nie byłam.

Do Włoch jechaliśmy we trójkę jednym autem z trzema rowerami na dachu. Ruch był spory, przyznam, że nie spodziewałam się 12sto godzinnego dojazdu . Na granicy DE/AT i AT/IT bez kontroli. Wszyscy mieliśmy jednak paszporty covidowe i zarejestrowaliśmy swój pobyt na włoskiej stronie rządowej. Na miejscu przy zameldowaniu nikt nie wymagał od nas ani certyfikatu ani potwierdzenia rejestracji pobytu.

Rozgrzewka polegała na przystosowaniu się do wysokości (chociaż wiadomo, że jeden dzień to za mało) oraz przygotowania mięśni na Piekło. Na tzw. przystawkę przed Daniem Zero pokonaliśmy przewyższenie 625m na długości ok.15km. Najwyższa rzędna - 1566m npm, ze startem z poziomu około 950m npm. Były więc i podjazdy i zjazdy gdzie rower rozpędzał się do steki w trzy sekundy (takie przynajmniej miałam wrażenie). Na co dzień mieszkamy na nizinach, więc takie wysokości były już dla nas odczuwalne.

Po odespaniu trudów podróży, śniadaniu oraz kawusi wyruszyliśmy na trening. Po krótkiej wspinaczce naszym oczom ukazał się taki widok:

IMG_5658.thumb.JPEG.e8bc806213614c8758470874181c4c5f.JPEG

 

Potem było już tylko gorzej:

IMG_5662.thumb.JPEG.5db7f7d2d211292e79404f07d12da409.JPEG

 

Trasa którą wybraliśmy w większości była drogą rowerową. Zamierzaliśmy objechać całe jezioro, które oplata z jednej strony gładki niczym lico młodej dziewanny asfalcik, o taki......

IMG_5663.thumb.JPEG.cd826f89772ae3265d8e69599847a0df.JPEG

 

.....a z drugiej nawierzchnia szutrowa. Kolega na szosie z "opąką 25" musiał w tamtej części przemieszczać się drogą dla samochodów (ja i mój D. mamy grawele). Tutaj cała rowerowa trójca na jednej focie:

IMG_5668.thumb.JPEG.5b86dd122ab02711b2cc9ca74026627f.JPEG

 

Faktycznie objechaliśmy jezioro, pożerając po drodze różne pyszności:

IMG_5671.thumb.JPEG.8e120ac14b0b0b6867dbf89451ca1414.JPEG

 

Po udanej wspinaczce i obczajce okolicy ruszyliśmy w dół. W teorii, bo żeby zjechać te 600m w dół trzeba było jeszcze trochę podjechać w górę:-))) O tutaj widać zdradliwy początek tego zjeździku:

IMG_5683.thumb.JPEG.f485d726020965279cfd653f74b3e0d1.JPEG

 

Jadąc w dół ćwiczyłam zachowanie zimnej krwi przy dużych prędkosciach i sprawdzałam skuteczność hamulców tarczowych. Spadek nie wydawał się zabójczy, ale potem na Stravie po analizie statsów wyszło, że jednej niepozornie wyglądającej górce rozwinęłam prędkość 70km/h !!! Tutaj jest jej początek (to co widać to podjazd, zjazd z drugiej strony).

IMG_5687.thumb.JPEG.0d4a5837c15010f2873c6ed40d8c4c96.JPEG

 

A tak sytuacja przedstawiała się na wzniesieniu pola, które widać na powyższym zdjęciu.

IMG_5690.thumb.JPEG.5020fc19d9551cbbc6595c716ad017ca.JPEG

 

Cóż...to tyle, jeśli chodzi o rozgrzewkę. 

Ciekawa jestem ilu z Was wie co czekało mnie następnego dnia - założę się że większość już się domyśla.

Dzień Zero czyli to co nazywam Piekłem Kolarzy opiszę Wam w następnym odcinku :)))))

Pozdrawiam serdecznie :***

 

STAY TUNED

  • Like 16
  • Thanks 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

PIEKŁO NA STELVIO

 

IMG_5748.thumb.jpeg.a33cae9522c0e42ee9a92488414971c9.jpeg

48 zakrętów, ca. 1850m przewyższenia przy średnim nachyleniu 7,4% na odcinku 24km od Prato allo Stelvio (Prad am Stilfserjoch) – taką trasę wybraliśmy, jest jedną z trzech wariantów podjazdu – prawdziwe PIEKŁO KOLARZY. To był kolejny dzień po rozgrzewce, nasz drugi dzień pobytu w Alpach.

 

„Ta góra jest chora” – powiedział do mnie kolega od żółtej szosy.  Ja popłakałam się jak byłam już na szczycie. Wspinaczka zajęła mi jakieś 7,5h łącznie z postojami.  Spore rozczarowanie spotkało mnie już na początku wspinaczki, kiedy zorientowałam się, że nie mam już lżejszego biegu 😄 (tarcze:46/30, kaseta:11-34). To był mój pierwszy pobyt w górach na rowerze. Pierwszy raz jeździłam na takiej wysokości i nie spodziewałam się, że jestem AŻ tak słaba ! Nie byłam w stanie utrzymać koła grupki niemieckich turystów w czerwonych koszulach..hehe,  już na samym początku podjazdu – na pierwszej serpentynie  z numerem 48.

IMG_5698.thumb.JPEG.adb8684ab510616cf472271baffbb62f.JPEG

 

Trasę można podzielić z grubsza na dwa etapy – odcinek o mniejszym nachyleniu w lesie i odcinek poza lasem gdzie zaczyna się R Z E Ź. O ile w lesie każdy jeszcze wygląda jako tako, to z biegiem redukcji ilości zakrętów (numeracja maleje od podstawy podjazdu do szczytu) lwia część uczestników tego szalonego czynu zaczyna przypominać rozgrzany piec. Każdy wylewa siódme poty, każdy uprawia trening mentalny - prawdziwą walkę ze samym sobą i z tą piekielną górą.

Dla mnie najtrudniejszy był odcinek w lesie. Człowiek nie widzi końca a zakręty mijają bardzo wolno z uwagi na długie odcinki drogi po między nimi. Niby nie widzisz nachylenia, niby jest niewielkie, a jednak płuca się wypluwa.  Zresztą, zobaczcie sami jak to wygląda:

IMG_5711.thumb.JPEG.dd242e8b7ba344394b54a1eef062d28a.JPEG

 

Jednak im wyżej tym częściej drzewa ustępują i pojawiają się takie momenty:

IMG_5723.thumb.JPEG.311b02dbe495863debe677b1671ff760.JPEG

 

Wyjechałam z lasu i to był moment pierwszego wzruszenia – tak, jest !!! Widzę już szczyt. Mam nawet zdjęcie z tego miejsca – to była piękna chwila !!! Telefon mówi, że zdjęcie zostało wykonane o 13:48, wiec zostało mi jeszcze około 2h wspinaczki, gdzie procent nachylenia wynosił 8-12%.

IMG_5737.thumb.JPEG.ed1a42028f2d75350a38779d5bd849ca.JPEG

 

Jest już coraz wyżej i brak tlenu daje się mocno we znaki. Zdecydowana większość rowerzystów pozdrawia się nawzajem i wspiera się na tej morderczej trasie. Jak już byłam trochę wyżej i widziałam dokładnie wszystkie curviątka, które prowadzą na szczyt – wiem, bo je wtedy policzyłam !

IMG_5742.thumb.JPEG.cd9ce7d700c19209205fb286743597b7.JPEG

 

Zobaczcie, jednak nie wszyscy wyglądali jak piece. Byli tacy, którzy prezentowali się niczym Vincenzo Nibali na Giro :-D:

IMG_5750.thumb.JPEG.2ae06cbd510e5b41616afc1295a9f57e.JPEG

 

Trasa ponad lasem jest trudniejsza. Są dużo większe przewyższenia i ekspozycja słoneczna, nie ma się gdzie schować. Jest naprawdę gorąco. Pokonywanie kolejnych serpentyn idzie jednak sprawniej, odcinki pomiędzy nimi są krótsze. Zdecydowanie wolę tą formę wspinaczki. Jednak nadal się bardzo ciężko. Pamiętam jak, stanęłam na jednym z zakrętów , spojrzałam w górę i pomyślałam – „o jprdl, przecież to nie jest możliwe, żeby tam podjechać” – jedna z serpenty wisiała mi dosłownie nad głową :-D. Na szczęście można było zatrzymać się na chwilkę pod pretekstem wykonania dokumentacji fotograficznej hehe. Widoki zapierały dech w piersiach:

IMG_5746.thumb.JPEG.83b256ec5d2afc93996ba2f09e3092c5.JPEG

Wreszcie byłam coraz bliżej szczytu. Tak sytuacja przedstawia się tuż tuż prze końcem (acha, tam gdzie widać pasmo drogi które zawija się za zboczem wypada mniej więcej 2/3 podjazd, licząc od dołu – czyli najdłuższego odcinka leśnego po prostu nie widać) :

IMG_5751.thumb.JPEG.eb849f2049e351dfdcb17d4a7eb0f83a.JPEG

 

Na szczycie czekał na mnie kolega od żółtej szosy:

1859905702_WhatsAppImage2021-07-12at19_43_03.thumb.jpeg.bf72d6683b3c898cb96885dedcebce4d.jpeg

 

Wjechaliśmy razem, ale w innym czasie. On wyprzedził mnie o jakieś 1,5h, a ma dużo twardsze przełożenie. Szacun dla niego, bo połowę podjazdu zrobił stojąc na pedałach.

To jest widok  ze szczytu najbardziej stromej części podjazdu:

IMG_5757.thumb.JPEG.ecaf532a1a0dbb851800fa2a37e3852e.JPEG

 

Zdobycie szczytu tej przełęczy, a w szczególności emocji, które temu towarzyszą, atmosfery morderczego  podjazdu, a także wsparcia innych rowerzystów, motocyklistów oraz kierowców samochodów osobowych nie da się opisać – wszyscy kibicują !!!  Na każdym kroku widzisz podniesione kciuki i słyszysz dopingujące klaksony. Coś niesamowitego !!! Jak wreszcie zakończyłam już  wspinaczkę i byłam na szczycie, to zachowywałam się tak jak Mark Cavendish, który w tym roku wygrał swój pierwszy etap na TdF. Łzy szczęścia i niedowierzanie, że to mi się udało !!!!! Miałam też wrażenie, ze gratulacje spływają do mnie z całego świata (chociaż były to smsy od najbliższego grona znajomych ). O pracy mentalnej, którą wykonałam w czasie podjazdu mogłabym założyć chyba osobny watek na skionline :D

O Stelvio dowiedziałam się dwa miesiące przed wyjazdem, od koleżanki. Wpisałam wtedy nazwę do Googla i już wiedziałam, że chcę tam pojechać. Wszystko zaczęło się od zakupu nowego roweru pod koniec zeszłego roku. Potem włączyłam przez przypadek Eurosport i natknęłam się na któryś z początkowych etapów Giro – no i poszło…..

Teraz planuje zakup szosy. Chciałabym pokonać Stelvio właśnie na szosie, tak jak robi to Grande Giro. To moje kolejne marzenie.

Mogę Was zapewnić, że było bardzo ciężko, ale życzę Wam wszystkim, abyście choć raz w życiu pokonali tą przełęcz.

Po wyczerpującej wspinaczce czekał mnie jeszcze bajeczny, lecz ekstremalny zjazd. Wybraliśmy wariant przez Szwajcarię, zamykając trasę w pętlę. Strona Szwajcarska wygląda tak:

IMG_5763.thumb.JPEG.ed83ac136b8b6aced248434ecf539646.JPEG

Wyjechaliśmy z domu o 8:30, około 9:00 zaczęliśmy się wspinać. Ja ukończyłam walkę o 16:15, kolega o 15:00. Zjazd zajął nam około godziny. W domu byliśmy w okolicach 9:30. Zmęczeni, ale bardzo szczęśliwi :)))

 

Dziękuję za uwagę 🙂

Do następnego razu !!

  • Like 23
  • Thanks 6
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cytat

48 zakrętów, ca. 1850m przewyższenia przy średnim nachyleniu 7,4% na odcinku 24km od Prato allo Stelvio (Prad am Stilfserjoch) – taką trasę wybraliśmy, jest jedną z trzech wariantów podjazdu – prawdziwe PIEKŁO KOLARZY. To był kolejny dzień po rozgrzewce, nasz drugi dzień pobytu w Alpach.

 

Świetna relacja, aż człowiek chciałby sam spróbować.

Cytat

 Ta góra jest chora” – powiedział do mnie kolega od żółtej szosy.  Ja popłakałam się jak byłam już na szczycie. Wspinaczka zajęła mi jakieś 7,5h łącznie z postojami.  Spore rozczarowanie spotkało mnie już na początku wspinaczki, kiedy zorientowałam się, że nie mam już lżejszego biegu 😄 (tarcze:46/30, kaseta:11-34). To był mój pierwszy pobyt w górach na rowerze. Pierwszy raz jeździłam na takiej wysokości i nie spodziewałam się, że jestem AŻ tak słaba ! Nie byłam w stanie utrzymać koła grupki niemieckich turystów w czerwonych koszulach..hehe,  już na samym początku podjazdu – na pierwszej serpentynie  z numerem 48.

Ile???

  • Haha 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Godzinę temu, christof napisał:

serio ? :) Ale takich wysokich czy w ogole w górach ? 

 

Serio serio 😁 To mój pierwszy rowerowy wyjazd w góry. Jakiekolwiek. Jestem człowiekiem z nizin, góry znam tylko z sezonu narciarskiego. 
 

Wcześniej pytałeś o żółty rower mojego kolegi. To prawdziwa perełka. Rama została wykonana na zamówienie w szczecińskiej stajni Orłowskiego. Jest stalowa, widelec zresztą też. To było 25 lat temu. Jak kolega przestał trenować w klubie, rower przeleżał długi czas w garażu, ale ostatnio, przy okazji powstania naszego nieformalnego szczecińskiego grupetto - przeszedł wymianę części (koła i opony, kokpit, sztyca z siodłem, grupset) i rzutem na taśmę podjechał na Stelvio :))).  Kolega nie planuje zmiany roweru na inny, bardziej ….karbonowy 😁😁😁

  • Like 1
  • Thanks 4
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

2 godziny temu, barattolina napisał:

48 zakrętów, ca. 1850m przewyższenia przy średnim nachyleniu 7,4% na odcinku 24km od Prato allo Stelvio (Prad am Stilfserjoch) – taką trasę wybraliśmy, jest jedną z trzech wariantów podjazdu – prawdziwe PIEKŁO KOLARZY. To był kolejny dzień po rozgrzewce, nasz drugi dzień pobytu w Alpach.

 

„Ta góra jest chora” – powiedział do mnie kolega od żółtej szosy.  Ja popłakałam się jak byłam już na szczycie. Wspinaczka zajęła mi jakieś 7,5h łącznie z postojami.  Spore rozczarowanie spotkało mnie już na początku wspinaczki, kiedy zorientowałam się, że nie mam już lżejszego biegu 😄 (tarcze:46/30, kaseta:11-34). To był mój pierwszy pobyt w górach na rowerze. Pierwszy raz jeździłam na takiej wysokości i nie spodziewałam się, że jestem AŻ tak słaba ! Nie byłam w stanie utrzymać koła grupki niemieckich turystów w czerwonych koszulach..hehe,  już na samym początku podjazdu – na pierwszej serpentynie  z numerem 48.

IMG_5698.thumb.JPEG.adb8684ab510616cf472271baffbb62f.JPEG

 

Trasę można podzielić z grubsza na dwa etapy – odcinek o mniejszym nachyleniu w lesie i odcinek poza lasem gdzie zaczyna się R Z E Ź. O ile w lesie każdy jeszcze wygląda jako tako, to z biegiem redukcji ilości zakrętów (numeracja maleje od podstawy podjazdu do szczytu) lwia część uczestników tego szalonego czynu zaczyna przypominać rozgrzany piec. Każdy wylewa siódme poty, każdy uprawia trening mentalny - prawdziwą walkę ze samym sobą i z tą piekielną górą.

Dla mnie najtrudniejszy był odcinek w lesie. Człowiek nie widzi końca a zakręty mijają bardzo wolno z uwagi na długie odcinki drogi po między nimi. Niby nie widzisz nachylenia, niby jest niewielkie, a jednak płuca się wypluwa.  Zresztą, zobaczcie sami jak to wygląda:

IMG_5711.thumb.JPEG.dd242e8b7ba344394b54a1eef062d28a.JPEG

 

Jednak im wyżej tym częściej drzewa ustępują i pojawiają się takie momenty:

IMG_5723.thumb.JPEG.311b02dbe495863debe677b1671ff760.JPEG

 

Wyjechałam z lasu i to był moment pierwszego wzruszenia – tak, jest !!! Widzę już szczyt. Mam nawet zdjęcie z tego miejsca – to była piękna chwila !!! Telefon mówi, że zdjęcie zostało wykonane o 13:48, wiec zostało mi jeszcze około 2h wspinaczki, gdzie procent nachylenia wynosił 8-12%.

IMG_5737.thumb.JPEG.ed1a42028f2d75350a38779d5bd849ca.JPEG

 

Jest już coraz wyżej i brak tlenu daje się mocno we znaki. Zdecydowana większość rowerzystów pozdrawia się nawzajem i wspiera się na tej morderczej trasie. Jak już byłam trochę wyżej i widziałam dokładnie wszystkie curviątka, które prowadzą na szczyt – wiem, bo je wtedy policzyłam !

IMG_5742.thumb.JPEG.cd9ce7d700c19209205fb286743597b7.JPEG

 

Zobaczcie, jednak nie wszyscy wyglądali jak piece. Byli tacy, którzy prezentowali się niczym Vincenzo Nibali na Giro :-D:

IMG_5750.thumb.JPEG.2ae06cbd510e5b41616afc1295a9f57e.JPEG

 

Trasa ponad lasem jest trudniejsza. Są dużo większe przewyższenia i ekspozycja słoneczna, nie ma się gdzie schować. Jest naprawdę gorąco. Pokonywanie kolejnych serpentyn idzie jednak sprawniej, odcinki pomiędzy nimi są krótsze. Zdecydowanie wolę tą formę wspinaczki. Jednak nadal się bardzo ciężko. Pamiętam jak, stanęłam na jednym z zakrętów , spojrzałam w górę i pomyślałam – „o jprdl, przecież to nie jest możliwe, żeby tam podjechać” – jedna z serpenty wisiała mi dosłownie nad głową :-D. Na szczęście można było zatrzymać się na chwilkę pod pretekstem wykonania dokumentacji fotograficznej hehe. Widoki zapierały dech w piersiach:

 

 

IMG_5746.thumb.JPEG.83b256ec5d2afc93996ba2f09e3092c5.JPEG

 

Wreszcie byłam coraz bliżej szczytu. Tak sytuacja przedstawia się tuż tuż prze końcem (acha, tam gdzie widać pasmo drogi które zawija się za zboczem wypada mniej więcej 2/3 podjazd, licząc od dołu – czyli najdłuższego odcinka leśnego po prostu nie widać) :

IMG_5751.thumb.JPEG.eb849f2049e351dfdcb17d4a7eb0f83a.JPEG

 

Na szczycie czekał na mnie kolega od żółtej szosy:

 

 

1859905702_WhatsAppImage2021-07-12at19_43_03.thumb.jpeg.bf72d6683b3c898cb96885dedcebce4d.jpeg

 

Wjechaliśmy razem, ale w innym czasie. On wyprzedził mnie o jakieś 1,5h, a ma dużo twardsze przełożenie. Szacun dla niego, bo połowę podjazdu zrobił stojąc na pedałach.

To jest widok  ze szczytu najbardziej stromej części podjazdu:

IMG_5757.thumb.JPEG.ecaf532a1a0dbb851800fa2a37e3852e.JPEG

 

Zdobycie szczytu tej przełęczy, a w szczególności emocji, które temu towarzyszą, atmosfery morderczego  podjazdu, a także wsparcia innych rowerzystów, motocyklistów oraz kierowców samochodów osobowych nie da się opisać – wszyscy kibicują !!!  Na każdym kroku widzisz podniesione kciuki i słyszysz dopingujące klaksony. Coś niesamowitego !!! Jak wreszcie zakończyłam już  wspinaczkę i byłam na szczycie, to zachowywałam się tak jak Mark Cavendish, który w tym roku wygrał swój pierwszy etap na TdF. Łzy szczęścia i niedowierzanie, że to mi się udało !!!!! Miałam też wrażenie, ze gratulacje spływają do mnie z całego świata (chociaż były to smsy od najbliższego grona znajomych ). O pracy mentalnej, którą wykonałam w czasie podjazdu mogłabym założyć chyba osobny watek na skionline :D

O Stelvio dowiedziałam się dwa miesiące przed wyjazdem, od koleżanki. Wpisałam wtedy nazwę do Googla i już wiedziałam, że chcę tam pojechać. Wszystko zaczęło się od zakupu nowego roweru pod koniec zeszłego roku. Potem włączyłam przez przypadek Eurosport i natknęłam się na któryś z początkowych etapów Giro – no i poszło…..

Teraz planuje zakup szosy. Chciałabym pokonać Stelvio właśnie na szosie, tak jak robi to Grande Giro. To moje kolejne marzenie.

Mogę Was zapewnić, że było bardzo ciężko, ale życzę Wam wszystkim, abyście choć raz w życiu pokonali tą przełęcz.

Po wyczerpującej wspinaczce czekał mnie jeszcze bajeczny, lecz ekstremalny zjazd. Wybraliśmy wariant przez Szwajcarię, zamykając trasę w pętlę. Strona Szwajcarska wygląda tak:

IMG_5763.thumb.JPEG.ed83ac136b8b6aced248434ecf539646.JPEG

Wyjechaliśmy z domu o 8:30, około 9:00 zaczęliśmy się wspinać. Ja ukończyłam walkę o 16:15, kolega o 15:00. Zjazd zajął nam około godziny. W domu byliśmy w okolicach 9:30. Zmęczeni, ale bardzo szczęśliwi :)))

 

Dziękuję za uwagę 🙂

Do następnego razu !!

U la la MEGA !!! 💪BRAWO Ty 👏

  • Thanks 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

6 godzin temu, barattolina napisał:

PIEKŁO NA STELVIO

 

IMG_5748.thumb.jpeg.a33cae9522c0e42ee9a92488414971c9.jpeg

48 zakrętów, ca. 1850m przewyższenia przy średnim nachyleniu 7,4% na odcinku 24km od Prato allo Stelvio (Prad am Stilfserjoch) – taką trasę wybraliśmy, jest jedną z trzech wariantów podjazdu – prawdziwe PIEKŁO KOLARZY. To był kolejny dzień po rozgrzewce, nasz drugi dzień pobytu w Alpach.

 

„Ta góra jest chora” – powiedział do mnie kolega od żółtej szosy.  Ja popłakałam się jak byłam już na szczycie. Wspinaczka zajęła mi jakieś 7,5h łącznie z postojami.  Spore rozczarowanie spotkało mnie już na początku wspinaczki, kiedy zorientowałam się, że nie mam już lżejszego biegu 😄 (tarcze:46/30, kaseta:11-34). To był mój pierwszy pobyt w górach na rowerze. Pierwszy raz jeździłam na takiej wysokości i nie spodziewałam się, że jestem AŻ tak słaba ! Nie byłam w stanie utrzymać koła grupki niemieckich turystów w czerwonych koszulach..hehe,  już na samym początku podjazdu – na pierwszej serpentynie  z numerem 48.

IMG_5698.thumb.JPEG.adb8684ab510616cf472271baffbb62f.JPEG

 

Trasę można podzielić z grubsza na dwa etapy – odcinek o mniejszym nachyleniu w lesie i odcinek poza lasem gdzie zaczyna się R Z E Ź. O ile w lesie każdy jeszcze wygląda jako tako, to z biegiem redukcji ilości zakrętów (numeracja maleje od podstawy podjazdu do szczytu) lwia część uczestników tego szalonego czynu zaczyna przypominać rozgrzany piec. Każdy wylewa siódme poty, każdy uprawia trening mentalny - prawdziwą walkę ze samym sobą i z tą piekielną górą.

Dla mnie najtrudniejszy był odcinek w lesie. Człowiek nie widzi końca a zakręty mijają bardzo wolno z uwagi na długie odcinki drogi po między nimi. Niby nie widzisz nachylenia, niby jest niewielkie, a jednak płuca się wypluwa.  Zresztą, zobaczcie sami jak to wygląda:

IMG_5711.thumb.JPEG.dd242e8b7ba344394b54a1eef062d28a.JPEG

 

Jednak im wyżej tym częściej drzewa ustępują i pojawiają się takie momenty:

IMG_5723.thumb.JPEG.311b02dbe495863debe677b1671ff760.JPEG

 

Wyjechałam z lasu i to był moment pierwszego wzruszenia – tak, jest !!! Widzę już szczyt. Mam nawet zdjęcie z tego miejsca – to była piękna chwila !!! Telefon mówi, że zdjęcie zostało wykonane o 13:48, wiec zostało mi jeszcze około 2h wspinaczki, gdzie procent nachylenia wynosił 8-12%.

IMG_5737.thumb.JPEG.ed1a42028f2d75350a38779d5bd849ca.JPEG

 

Jest już coraz wyżej i brak tlenu daje się mocno we znaki. Zdecydowana większość rowerzystów pozdrawia się nawzajem i wspiera się na tej morderczej trasie. Jak już byłam trochę wyżej i widziałam dokładnie wszystkie curviątka, które prowadzą na szczyt – wiem, bo je wtedy policzyłam !

IMG_5742.thumb.JPEG.cd9ce7d700c19209205fb286743597b7.JPEG

 

Zobaczcie, jednak nie wszyscy wyglądali jak piece. Byli tacy, którzy prezentowali się niczym Vincenzo Nibali na Giro :-D:

IMG_5750.thumb.JPEG.2ae06cbd510e5b41616afc1295a9f57e.JPEG

 

Trasa ponad lasem jest trudniejsza. Są dużo większe przewyższenia i ekspozycja słoneczna, nie ma się gdzie schować. Jest naprawdę gorąco. Pokonywanie kolejnych serpentyn idzie jednak sprawniej, odcinki pomiędzy nimi są krótsze. Zdecydowanie wolę tą formę wspinaczki. Jednak nadal się bardzo ciężko. Pamiętam jak, stanęłam na jednym z zakrętów , spojrzałam w górę i pomyślałam – „o jprdl, przecież to nie jest możliwe, żeby tam podjechać” – jedna z serpenty wisiała mi dosłownie nad głową :-D. Na szczęście można było zatrzymać się na chwilkę pod pretekstem wykonania dokumentacji fotograficznej hehe. Widoki zapierały dech w piersiach:

 

 

IMG_5746.thumb.JPEG.83b256ec5d2afc93996ba2f09e3092c5.JPEG

 

Wreszcie byłam coraz bliżej szczytu. Tak sytuacja przedstawia się tuż tuż prze końcem (acha, tam gdzie widać pasmo drogi które zawija się za zboczem wypada mniej więcej 2/3 podjazd, licząc od dołu – czyli najdłuższego odcinka leśnego po prostu nie widać) :

IMG_5751.thumb.JPEG.eb849f2049e351dfdcb17d4a7eb0f83a.JPEG

 

Na szczycie czekał na mnie kolega od żółtej szosy:

 

 

1859905702_WhatsAppImage2021-07-12at19_43_03.thumb.jpeg.bf72d6683b3c898cb96885dedcebce4d.jpeg

 

Wjechaliśmy razem, ale w innym czasie. On wyprzedził mnie o jakieś 1,5h, a ma dużo twardsze przełożenie. Szacun dla niego, bo połowę podjazdu zrobił stojąc na pedałach.

To jest widok  ze szczytu najbardziej stromej części podjazdu:

IMG_5757.thumb.JPEG.ecaf532a1a0dbb851800fa2a37e3852e.JPEG

 

Zdobycie szczytu tej przełęczy, a w szczególności emocji, które temu towarzyszą, atmosfery morderczego  podjazdu, a także wsparcia innych rowerzystów, motocyklistów oraz kierowców samochodów osobowych nie da się opisać – wszyscy kibicują !!!  Na każdym kroku widzisz podniesione kciuki i słyszysz dopingujące klaksony. Coś niesamowitego !!! Jak wreszcie zakończyłam już  wspinaczkę i byłam na szczycie, to zachowywałam się tak jak Mark Cavendish, który w tym roku wygrał swój pierwszy etap na TdF. Łzy szczęścia i niedowierzanie, że to mi się udało !!!!! Miałam też wrażenie, ze gratulacje spływają do mnie z całego świata (chociaż były to smsy od najbliższego grona znajomych ). O pracy mentalnej, którą wykonałam w czasie podjazdu mogłabym założyć chyba osobny watek na skionline :D

O Stelvio dowiedziałam się dwa miesiące przed wyjazdem, od koleżanki. Wpisałam wtedy nazwę do Googla i już wiedziałam, że chcę tam pojechać. Wszystko zaczęło się od zakupu nowego roweru pod koniec zeszłego roku. Potem włączyłam przez przypadek Eurosport i natknęłam się na któryś z początkowych etapów Giro – no i poszło…..

Teraz planuje zakup szosy. Chciałabym pokonać Stelvio właśnie na szosie, tak jak robi to Grande Giro. To moje kolejne marzenie.

Mogę Was zapewnić, że było bardzo ciężko, ale życzę Wam wszystkim, abyście choć raz w życiu pokonali tą przełęcz.

Po wyczerpującej wspinaczce czekał mnie jeszcze bajeczny, lecz ekstremalny zjazd. Wybraliśmy wariant przez Szwajcarię, zamykając trasę w pętlę. Strona Szwajcarska wygląda tak:

IMG_5763.thumb.JPEG.ed83ac136b8b6aced248434ecf539646.JPEG

Wyjechaliśmy z domu o 8:30, około 9:00 zaczęliśmy się wspinać. Ja ukończyłam walkę o 16:15, kolega o 15:00. Zjazd zajął nam około godziny. W domu byliśmy w okolicach 9:30. Zmęczeni, ale bardzo szczęśliwi :)))

 

Dziękuję za uwagę 🙂

Do następnego razu !!

Kolej na Trollstigen 😉

 

trollstigen-norway_l.jpeg

  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

23 godziny temu, barattolina napisał:

Serio serio 😁 To mój pierwszy rowerowy wyjazd w góry. Jakiekolwiek. Jestem człowiekiem z nizin, góry znam tylko z sezonu narciarskiego. 
 

Wcześniej pytałeś o żółty rower mojego kolegi. To prawdziwa perełka. Rama została wykonana na zamówienie w szczecińskiej stajni Orłowskiego. Jest stalowa, widelec zresztą też. To było 25 lat temu. Jak kolega przestał trenować w klubie, rower przeleżał długi czas w garażu, ale ostatnio, przy okazji powstania naszego nieformalnego szczecińskiego grupetto - przeszedł wymianę części (koła i opony, kokpit, sztyca z siodłem, grupset) i rzutem na taśmę podjechał na Stelvio :))).  Kolega nie planuje zmiany roweru na inny, bardziej ….karbonowy 😁😁😁

Do tej pory byłem dumny, że przejechałem tę przełęcz (również spowrotem przez Szwajcarię) samochodem bez zarysowania lakieru. 🙀 🙀

  • Haha 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

[PROWANSJA] Część I - Wstęp

Relacja wrzucona przez @barattolina skłania i mnie do opisania niedawno przeżytych absolutnie bajecznych chwil na wypadzie rowerowym do Prowansji. Wróciłem stamtąd już ponad tydzień temu, ale już w myślach kombinuje jak tam wrócić...

Wszystko zaczęło się jesienią zeszłego roku - choć teraz jak sobie nad tym myślę, to zaczęło się w sumie wiele lat wcześniej - wiele lat wcześniej bowiem oglądając TDF w czasach Pantaniego i Armstronga, pomyślałem sobie, że fajnie byłoby samemu zmierzyć się z górą wiatrów, czyli słynnym Mt. Ventoux (francuskie słowo "ventoux" tłumaczy się jako wietrzny/wietrzna). Mityczna góra, zwana także gigantem Prowansji, która słynie z tego, że przez ok. 240-250 dni w roku wieje tam wiatr, zwany mistralem, który skutecznie utrudnia zadanie wjechania na górę. Więc sama myśl o wjechaniu na tą górę zakiełkowała już wiele lat temu; ok. 4 lata temu po raz pierwszy wsiadłem na szosę - co znów zaczęło gdzieś tam trochę pobudzać wyobraźnię; wreszcie - jesień zeszłego roku - na zewnętrz, któraś z kolei fala koronawirusa, lockdown i generalnie taki jesienny zjazd - w mojej skrzynce mailowej ląduje wiadomość email, której nie odfiltrował outlook o możliwości wynajęcia apartamentów i willi we Francji na kolejne wakacje. Do tego wskazano, że z uwagi na covid są możliwości anulowania takiej rezerwacji w zasadzie na tzw. ostatnią chwilę. Pewnie normalnie bym tego maila skasował, ale stwierdziłem, że w tej koronamizerii może warto mieć jakąkolwiek miłą nadzieję i perspektywę na coś fajnego. Do tego pamiętałem, że niedawno ogłoszono przebieg trasy Tour de France, gdzie dużo mówiło się o tym, że w tym roku kolarze pokonają po raz pierwszy w historii Mt. Ventoux nie jeden, ale dwa razy podczas jednego dnia. No i tak jakoś wszystko to się poskładało, że jesienią dokonałem rezerwacji wakacyjnego apartamentu - jak się okaże, zresztą bardzo fajnego - w miejscowości Malaucene, która nie tylko leży u podnóża Mt. Ventoux, ale także przy okazji była miejscowością, w której znajdowała się meta 11 etapu TDF. Plan wstępny zakładał, że rezerwuje, a potem się będę martwił, czy odwoływać z kim jechać itd. itd. Suma sumarum - szczepienia miałem za sobą; sytuacja epidemiologiczna w Polsce i Francji się mocno poprawiła, a moja żona stwierdziła, że dla niej to za daleko, więc ostatecznie tak się poukładało, że z trzema rowerami szosowymi na dachu, trzech kumpli obrało drogę na południe.

Plan zakładał - pojeździmy na rowerach 4-5 dni; posiedzimy na basenie; pooglądamy TDF na żywo, a także w Eurosport; do tego mistrzostwa Europy w piłce kopanej; Hurkacz na Wimbledonie - no po prostu - dla facetów spuszczonych ze smyczy, bez żon i dzieciaków - raj na ziemi 😉 

Czego można się spodziewać po Prowansji - to najpierw tak stereotypowo: 

Lawenda - BYŁA:

image.thumb.png.8336cd85d70cec8d67ef94cf6715e757.png

image.thumb.png.b707ba60c3c642efc12c1fd336ace99b.png

Dobre żarcie - BYŁO

image.thumb.png.e40de724461901b5797c094afb733109.png

image.png.959920a8edaa86bf743cb1e0e2515cc7.png

image.png.955a7d3aa5792be9ee98a9f3f84d1740.png

Klimatyczne miasteczka - BYŁY:

image.thumb.png.a6a0d7772685a383151d09c1db1c4be6.pngimage.png.5231d6f91797670a3aca6be13ede1961.png

 

image.png.cec6a69ae07efcda3280f18c85e0246d.png

Nieprawdopodobne widoki - BYŁY:

image.thumb.png.7a9d28e5bcd928f740c76e3124b54b66.png

image.thumb.png.80188f808aa6d545bfd192010ddf7e65.png

image.thumb.png.cecbe1f03d248040617ed0675eec662d.png

image.thumb.png.5ec78f728cf71369130acbff007586ed.png

Zanim zakończę część wstępna relacji - to jak się jeździ na szosie po Prowansji? 

Generalnie większość osób zapewne zjawia się tu ze względu na Mt. Ventoux, ale prawda jest taka, że wokół Ventoux, - które samo w sobie jest pięknym miejscem - jest nieprzebrana możliwość skomponowania wielu zjawiskowych tras rowerowych o różnej długości i różnym stopniu trudności. Ktoś kto przyjechał tutaj tylko po to żeby wpaść i "zaliczyć" Ventoux, bez pojeżdżenia po okolicy, uważam że popełnia błąd. Przy czym trzeba generalnie liczyć się z tym, że trasy nie są płaskie - są różne podjazdy (3-4 km podjazdu zdarza się często, choć zwykle nie jakieś mega strome) - a nawet jak się wydaje, że jest płasko, to się okazuje, że było to raczej tzw. "false flat", czyli jednak takie 1-3 proc. pod górkę było; suma summarum należy przyjąć, że jeżdżąc wokół Ventoux tak średnio na ok. 50 km trasie uzbieramy ok. 1000 m przewyższenia. Dla mnie z KRK było to już jakieś tam wydarzenie, bo osobiście jeździłem trasy bardziej w stylu 400-500m przewyższenia na takim dystansie - takie po prostu trasy mam wokół siebie. Na pewno nie jest to jednak tak wymagające zajęcie jak jeżdżenie po stromych alpejskich przełęczach. 

Asfalty dobre lub bardzo dobre. Tylko w jednym miejscu przez kilka km spotkaliśmy się z takim asfaltem pokrytym drobnymi luźnymi kamyczkami, co rodziło obawy o kapcia, a także powodowało, że na zjeździe człowiek czuł się mocno spięty, bo czuło się, że rower myszkuje. Sieć drogowa bardzo dobrze rozwinięta - tzn. jest bardzo dużo mniejszych asfaltowych dróg, co pozwala naprawdę skomponować różne pętle i pętelki.

Kierowcy - z tym nie mieliśmy żadnego problemu. Okolica żyje rowerami, ludzi na szosach jest wszędzie sporo i zdaje się, że kierowcy są po prostu do tego przyzwyczajeni. Jeździliśmy raczej mniejszymi drogami, gdzie ruch był naprawdę niewielki, natomiast zdarzyło nam się wyjechać na drogi trochę bardziej "główne", gdzie sprawę rozwiązano w ten sposób, że jest na nich wydzielone liniami pobocze na którym ludzie na rowerach się poruszają nie kolidując z ruchem samochodowym. W każdym razie - nie zdarzyło nam się jakieś trąbienie, wyprzedzanie na tzw. gazetę lub wrogość ze strony kogokolwiek w samochodzie. 

To co na pewno jest super fajne - to jeżeli ktoś lubi klimaty rowerowe - to atmosfera. W Malaucene, czy Bedoin można sobie po prostu siąść na kawkę w knajpce na zewnątrz i patrzeć jak co chwila towarzystwo rowerowe przejeżdża z prawej lub lewej; osoby młodsze, starsze; jeżdżące solo, w dwie, trzy osoby, ale także mniejsze lub większe peletony; rowery starsze, tańsze, ale także te z cyklu super rowerów, czyli najdroższe i najbardziej wypasione. 

Mogę jeszcze na koniec dodać, że uważam, że cenowo miejsce było OK. W sklepach rowerowych można awaryjnie zaopatrzyć się we wszystko - w cenach polskich lub... niższych. Obiad składający się z jakiejś przystawki, dania głównego, deseru, coli czy piwa to wydatek w okolicach 20-23 EUR. A jak widać na obrazkach, było to jeszcze naprawdę top jakości. 

To co jest może w tym wszystkim najtrudniejsze - to odległość. Z KRK do Malaucene jest ok. 1830 km. W drogę do Francji zdecydowaliśmy się na nocleg po drodze - po niecałych 12h godzinach jazdy padło na nocleg w Niemczech we Freiburgu. Stamtąd planowo mieliśmy jechać około 6-6,5h na miejsce - niestety Francja w sobotę w wakacje jest mega zakorkowana - jechaliśmy ponad 9h, co oznacza, że w korkach staliśmy blisko 3h. W drodze powrotnej też nastawialiśmy się raczej na spanie, ale ruszyliśmy około 8-mej rano i stwierdziliśmy, że zobaczymy jak pójdzie. W drodze powrotnej mieliśmy szczęście jedynie obserwować korki ze strony przeciwnej, tymczasem my pierwszy raz stanęliśmy na chwilę dłużej już około północy na bramkach autostradowych pod Gliwicami, a potem jeszcze wysadzaliśmy jednego z naszym kompanów w Katowicach. W sumie w Krakowie byliśmy nieco po pierwszej w nocy - więc uważam, że z rowerami na dachu, tankowaniami. postojami itp. to naprawdę sprawnie poszło. Najwygodniejszą opcją jest lot do Marsylii i stamtąd samochodem z wypożyczalni jest pewnie ok. 1,5 h drogi; w Malaucene czy Bedoin można bez problemu wypożyczyć markowy rower, choć ceny na pewno są wyższe niż w miejscu typu Gran Canaria, czy Majorka. 

 

 

  • Like 10
  • Thanks 4
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No w końcu Szymon :) Mam nadzieję, że mój wyjazd w duze góry w koncu sie urzeczywistni. Na razie przekładany jak skitury z roku na rok.  Skitury udało sie odpalic całkiem niezle mam nadzieję, ze z rowerem będzie podobnie. 

Relacja smakowita - Czekam na dalsze częsci  :)

 

Edytowane przez christof
  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

4 minuty temu, mysiauek napisał:

@Cosworth240 Super relacja. Prowansja jest u mnie na liście.

Zastanawiam się jakie prędkości osiągaliście na autostradzie w czasie powrotu :) 

Kolega jeździ z Chorzowa do pracy w okolice Marsylii/Awinionu i raczej opowiadał, że to +18h minimum

Będę wrzucał relacje w kawałkach, bo trochę pojeździliśmy i fajnych wrażeń było sporo. Co do czasu przejazdu - przed tym wyjazdem nie jeździłem nigdy w taką trasę z rowerami na dachu. Mam auto kombi, więc do tej pory jak były dwa rowery i dwie osoby, to wrzucaliśmy na tzw. pakę i jazda. Czasem woziłem rowery na dachu na jakiś krótkich dystansach. Tu obawiałem się jak to będzie, z trzema szosami na dachu i na taką odległość, ale generalnie tempomat był ustawiony na 140-145 kmh, więc nie było jakiegoś wielkiego "pycenia", a i szum był do wytrzymania (producenci bagażników jak zakładam pewnie rekomendują nieco niższą prędkość, choć znam takich którzy jeździli w rowerami i 200 kmh). Sporą część przez Niemcy jechaliśmy z jakimiś ograniczeniami w okolicach 120 kmh, we Francji obowiązuje 130 kmh - pozwalaliśmy sobie licznikowo na +10 kmh względem limitów. Generalnie średnia (mówię o powrocie) wyszła coś koło 118 kmh na całej trasie jako stricte czas jazdy (to już uwzględnia 20 minut stania na bramkach pod Gliwicami) - do tego doszły postoje (czego średnia już nie uwzględnia). W drodze do Prowansji prowadziłem cały czas sam - no ale był nocleg, więc było ok. Ponieważ w drodze powrotnej zakładaliśmy, że może uda się przejechać "na raz" (pierwotny plan zakładał spanie), to wprowadziliśmy spory rygor, którego się trzymaliśmy - postoje co 400 km i bez ociągania się w tańcu. Wtedy się zmieniamy za kierownicą, tankujemy, sikamy - kto musi to papierosek. Jeden tankował, dwóch leciało do toalety i płacenia; tych dwóch wracało - ogarniało śmieci, szyby, co pozwalało tankującemu na załatwienie jego potrzeb. Szybki streching i w drogę. W aucie mieliśmy od groma prowiantu, łakoci i picia, więc nie stawaliśmy specjalnie na obiadki - jedynie kupowaliśmy na postojach kawę. Dzięki takiej "żelaznej" dyscyplinie i zasadniczo braku korków udało się to sprawnie przejechać w okolicach 17h. Gdyby nie 20 min na bramkach w Gliwicach i jakieś 20-25 min w Katowicach, gdzie wypakowaliśmy jednego z kolegów, co wiązało się ze ściąganiem roweru i co ważniejsze bagażnika i instalowaniem wszystkiego u niego na aucie, to czas do KRK byłby bardziej w okolicach 16h. Nie dlatego, że jakoś strasznie zasuwaliśmy, tylko dlatego, że nie traciliśmy czasu na postoje i jakieś wielkie korki. Trudno natomiast byłoby mi to samo zrealizować na wyjeździe z rodzinką - tu było trzech ogarniętych kierowców, którzy nie krzyczeli "tato chce siusiu" w najmniej oczekiwanych momentach 😉  

  • Like 5
  • Thanks 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

4 godziny temu, Cosworth240 napisał:
4 godziny temu, Cosworth240 napisał:

PROWANSJA] Część I - Wstęp

Relacja wrzucona przez @barattolina skłania i mnie do opisania niedawno przeżytych absolutnie bajecznych chwil na wypadzie rowerowym do Prowansji. Wróciłem stamtąd już ponad tydzień temu, ale już w myślach kombinuje jak tam wrócić...

Wszystko zaczęło się jesienią zeszłego roku - choć teraz jak sobie nad tym myślę, to zaczęło się w sumie wiele lat wcześniej - wiele lat wcześniej bowiem oglądając TDF w czasach Pantaniego i Armstronga, pomyślałem sobie, że fajnie byłoby samemu zmierzyć się z górą wiatrów, czyli słynnym Mt. Ventoux (francuskie słowo "ventoux" tłumaczy się jako wietrzny/wietrzna). Mityczna góra, zwana także gigantem Prowansji, która słynie z tego, że przez ok. 240-250 dni w roku wieje tam wiatr, zwany mistralem, który skutecznie utrudnia zadanie wjechania na górę. Więc sama myśl o wjechaniu na tą górę zakiełkowała już wiele lat temu; ok. 4 lata temu po raz pierwszy wsiadłem na szosę - co znów zaczęło gdzieś tam trochę pobudzać wyobraźnię; wreszcie - jesień zeszłego roku - na zewnętrz, któraś z kolei fala koronawirusa, lockdown i generalnie taki jesienny zjazd - w mojej skrzynce mailowej ląduje wiadomość email, której nie odfiltrował outlook o możliwości wynajęcia apartamentów i willi we Francji na kolejne wakacje. Do tego wskazano, że z uwagi na covid są możliwości anulowania takiej rezerwacji w zasadzie na tzw. ostatnią chwilę. Pewnie normalnie bym tego maila skasował, ale stwierdziłem, że w tej koronamizerii może warto mieć jakąkolwiek miłą nadzieję i perspektywę na coś fajnego. Do tego pamiętałem, że niedawno ogłoszono przebieg trasy Tour de France, gdzie dużo mówiło się o tym, że w tym roku kolarze pokonają po raz pierwszy w historii Mt. Ventoux nie jeden, ale dwa razy podczas jednego dnia. No i tak jakoś wszystko to się poskładało, że jesienią dokonałem rezerwacji wakacyjnego apartamentu - jak się okaże, zresztą bardzo fajnego - w miejscowości Malaucene, która nie tylko leży u podnóża Mt. Ventoux, ale także przy okazji była miejscowością, w której znajdowała się meta 11 etapu TDF. Plan wstępny zakładał, że rezerwuje, a potem się będę martwił, czy odwoływać z kim jechać itd. itd. Suma sumarum - szczepienia miałem za sobą; sytuacja epidemiologiczna w Polsce i Francji się mocno poprawiła, a moja żona stwierdziła, że dla niej to za daleko, więc ostatecznie tak się poukładało, że z trzema rowerami szosowymi na dachu, trzech kumpli obrało drogę na południe.

Plan zakładał - pojeździmy na rowerach 4-5 dni; posiedzimy na basenie; pooglądamy TDF na żywo, a także w Eurosport; do tego mistrzostwa Europy w piłce kopanej; Hurkacz na Wimbledonie - no po prostu - dla facetów spuszczonych ze smyczy, bez żon i dzieciaków - raj na ziemi 😉 

Czego można się spodziewać po Prowansji - to najpierw tak stereotypowo: 

Lawenda - BYŁA:

image.thumb.png.8336cd85d70cec8d67ef94cf6715e757.png

image.thumb.png.b707ba60c3c642efc12c1fd336ace99b.png

Dobre żarcie - BYŁO

image.thumb.png.e40de724461901b5797c094afb733109.png

image.png.959920a8edaa86bf743cb1e0e2515cc7.png

image.png.955a7d3aa5792be9ee98a9f3f84d1740.png

Klimatyczne miasteczka - BYŁY:

image.thumb.png.a6a0d7772685a383151d09c1db1c4be6.pngimage.png.5231d6f91797670a3aca6be13ede1961.png

 

image.png.cec6a69ae07efcda3280f18c85e0246d.png

Nieprawdopodobne widoki - BYŁY:

image.thumb.png.7a9d28e5bcd928f740c76e3124b54b66.png

image.thumb.png.80188f808aa6d545bfd192010ddf7e65.png

image.thumb.png.cecbe1f03d248040617ed0675eec662d.png

image.thumb.png.5ec78f728cf71369130acbff007586ed.png

Zanim zakończę część wstępna relacji - to jak się jeździ na szosie po Prowansji? 

Generalnie większość osób zapewne zjawia się tu ze względu na Mt. Ventoux, ale prawda jest taka, że wokół Ventoux, - które samo w sobie jest pięknym miejscem - jest nieprzebrana możliwość skomponowania wielu zjawiskowych tras rowerowych o różnej długości i różnym stopniu trudności. Ktoś kto przyjechał tutaj tylko po to żeby wpaść i "zaliczyć" Ventoux, bez pojeżdżenia po okolicy, uważam że popełnia błąd. Przy czym trzeba generalnie liczyć się z tym, że trasy nie są płaskie - są różne podjazdy (3-4 km podjazdu zdarza się często, choć zwykle nie jakieś mega strome) - a nawet jak się wydaje, że jest płasko, to się okazuje, że było to raczej tzw. "false flat", czyli jednak takie 1-3 proc. pod górkę było; suma summarum należy przyjąć, że jeżdżąc wokół Ventoux tak średnio na ok. 50 km trasie uzbieramy ok. 1000 m przewyższenia. Dla mnie z KRK było to już jakieś tam wydarzenie, bo osobiście jeździłem trasy bardziej w stylu 400-500m przewyższenia na takim dystansie - takie po prostu trasy mam wokół siebie. Na pewno nie jest to jednak tak wymagające zajęcie jak jeżdżenie po stromych alpejskich przełęczach. 

Asfalty dobre lub bardzo dobre. Tylko w jednym miejscu przez kilka km spotkaliśmy się z takim asfaltem pokrytym drobnymi luźnymi kamyczkami, co rodziło obawy o kapcia, a także powodowało, że na zjeździe człowiek czuł się mocno spięty, bo czuło się, że rower myszkuje. Sieć drogowa bardzo dobrze rozwinięta - tzn. jest bardzo dużo mniejszych asfaltowych dróg, co pozwala naprawdę skomponować różne pętle i pętelki.

Kierowcy - z tym nie mieliśmy żadnego problemu. Okolica żyje rowerami, ludzi na szosach jest wszędzie sporo i zdaje się, że kierowcy są po prostu do tego przyzwyczajeni. Jeździliśmy raczej mniejszymi drogami, gdzie ruch był naprawdę niewielki, natomiast zdarzyło nam się wyjechać na drogi trochę bardziej "główne", gdzie sprawę rozwiązano w ten sposób, że jest na nich wydzielone liniami pobocze na którym ludzie na rowerach się poruszają nie kolidując z ruchem samochodowym. W każdym razie - nie zdarzyło nam się jakieś trąbienie, wyprzedzanie na tzw. gazetę lub wrogość ze strony kogokolwiek w samochodzie. 

To co na pewno jest super fajne - to jeżeli ktoś lubi klimaty rowerowe - to atmosfera. W Malaucene, czy Bedoin można sobie po prostu siąść na kawkę w knajpce na zewnątrz i patrzeć jak co chwila towarzystwo rowerowe przejeżdża z prawej lub lewej; osoby młodsze, starsze; jeżdżące solo, w dwie, trzy osoby, ale także mniejsze lub większe peletony; rowery starsze, tańsze, ale także te z cyklu super rowerów, czyli najdroższe i najbardziej wypasione. 

Mogę jeszcze na koniec dodać, że uważam, że cenowo miejsce było OK. W sklepach rowerowych można awaryjnie zaopatrzyć się we wszystko - w cenach polskich lub... niższych. Obiad składający się z jakiejś przystawki, dania głównego, deseru, coli czy piwa to wydatek w okolicach 20-23 EUR. A jak widać na obrazkach, było to jeszcze naprawdę top jakości. 

To co jest może w tym wszystkim najtrudniejsze - to odległość. Z KRK do Malaucene jest ok. 1830 km. W drogę do Francji zdecydowaliśmy się na nocleg po drodze - po niecałych 12h godzinach jazdy padło na nocleg w Niemczech we Freiburgu. Stamtąd planowo mieliśmy jechać około 6-6,5h na miejsce - niestety Francja w sobotę w wakacje jest mega zakorkowana - jechaliśmy ponad 9h, co oznacza, że w korkach staliśmy blisko 3h. W drodze powrotnej też nastawialiśmy się raczej na spanie, ale ruszyliśmy około 8-mej rano i stwierdziliśmy, że zobaczymy jak pójdzie. W drodze powrotnej mieliśmy szczęście jedynie obserwować korki ze strony przeciwnej, tymczasem my pierwszy raz stanęliśmy na chwilę dłużej już około północy na bramkach autostradowych pod Gliwicami, a potem jeszcze wysadzaliśmy jednego z naszym kompanów w Katowicach. W sumie w Krakowie byliśmy nieco po pierwszej w nocy - więc uważam, że z rowerami na dachu, tankowaniami. postojami itp. to naprawdę sprawnie poszło. Najwygodniejszą opcją jest lot do Marsylii i stamtąd samochodem z wypożyczalni jest pewnie ok. 1,5 h drogi; w Malaucene czy Bedoin można bez problemu wypożyczyć markowy rower, choć ceny na pewno są wyższe niż w miejscu typu Gran Canaria, czy Majorka. 

 

 

@Cosworth240 gratki dla Ciebie 💪 

Jak dla mnie najpięknieszy region Europy . Swego czasu mieszkałem w Nicei. Do dziś i od kilku lat namawiam żonkę na przeprowadzę . Ale nie jest łatwo 😉. Region bajeczny . Cała oprawka-region wyśmienicie bogaty kulinarnie a powiedzmy ,społecznosć-rewelacyjna w tej części Europy🤌 palce lizać . Uśmiech zadufanych w sobie francuzów powala,choć kumają angielski to na złość nie chcą odpowiadać.  Słońce,góry,jak i bliskość śródziemnego,cóż więcej chcieć od życia . 
 Choć, musze z ręka na sercu powiedzieć że sam mega zauroczony jestem innym regionem Annecy-totalna kwintesencja życia . 

Dawaj kolejna cześć relacji ! 
 

Aż,mam ochotę wszystko rzucisz i na tydzień pojechać ! 

Edytowane przez Victor
  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


Booking.com


www.trentino.pl skionline.tv
partnerzy
ispo.com WorldSkiTest Stowarzyszenie Instruktorów i Trenerów Narciarstwa PZN Wypożyczalnie i Centra testowe WinterGroup Steinacher und Maier Public Relation
Copyright © 1997-2021
×
×
  • Dodaj nową pozycję...