marboru Napisano 7 Luty 2011 Zgłoszenie Share Napisano 7 Luty 2011 Hej przyjaciele!!! – ski-turowe wspominki Pana w średnim wieku... Zachęcam do artukułu z Watry traktującym o narciarstwie wysokogórskim... Traktuje on bowiem przede wszystkim o Górskiej Przyjaźni i o górach. Tego dnia mieliśmy zrobić na nartach Lodową Przełęcz i zjechać z niej do Doliny Jaworowej. To miała być najpiękniejsza „wyrypa” sezonu, „cud miód” jak mawiają eksperci i marzenie na jawie. Wyprawa na Lodową po raz kolejny legła w gruzach. Dlaczego? Kompromisy – tak, to one zabiły tę wyprawę. I może brak naszego zdecydowania. Ileż razy musimy się w nie „bawić” w swoim życiu? Zrezygnować - chociaż wybitnie niechętnie i to bardzo boli - z tego, o czym marzymy, co się nam śni po nocach. Pójść na kompromis. Bo prawie zawsze znajdzie się w naszym życiu coś ważnego i ważniejszego, co musimy, albo powinniśmy zrobić, by być tzw. odpowiedzialnym ludźmi i zbytnio nie odbiegać od pewnego, utartego stereotypu dorosłego człowieka. Zakos za zakosem podchodzimy pod Suchy Kondracki, a potem na Kopę Kondracką. Wieje tu jak diabli. Spotykamy dwójkę znajomych z Malinowskiego. A ja dalej myślę o Lodowej, jak o dziewczynie ze snów, eh, bestyjo - zalazłaś mi za skórę . Dusza mi dosłownie darła się w kawałki, gdy z Góry, tj. z Kopy Kondrackiej, spojrzałem w stronę Tatr Wysokich. Tam, ku Lodowej szły moje myśli, wspomnienia o wszystkich zjazdach z tej przełęczy – pięknych i długich. O uśmiechach, chwilach, które pielęgnuję we wspomnieniach. Myślami powróciłem także chętnie do dużej ilości piwa i „borowiczki” wypitych w bufecie „Pod Rogovą” u dość dupiatej (w sensie rozmiarów), ale bardzo sympatycznej Słowaczki. To były zakończenia sezonów 1990 i 1991, pięknych sezonów, moich drugiego i trzeciego na ski-turach. A co warto pamiętać z tamtych chwil? Dużo. Warto pamiętać o uśmiechach, toastach za nasze zdrowie a la żebyśmy sto razy pili wino razem. Było cudownie, jeśli w ogóle słowa potrafią oddać nastrój takiej chwili... po prostu trudno znaleźć właściwe wyrazy, gdyż, tak mi się wydaje, były to jedne z najlepszych górskich i towarzyskich chwil mojego życia, w czasie których, przez krótki moment, czułem się jednak jak mały Superman:)... Wtedy, gdy piliśmy alkohol w całkiem niemałych ilościach, siedząc razem na małej zielonej ławeczce w bufecie „Pod Rogovą”, jeszcze byliśmy tacy młodzi, beztroscy, naturalni, tacy pełni zapału. Rozmowy kręciły się wokół Tatr. Wspominaliśmy chwile ze zjazdu z Lodowej. – Ależ fajnie kręciłaś „pupcią” Joasiu – powiedziałem z uśmiechem do Joasi (faktycznie, Joasia miała i ma nadal fajny, czyt. zgrabny tyłeczek). - A ty omal nie wpadłeś do potoku – odpaliła z podobnym uśmiechem Joasia, zresztą zgodnie z prawdą, gdyż przy przeskakiwaniu potoku o mały włos, a wpadłbym w lodowatą toń Potoku Jaworowego... Nie mieliśmy wtedy problemów, byliśmy wolni, niesforni, trochę szaleni i sielankowo chłonący każdą chwilę. Rozmowa się kleiła, że hej:) Byliśmy wtedy bardzo młodzi, 23 -24 – letni studenci, młodzi gniewni, z receptą, jak się nam wydawało, na wiecznie szczęśliwe życie. Wydawało nam się, że zawojujemy świat, że ta pozytywna, mocna energia, którą czerpaliśmy pełnymi garściami z tych wspaniałych gór, z nart, spotkań z przyjaciółmi, da nam niezłomną siłę do zmagania się z losem. I dała. Życie próbowało nas trochę zgasić swoją szarzyzną i codziennością, trochę nam dokopać różnymi zdarzeniami, ale jednak nie dało rady. Chociaż lat przybyło, patrzę z perspektywy całej naszej grupy, a zwłaszcza siebie, to wciąż dzięki Tatrom czujemy się młodzi. Chociaż włosów ubyło (zwłaszcza mnie) i nie powieje mi już wiatr we włosach, lecz po łysinie, (ale żal). Trochę się „zużywamy” w Górach, łapiemy różne kontuzje, ale wciąż jesteśmy... Zanim zejdziemy z tego świata, myślę, że jeszcze mocno pożyjemy (czytaj: pojeździmy) w Jaworowej, Kaczej i innych ulubionych miejscach... To dzięki górskim wyzwaniom i górskiej, prawdziwej miłości do Tatr, która powstała właśnie wtedy, mocno narodziła się w nas trudna do określenia siła wewnętrzna, dzięki której wciąż czujemy, że żyjemy. Powstała jakaś wielka pasja. Dlatego wśród wielu odpowiedzi na arcyważne z punktu człowieka nart, za jakiego się mam, pytanie: dlaczego chodzisz po górach? to jedna z najważniejszych, powiedziałbym nawet fundamentalnych dla mnie odpowiedzi brzmi: by czerpać dobrą energię z Tatr (z czystego estetycznie ich piękna, które nieraz chłoniemy w nich będąc, ładując jak to się teraz mówi akumulatory), a także z radości robienia czegoś wspólnie z ludźmi, których naprawdę kochamy. Ludzi, którzy są otwarci, mają pozytywne myślenie, są bez kompleksów, odważni i im warto i trzeba poświęcić swój czas. To moi (nasi) przyjaciele. Wspominam szczuplutką Asię Michałowską, z jej wiecznie filuternym uśmiechem, która mimo źle nastawionych wiązań (ach, te beztroskie kobiety:) zjechała z Baraniej, Lodowej i Czerwonej Ławki) super dziewczyna, Marka, tego „Mara”, który przyszedł przez całą Jaworową, by spotkać się z nami w Teryho chacie i byłem z nim w górach Kaukazu, Teresę i Marka, którzy odbyli ze mną dziesiątki wycieczek ski-turowych, w tym tę pierwszą do Żlebu Mokrzyniec w 1985, Witka – świetnego kolegę, niezwykle dokładnego faceta, na nartach mistrza, a obecnie ratownika TOPR, Andrzeja i Maćka z Krakowa, który mimo, że z początku dość słabo sobie radził na nartach, nigdy nie rezygnował, a z czasem stał się świetnym narciarzem, „Majoneza”, czyli Maćka Koniora z jego żoną Moniką, zawsze uśmiechniętych i gotowych, by pójść w góry. Teraz ich wszystkich zastąpił Maciek, który chłonie Góry podobnie jak ja. Rozumiemy się bez słów. Maciek, którego serdecznie pozdrawiam, jako mojego serdecznego przyjaciela i prawdziwego człowieka. Do Maćka dołączyli, choć rzadziej wspólnie ruszamy w Tatry: Adam, znakomity fotograf, Wiesiek, Egon, Beti, Magda, Magda II, Ewka, Marcin, Józek, Aga, Asia z Poronina, a ostatnio Darek którego „zaraziłem” ski-alpinizmem. Dziwne, ale patrząc na swoje życie zauważyłem dziwną prawidłowość, że tak zwanych „fajnych” ludzi spotkałem tylko w Górach. Z małymi wyjątkami. Tu na dole, zbyt często widzę małe zawiści, obłudę, dlatego omijam z daleka... może źle, ale taki jestem i nie mam zamiaru się zmieniać na starość) Moi przyjaciele. Trochę się towarzystwo porozjeżdżało, ale wspomnienia zostały. Przyjaźnie też. Spotkanie przy bufecie trwało ok. 2 godzin. Potem trzeba było wracać do kraju. Mieszanie piwa i borowiczki podziałało na mnie powiedzmy sobie mocno znieczulająco, lekko chwiejnym „oppenheimowskim” krokiem podążyłem na przystanek CSAD-u, zabierając ze sobą z ławki narty, kijki i plecak. Autobus nadjechał. Wejście w butach narciarskich „Koflach Valluga” na jego stopnie okazało się dla mnie (w tym stanie lekkiego, jakże przyjemnego upojenia) jednak zbyt wielkim wyzwaniem. Za to byłem wielce zadowolony. Krok do przodu i od razu dwa do tyłu, narty wypadają mi z rąk, ale co tam, w duszy mówię do siebie: chrzanić to, ale pasażerowie są mocno zniesmaczeni, a ja pakuję się z tym swoim majdanem drugi raz... Znowu jeden schodek autobusu, drugi – udało się, jestem w autobusie. Jedziemy panie Wojtku, kierowca, w przeciwieństwie do sierioznych pasażerów rozumiał widocznie, to co czuje narciarz po jakże miłej małej alkoholizacji) Łysa Polana i powrót do domu. Wróciłem do myśli o rozmowach z przyjaciółmi, o zakończeniach sezonu w tym rejonie Tatr, o powrocie do domu w nastroju, kiedy czujesz że możesz wszystko:). I pytania w głowie wracają ku Lodowej: może jednak trzeba było tam iść, mimo bólu stawów, mimo zmęczenia? Myślę i myślę o tej Lodowej i myśleć nie mogę przestać. Nie, to za bardzo boli, wyłączyłem więc szybko wspomnienia. Ale na krótko. Znowu wracają. Pomyślałem - bycie bezkompromisowym jest możliwe, ale może spowodować jakieś konflikty, jest w sumie dość trudne. Boli jednak jak diabli, że tego dnia nie poszliśmy na Lodową. Ona była celem nr 1 całego naszego sezonu, a tu nic z tego, brakuje trochę sił po zawodach... Kolejny kompromis i pytanie. Czy wybieramy więc namiastkę życia, czy jego pełnię?. Trudno powiedzieć. Myślę, że trochę tak, to namiastka, chociaż trudno powiedzieć i określić, że zjazd na południe, do przepięknej dolinki, rzadko odwiedzanej, to namiastka... Rozdarcie serca, rozdwojenie myśli, najlepiej by było być tu i tam zarazem. A więc jednak, z drugiej strony warto się cieszyć z tego co jest. A co jest? Obok mnie zasuwa do góry na nartach Przyjaciel, tak mogę powiedzieć, bo Maciek jest mi osobą bardzo bliską. Krok za krokiem wycina w zboczu zakosy. Przy drugim podejściu śmiać mi się chce. Maciek jak chart przyspiesza na ostatnich 200-metrach i długim krokiem wbiega na szczyt Kopy Kondrackiej. Ja gonię go jak mogę (a i tak mam około minuty spóźnienia na punkcie 2004). Pytam: jak to się stało, że my, dwie prawie górskie przeciwności, chodzimy razem w góry? Maciek jest zawsze szybszy na podbiegach, ja na odwrót – na zjazdach (coraz rzadziej niestety:). Nasz zespół dwójkowy, szkoda że nie ma Adama, byłby trójkowy - jest zgrany – to najważniejsze. Wiemy czego chcemy i już 5 sezon chodzimy w Góry. Z powodzeniem. Kolejne przyjaźnie – kolejne wyzwania. Krąg przyjaźni zatoczył koło... Myśląc o nadaniu naszym zjazdom nazwy, w myśl zaleceń i praktyk niejakiego Zygmunta – świetnego ski-alpinisty (pozdrawiam Cię Zygi gorąco) z Krakowa, sięgnąłem do pamięci, która nasunęła mi wspomnienie o „Władcy Pierścieni”. Tam, w trzeciej części tego pięknego filmu i jeszcze lepszej książki na przedpolu i równinach białego miasta Minas Tirith, rozegrała się ostateczna batalia świata ludzi i zła (bitwa z armią Mordoru). Walka ostateczna, krwawa i bezlitosna. Ludzie już przegrywali, już zaczęli wątpić w ostateczne zwycięstwo, gdy pojawili się oni. Sześć tysięcy jeźdźców Rohanu z królem Theodenem na czele. Niezłomni jeźdźcy, Rohirrimowie, którzy w brawurowej szarży rozbili piechotę Mordoru. Pomyślałem – tak, to właściwa nazwa dla naszej roboty – „Szarża jeźdźców Rohanu”. Może nasza „szarża”, tu na Czerwonych Wierchach, w zastępstwo Lodowej (niestety), nie była tak szalona, tak wspaniała, jakbyśmy chcieli, była bowiem swego rodzaju kompromisem, ale mimo to była piękna. Patrząc z Wielkiej Świstówki na nasze ślady w żlebie pomyślałem: to jednak z pewnością nie była namiastka, bo zjazd był wyjątkowo piękny. Najważniejsze przecież wszak, by tu, na ziemi, zostawić po sobie ślad – dobry ślad. Ten dobry ślad jest przecież celem naszej bytności Tutaj i wędrówki. Dość tego, już więcej nie myślałem o kompromisach, Lodowej, Rozpadłej Dolince i innych dyrdymałach – spod Przechodu długim skrętem pociągnęliśmy z Maćkiem w Małą Łąkę, ulegając nie po raz pierwszy pięknu i magii gór, to była fajna jazda, na krawędzi, po firnie. Dzięki wspomnieniom jednego dnia byłem na Lodowej i na Czerwonych Wierchach jednocześnie... nieźle co:) Czy może być coś piękniejszego niż jazda po firnie? Dojeżdżamy do Wielkiej Polany, ostatni szusik, zdjęcia, pakowanie nart i butów – koniec wyrypy. I wtedy przemknęła mi przez głowę myśl olśniewająca i czysta, która natychmiast poprawiła mi humor, wywołała szeroki uśmiech, była szybka jak jaskółka, i zrobiło mi się dobrze, jak po wypiciu dużej lampki wybornego, czerwonego wina, albo jeszcze lepiej po dwóch takich lampkach:). Treść jej była mniej więcej taka: - życie nie lubi, gdy robimy coś na siłę, wbrew sobie. Odłożyliśmy więc z Maćkiem Lodową na przyszły rok. I dobrze zrobiliśmy. Wrócimy tam. Na pewno. Będziemy wtedy w pełni sił, gotowi i w bardziej bojowym nastroju:). Bezkompromisowi, jak jeźdźcy Rohanu, niezłomni Rohirimmowie spod Minas Tirith, zwycięzcy – wrócimy tam po to, by wykonać na Lodowej, swoją piękną, może nawet najpiękniejszą, górską szarżę... szarżę śladami dawnych wspomnień i marzeń. Wspomnień o przyjaciołach, tych, które nigdy nie blakną... Pozdrawiam Was na koniec moi przyjaciele, dziękując za wszystkie górskie, piękne chwile, kiedy czuliśmy że prawdziwie żyjemy. Spróbuję się Wam jeszcze zrewanżować .... Źródło: Watra, Wojciech Szatkowski. 1 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
januszb Napisano 7 Luty 2011 Zgłoszenie Share Napisano 7 Luty 2011 bezmyślne wklejanie tekstów fajnie jest drogi Marboru że próbujesz ożywić to forum różnymi ciekawymi tekstami znalezonymi w necie może ja jestem sterej daty ale tego nie da się czytać (nie o treść chodzi) jak już wklejasz to porób proszę jakieś odstępy, akapity bo wbloku to tylko plątaninę literek widać 2 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Keszelski Napisano 7 Luty 2011 Zgłoszenie Share Napisano 7 Luty 2011 i to jest b. słuszna uwaga nie tylko tu, ale ogólnie do wszystkich "bajkopisarzy", tj. piszących długie teksty. Istnieje coś takiego jak akapity, które poprawiają czytelność tekstu. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
marboru Napisano 7 Luty 2011 Autor Zgłoszenie Share Napisano 7 Luty 2011 (edytowane) fajnie jest drogi Marboru że próbujesz ożywić to forum różnymi ciekawymi tekstami znalezonymi w necie może ja jestem sterej daty ale tego nie da się czytać (nie o treść chodzi) jak już wklejasz to porób proszę jakieś odstępy, akapity bo wbloku to tylko plątaninę literek widać Co do poniższego tekstu - jest on bardzo ciekawy i długi (częściowo go skruciłem i zmodyfikowałem). Januszu zazwyczaj staram się robić odstępy, akapity, podkreślenia grubością czcionki... ...ale są pewne ograniczenia ze strony Skionline Forum - w jednym poście nie może być więcej niż 13000 znaków... ...dlatego poniżej brakuje tego o czym piszesz Być może, Moderator mógłby tu coś zrobić? W sumie, to Oni powinni pomagać w tego typu sprawach. Edytowane 7 Luty 2011 przez marboru Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
nurek1974 Napisano 7 Luty 2011 Zgłoszenie Share Napisano 7 Luty 2011 Co do poniższego tekstu - jest on bardzo ciekawy i długi (częściowo go skruciłem i zmodyfikowałem). Januszu zazwyczaj staram się robić odstępy, akapity, podkreślenia grubością czcionki... ...ale są pewne ograniczenia ze strony Skionline Forum - w jednym poście nie może być więcej niż 13000 znaków... ...dlatego poniżej brakuje tego o czym piszesz Być może, Moderator mógłby tu coś zrobić? W sumie, to Oni powinni pomagać w tego typu sprawach. Marboru niema co angażować moderatorów bo się skończy jak zawsze wklejaj w dwóch lub więcej postach z numeracją stron tak jak robisz relacje z wypadów a będzie dobrze pozdrawiam 1 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Kotello Napisano 12 Luty 2011 Zgłoszenie Share Napisano 12 Luty 2011 Powstańcie, jeźdźcy Théodena! Srogi was czeka bój, ogień i rzeź! Niejedna włócznia wypadnie z rąk, Niejedna pęknie tarcza, Czerwonym błyskiem miecz Rozjaśni dzień przed świtem. Naprzód, naprzód do Gondoru! Całkiem się wzruszyłem, przeczytawszy (istotnie z pewnym trudem) tę gawędę. Nie rozumiem tylko co to znaczy "dupiatej, ale sympatycznej Słowaczki". Powinno być: "dupiatej i sympatycznej", albo jeszcze lepiej: "dupiatej, a do tego sympatycznej". Wracając do ad remu - płynie z tej opowieści pewna głęboka prawda. Warto to życie przeżyć możliwie przyjemnie. Tylko że to wcale nie jest takie łatwe. I nie każdemu się udaje. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Rekomendowane odpowiedzi
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.