Znajdź zawartość
Wyświetlanie wyników dla tagów 'rowery' .
Znaleziono 64 wyników
-
Wiosna się już zaczęła, sezon narciarski jest na końcówce. Czas zacząć sezon letni. Tu proszę pisać relacje o wyprawach w góry (i rowerowych i pieszych). Liczą się wszystkie pasma górskie w Polsce. Zachęcam do dzielenia się swoimi wrażeniami z wypraw. Szusy W Bikini w BSA też zachęcam do wklejania tutaj. W Kaliszu wiosnę poczułem z rodziną już na końcówce lutego kiedy to mój syn miał w pokoju 7 hiacyntów i tak intensywnie pachniały że zaleciało się ok 20 pszczół🐝!
-
Pechowa przełęcz. Dlaczego? ...bo dopiero zrobiona rowerem za trzecim podejściem. Pierwsza próba - odpuszczona ze względu na upały +37... drugim razem odpuszczona ze względu na burzę i chłód. Jak to mówią - do trzech razy sztuka. Ruszamy z naszej kwatery i robimy krótką przerwę w Alleghe. Pogoda tego dnia jest również bardzo niepewna. Chmury przetaczają się nad szczytami i u góry wieje spory wiatr. Kieszenie mamy wypchane ciuchami - na dole jest dość ciepło i przyjemnie, później gdy nabierzemy wysokości będzie zimno. Na ścianie Civetty, powyżej miasteczka stoi chmura. Po krótkiej przerwie ruszamy w stronę Caprile. Mijamy most... i niestety nie ma tak pięknego widoku jak przy próbie numer 2 (foto), gdzie na dole kompletnie nie zapowiadało się na burzę. Z mostu - widok na Monte Civettę jest zachwycający Odbijamy w lewo i zaczyna się podjazd. Początek jest stosunkowo łagodny. Trzyma 5 do 7% i jedzie się bardzo przyjemnie. Mijamy kolejne serpentyny, krótkie tunele i docieramy pod dolną stację gondoli na Marmoladę. Od tego miejsca (obok mamy trasę narciarską) zaczynają się główne trudności. Na początek bardzo długa prosta z nachyleniem ponad 10%... ojjj jest tu trudno. Przydałby się elektryk @JC Eeee my jesteśmy twardzi! Główna zabawa zaczyna się później - przy górnej stacji orczyka. Serpentyny, doskonale widoczne z trasy narciarskiej, czy wyciągu krzesełkowego ciągnącego się w stronę Arabby, dają naprawdę w kość. Trzyma od 12% po 17... i tylko na zakrętach nieco odpuszcza...ale tylko tak, by mięśnie złapały nieco powietrza. Z góry wygląda, to tak: Można powiedzieć, że jesteśmy już prawie w domu... ...jeszcze trochę i jesteśmy. Mijamy znak wskazujący przełęcz i schronisko... jednak szosa, jeszcze kilkaset metrów, ciągnie się w górę - jedziemy dalej i dopiero przy jeziorze jest kulminacja podjazdu i można powiedzieć, że "szczyt" przełęczy. Nieco dalej się zatrzymujemy na zdjęcia. U góry Marmoladowy lodowiec... ...a tuż przy nas - cudne, turkusowe jezioro. Jedziemy dalej do tamy. Tutaj nagromadzenie turystów, motocyklistów i rowerzystów. Robimy fotkę całej paczki No i obowiązkowa fotka przy znaku, który jest tak oblepiony naklejkami, że go prawie nie widać. By zaliczyć najwyższy asfaltowy punkt, jedziemy tamą do końca, skręcamy w prawo, pokonujemy jeszcze dwie serpentyny o pochyłości ponad 12% i docieramy do najwyżej położonego schroniska przy szosie, restauracji i parkingu dla trakersów. Dalej już tylko szuter i szlak trekkingowy. Lodowiec z bliska: Zjeżdżamy, by przy początku tamy zrobić sobie przerwę kawową i naradzić się co dalej? Ponieważ pogoda jest bardzo niepewna - dzielimy się na dwie grupy. Grupa bez ryzyka - ja, Michał i Jacek. Grupa ryzyka - Grzesiek i Paula. Pierwsza jedzie w dół tą samą trasą, którą tu dotarła (liczymy, że zdążymy uciec zapowiadanej burzy), druga zjeżdża w stronę Campitello, by później wrócić na kwaterę od strony Passo San Pellegrino - liczą, że nie będzie padać. Imponująca tama: I ostatni rzut oka na jezioro przed zjazdem: Rozdzielamy się... ...gnamy na dół, a hamulce chronią od nadmiernej prędkości. Segment przy wyciągu orczykowym, wspomniana długa prosta, zjazd tutaj, to KOM z prędkością ponad 115 km/h rowerem 😮 Ja się rozpędzam do 76 i widzę śmierć w oczach Na szczęście cali i zdrowi docieramy we trójkę na sam dół. Zerkamy za siebie i już wiemy, że musimy się śpieszyć, bo burza nas goni... a grupę numer 2 na bank złapała. W Alleghe niestety nas dopada - chronimy się pod zadaszeniem, a potem gdy deszcz traci nieco na intensywności - ruszamy w trasę i ostatnie kilka kilometrów z podjazdem do kwatery pedałujemy w lekkim już deszczu. Grzegorz z Paulą jeszcze w Canazei bez opadu... ...za to ze świetną fotką, z rzeźbą przedstawiającą główną nagrodę z Giro Ale już ok 5 kilometrów dalej, w Campestrin - deszcz i burza. Początkowo chowają się w jakimś hotelu i restauracji licząc na to, że przejdzie... ...dzwonią do nas - my akurat uwięzieni w Alleghe. Umawiamy się tak, że (jesteśmy zdecydowanie bliżej mety) gdy dotrzemy na kwaterę - biorę auto i pojadę po nich. Trochę to trwało, a grupa numer dwa straciła cierpliwość - ruszyli. Po minięciu Moeny i rozpoczęciu podjazdu - rezygnują z dalszej jazdy. Są przemoczeni do ostatniej nitki i zziębnięci. Temperatura spada do jakichś 12 stopni. Moena z góry - początek podjazdu: W między czasie, biorę szybki prysznic, zakładam suche ciuchy i ruszam z misją ratowniczą. Dygoczących z zimna pakuję do auta przy dolnej stacji gondoli przy Alpe Lusia... ...teraz w "domku" już tylko ciepła herbata, jedzonko, serwis i czyszczenie rowerów - lulu Jak widzicie Passo Fedaia, przy trzeciej próbie uległo, ale tanio skóry nie sprzedało. Ślad GPS: Passo Fedaia 🗻 | Ride | Strava Pozdrawiam serdecznie Mariusz "marboru"
- 4 komentarze
-
- 6
-
- passo fedaia
- fedaia
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Muszę sam siebie pochwalić Uzupełnianie bloga, w ostatnim czasie, idzie mi dość sprawnie Były narty w Val di Sole, były zaliczone szczyty i ferraty... i by treść bloga nie była zbyt nudna, pora na wpis z Dolomitów, ale tym razem rowerowy. Zacznę prawie od końca, czyli przedostatniej przejażdżki w tych pięknych, górskich okolicach. Letni pobyt w Italii, to baza w Celat - małej osadzie niedaleko Alleghe. Wszystkie wyprawy rowerowe zaczynamy zatem z górki a kończymy podjazdem. Generalnie okolice Alleghe, to świetna baza wypadowa zarówno w góry jak i na rowerowe, najbardziej znane z wyścigów Giro di Italia, przełęcze. Z przełęczami w naszym narciarskim życiu mamy również wiele styczności. I pewnie większość z Was je zna... ale może nie wszystkie. Trasa "Tour de Monte Civetta", to dwie z nich: Staulanza znajdująca się przy ośrodku narciarskim i ta może być znana oraz Passo Duran, które z kolei może być mniej znane...a jest zdecydowanie bardziej widowiskowe. Tak! by objechać cały masyw Monte Civetty, wystarczy pokonać tylko dwie przełęcze. Mapa naszej wyprawy: Tour de Monte Civetta | Ride | Strava Skład naszej rowerowej paczki: Paula, Michał, Grzegorz, Jacek i ja - całkiem niezły peletonik Jak już nadmieniłem startujemy z okolic Celat (bardzo dobra pizza przy rynku) i rozpoczynamy zjazdem do Sot Colaru, potem podjazd pod Alleghe i kierunek lodowiec Marmolada (najbardziej płaski odcinek trasy), w Caprile skręcamy w prawo do Selva di Cadore... i to już jest treściwy podjazd. Ostatni fragment jest niezwykle piękny. Droga wije się przy potoku Torrente Florentina. Jak patrzę za okno, jak jest szaro i buro dzisiaj, a zaraz potem zerkam na zdjęcia z niniejszej relacji, to chętnie przeniósłbym się w środek lata, wziął rower i... ehhh Zielono, błękitne niebo... po prostu pięknie. Rano było jednak dość chłodno - na rękach rękawki... a dodatkowo na zjazdy w kieszonkach nogawki i kurtka, wiatrówka. Paula na tle rzeczki i Monte Pelmo. Po drodze mijamy kilka tuneli. Na końcu podjazdu jest tutaj kilka serpentyn gdzie garmin pokazuje miejscami ponad 10%. Fajnie! Do Selva di Cadore docieramy dość szybko. Kiedyś w tej miejscowości mieszkaliśmy w zimę, gdzie mieliśmy być razem z @mifilim... ale dopadła go wredna kontuzja, i dosłownie na noc przed wyjazdem, musiał zrezygnować Generalnie - ta miejscowość jest niezwykle malownicza i też jest doskonałym miejscem bazowym do uprawiania zimowego Skisafari. Jest pięknie Podjeżdżamy i po chwili mamy lekki zjazd do Pescul, gdzie kiedyś zaczynaliśmy swój pierwszy pobyt w ośrodku narciarskim z "sówką". Jest tutaj dolna stacja krzesła i świetna, kręta, czerwona trasa narciarska. Zanim rozpoczniemy podjazd pod Passo Staulanza pijemy kawkę i jemy włoskie ciacho. W sumie to coffe ride i nigdzie nam się nie śpieszy. Coś cudnego być na rowerze w takich pięknych okolicznościach przyrody. Wjazd na przełęcz nie jest trudny - jest to jeden z łatwiejszych podjazdów w Dolomitach od tej strony oczywiście - z drugiej (nasz zjazd) nie jest tak kolorowo (ostatnio Giro podjeżdżało właśnie z przeciwległego kierunku). Pescul - przełęcz, to odcinek ok 5,5 kilometra ze średnim nachyleniem 6,5%. Szosa jest szeroka, asfalt bajka...a widok przed kolarzem? Taki... Monte Pelmo 3169 m n.p.m., mega kloc - jest piękny! Szkoda, że tutaj nie ma ferraty - chętnie bym na niego wszedł. Podobno jest jakiś szlak by na niego wejść, nie do końca oznaczony, wspinaczkowy... ale podobno również nie do końca jest to szlak? @sstar może coś wiesz na ten temat? W necie, w przewodnikach nigdzie nie mogłem znaleźć jakichś wiążących informacji na ten temat. Szczyt przełęczy nie jest widowiskowy. Poza znakiem z jej nazwą, dookoła jest las, przysłonięty widok na góry i hotel z restauracją. Nie zatrzymujemy się na długo. Grupa się porwała i musimy gonić na zjeździe. Sam zjazd jest nieziemski! Super szosa wyremontowana na najbardziej znany włoski wyścig. Rozpędzamy się w mgnieniu oka... po prawej stronie odkrywa się powoli sylwetka Monte Civetty. Uczta dla oczu! Mijamy kolejne trasy narciarskie i wyciągi. Mijamy nasz start na Monte Civettę - Pecol. Zjeżdżamy praktycznie jednym ciągiem do Dont (odcinek ponad 12 kilometrów ze spadkiem -6,3%). Tutaj robimy krótką przerwę na banana i batona, jesteśmy bowiem przed podjazdem na Passo Duran. Rozpoczynamy i od razu walczymy ze stromizną sięgającą miejscami 20%. Generalnie podjazd pod naszą drugą przełęcz tego dnia jest dużo trudniejszy. Mimo tego, że w środkowej jego części jest jakieś ok 1 km płaskiego terenu... to całość podjazdu 8,23 km jest ze średnim nachyleniem 8,8%... trzyma praktycznie cały czas ponad 10... a na środku w sumie, to dobrze że jest ta chwila oddechu na płaskim. Taki widok na masyw Civetty z tego fragmentu: Po opuszczeniu Chiesa wjeżdżamy w las, a sama droga się zwęża i przeradza w wijącego, w tym lesie, węża. Jest trudno, jest walka, pot, krew i łzy Tuż przed szczytem przełęczy - wypłaszczenie: I jesteśmy! Kolejny cel zdobyty! Widoczek na drugą stronę: Pora na obiad w tutejszej mega fajnej i klimatycznej knajpce. Cała grupa znowu razem... bo na podjeździe każdy walczył ze swoimi słabościami w samotności. Jedzonko za 7 EUR: Po dłuższej przerwie przyszła pora na zjazd. Przed nami ok 12 kilometrów z nachyleniem ok -7,9% do miejscowości Agordo. Ponieważ na wysokości 1600 m jest chłodnawo, to do drogi ubrałem się ze Staulanzy jak cięliśmy w dół, do Dont, strasznie zmarzłem bez dodatkowych ciuchów. Zakładam rękawki, nogawki i wiatrówkę. Mega fajnie się jedzie. Droga szersza, dobrej jakości, ruch samochodowy praktycznie żaden. Tniemy na dół, co chwila wyhamowując - okolica zachwyca, my wpadamy w zachwyt. Mega fajnie i przyjemnie. Tutaj z szosą nie ma szans nawet elektryk @JC Z każdym kilometrem gdy tracimy wysokość robi się przyjemnie i ciepło. Widoki po drodze, oszałamiające. Mijane zabudowania i wioski niezwykle malownicze. Na dole ponownie przebieranka - bardzo ciepło. Samo Agordo jest cudowne! Zatrzymujemy się by na nie popatrzeć i wypić kolejną, szybką kawę. W naszej grupie zdecydowana przewaga Speca Po przerwie, krótka narada... ...i w drogę - mamy do pokonania kilka ostatnich kilometrów oraz finalny podjazd pod kwaterę. Kolejne kolarskie cele zaliczone Na samo wspomnienie tego lata, klimatu, pogody... przeniósłby się człowiek w czasie i miejscu. Z kolarskim pozdrowieniem Mariusz "marboru"
- 4 komentarze
-
- 5
-
- passo staulanza
- passo duran
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Albis - Labe - Elbe - Łaba. Na krótkim odcinku w Szwajcarii Czesko-Saksońskiej jest rzeką graniczną, ale ponad dwie trzecie jej długości (blisko 800 km) przypada na odcinek niemiecki. Po relacji z Czech zapraszam na drugą część bloga z Elberadweg - szlaku w granicach Republiki Federalnej Niemiec, a przynajmniej tej jego części, którą udało się nam przejechać w sierpniu tego roku. Niedziela, 21 sierpnia W niedzielę rano ciężkie chmury wisiały jeszcze nad doliną Łaby, ale przestało już padać. Wkrótce po wyjeździe z Dečina docieramy do granicy. Trochę się dziwimy, że opuszczamy terytorium ... Czechosłowacji : Jadąc po niemieckiej stronie mamy widok na Hřensko - bramę do najciekawszych szlaków Szwajcarii Czeskiej. Ciekawostka: Hřensko jest najniżej położoną miejscowością Czech - 115 m npm. Po niedawnych pożarach w obydwu parkach narodowych wznowiono już ruch promów na Łabie i otwarto szosę łączącą Hřensko z niemieckim Bad Schandau oraz część szlaków turystycznych. Do odwołania nieczynny jest szlak do Pravcickiej Bramy i wąwóz Kamienicy, gdzie pożar był najstraszniejszy. Znad rzeki nie widać szlaków pożogi - niestety okolica zmaga się również z plagą kornika-drukarza, który spustoszył świerkowe lasy i to już bardzo widać. Pijemy pierwszą niemiecką kawę i podziwiamy panoramę Bad Schandau: Przełom Łaby - część niemiecka: Twierdza Königstein - podziwiamy z dołu: Z lewego brzegu przeprawiamy się promem na prawy, do uroczego Kurort Rathen, skąd zaczyna się szlak pieszy do skalnych baszt (Bastei), górujących nad Łabą: Sakwy zostawiamy w jednej z restauracji, rowery przypinamy na zewnątrz i ruszamy na wędrówkę. Widoki? Sami zobaczcie! A to już pobliska Pirna: Na wieczór zajeżdżamy do Drezna - okazuje się, że zarezerwowany przez booking apartament jest w bardzo alternatywnej dzielnicy Nordstadt - pełnej knajpek, klubów, graffiti itp. Ciekawa okolica i pełna życia, choć w nocy było nawet spokojnie.
-
Nareszcie doczekałam się tegorocznego urlopu - dwa tygodnie rowerowej laby! Wróć - nie laby, tylko Łaby. Jak było? Świetny i urozmaicony szlak, zarówno dla miłośników zwiedzania jak i pięknych krajobrazów. Cała trasa ma blisko 1300 km długości, z czego 370 km przypada na Czechy, a pozostała część na Niemcy. Na jedną wyprawę to dużo, ale rzeka jest na tyle blisko Polski, że można trasę podzielić na odcinki, albo wybrać jej fragment. Tak właśnie zrobiliśmy i my tego lata. Niedziela, 14 sierpnia Jest niedzielny poranek, szósta rano, w środku długiego, sierpniowego weekendu. Piękny wschód słońca. Zaspana córka podwozi mnie i moją drugą połówkę na dworzec, na Intercity "Matejko". Szczecin-Przemyśl to prawie najdłuższa trasa kolejowa w Polsce. My jednak jedziemy nim tylko do Wrocławia, gdzie mamy przesiadkę. W tym roku urlop będzie "eko" - auto zostaje w domu, a my dojedziemy do Łaby pociągiem i rowerami. Benzyna droga, inflacja i kryzys paliwowy szaleją, więc cena za bilety kolejowe dla dwóch osób z rowerami (przezornie kupione z miesięcznym wyprzedzeniem) - jedyne 74,20 zł - cieszy. Jakaś ekstra promocja weekendowo-grupowa, bo cena bazowa była dwa razy wyższa. W pociągu haki na rowery (obok stojaków na narty!) i półki na sakwy. We Wrocławiu okazuje się, że TLK z Warszawy ma półtorej godziny opóźnienia, które dalej rośnie. Udaje nam się przebukować bilety na pociąg Kolei Dolnośląskich, ale w Sędzisławiu - gdzie mieliśmy spotkać się z zaprzyjaźnioną parą z Krakowa, będziemy godzinę później. Umawiamy się więc ze znajomymi w Kamiennej Górze, gdzie można coś zjeść przed dalszą drogą. Polregio KD nabity ludźmi i rowerami, dobrze, że jedziemy niedaleko. Okazuje się, że nasi przyjaciele mają awarię roweru - dosłownie rozsypała się sztyca siodełka. A tutaj niedziela i żaden serwis nie pracuje. Co za pech! Na miejscu, w Kamiennej Górze zastanawiamy się, czy uda się zablokować sztycę, która wpada do rury podsiodłowej. Wpadam na pomysł, aby wykorzystać butelkę Cisowianki do redukcji średnicy, oklejamy sztycę taśmą - i proszę! Prowizorka, bo prowizorka, ale dało się dojechać przynajmniej na nocleg w Czechach, a następnego dnia poszukać czynnego sklepu rowerowego z serwisem. Z Kamiennej Góry jedziemy do Krzeszowa bardzo wygodną i widokową DDR-ką. Góry na razie mamy tylko na horyzoncie. W Krzeszowie, w opactwie benedyktynek, trwają przygotowania do odpustu 15 sierpnia. Oglądamy zespół klasztorny i barokowy kościół: Dalej kierujemy się w stronę Chełmska Śląskiego. To urokliwe, nieco senne miasteczko, zdecydowanie na uboczu. Warto obejrzeć zabytkowy rynek i bardzo ciekawe, drewniane Domy Tkaczy z XVII wieku: Za Chełmskiem zaczyna się podjazd w stronę granicy. Ale nie jest ani bardzo stromy, ani szczególnie długi, więc jedzie się dobrze, nawet z sakwami. Ostatnia wioska po polskiej stronie to Okrzeszyn. Tutaj kończy się asfalt, a granicę pokonujemy szutrową drogą. Po czeskiej stronie dojeżdżamy do szosy, która na szczęście okazuje się niezbyt ruchliwa i spektakularnym zjazdem - mijając ośrodek narciarski Petrzikowice - dojeżdżamy do przedmieść Trutnova, gdzie mamy zarezerwowany nocleg. Do Łaby coraz bliżej. [cdn.]
-
W długi weekend czerwcowy wybrałam się ze swoją drugą połówką i ze Szczecińskim Klubem Rowerowym "Gryfus" na czterodniowy rajd wokół Tatr. Do tej pory bywaliśmy z Gryfusami na imprezach dookoła Zalewu Szczecińskiego, które są bardziej masowe, a że szlak wokół Tatr kusił mnie od jakiegoś czasu - właściwie to od czasu, gdy w blogu opisał go @marboru, to nie wahaliśmy się długo, gdy klub ogłosił zapisy w pasującym nam terminie. Trasa rowerowa wokół Tatr ma kilka wariantów - z jednej strony szosowy, który co ambitniejsi pokonują w jeden dzień, z drugiej ekstremalny mtb po górskich ścieżkach i różne warianty pomiędzy. Ten nasz był właśnie taki "z gestem" - 3/4 asfaltu bardzo różnej jakości, a reszta to szutry, terenowe drogi a nawet kamieniste górskie szlaki. Mapka? Proszę: Dystans - ponad 330 km, przy blisko 2.500 m przewyższenia. Zasadniczo trzy dni na objechanie Tatr, bo ostatni dzień to objazd Jeziora Czorsztyńskiego i fragment Velo Dunajec. Czwartek: Nowy Targ - Liptowski Mikulasz Pojechało nas czterdzieści parę osób - dwoma busikami z przyczepami na rowery. Parę osób miało elektryki, były gravele, rowery górskie - chyba najwięcej, crossy i kilka trekkingów (między innymi nasze). Wyjazd ze Szczecina był we środę wieczorem - noc w podróży, a w Nowym Targu byliśmy ok. siódmej rano. Przepak na rowery, śniadanie w oberży i przed dziewiątą ruszamy na szlak. Pogoda super - słońce świeci od rana. Pierwszy odcinek prowadzi DDR-ką, dawną trasą kolejową do Trsteny. Po drodze ładne wiaty, w góralskim stylu. W Chochołowie miejscowi górale w pięknych, odświętnych strojach zmierzają na nabożeństwo z okazji Bożego Ciała: Przejeżdżamy przez granicę do Słowacji. Szlak prowadzi do Trsteny, my jednak odbijamy w kierunku na Vitanovą - to znaczy taki był plan, ale część grupy się zgubiła i trochę potrwało, zanim wszyscy wrócili na ślad. Mieliśmy więc nadprogramowy postój w takich okolicznościach przyrody - po jednej stronie Babia Góra: ... a po drugiej Tatry. I mój towarzysz drogi, po raz pierwszy na wyjeździe: Z Vitanovej jest kawałek drogą publiczną do Oravic. Wioska ta jest znana z kąpieliska termalnego, ośrodka narciarskiego - w którym jeszcze nie byliśmy - i ślicznej Doliny Juranovej, w której byliśmy na pieszej wycieczce. Tym razem nie było ani kąpieli, ani nart, ani wędrówek, tylko postój w barze i zimna kofola. Mniam! I tutaj koniec zabawy - trzeba było nabrać sił przed dwoma solidnymi podjazdami do Zuberca. Zdjęć nie robiłam, będąc zajęta mozolnym pokonywaniem kolejnych metrów przewyższenia w czerwcowym upale. Dopóki dało radę to rowerem, a stromsze odcinki pieszo. Nagrodą były spektakularne zjazdy, ale najlepsze czaiło się jeszcze za rogiem. Minęliśmy wioskę Huty i znów zjechaliśmy z asfaltu - tym razem wgłąb przepięknego wąwozu Doliny Prosieckiej: Po fragmencie równej, żwirowej ścieżki, zrobiło się bardziej terenowo. Darek jedzie z górki: Na widocznym w dole zakręcie jest rozwidlenie szlaków. Zostawiamy rowery i kawałeczek idziemy spacerkiem do pięknego, zabytkowego młyna: Powrót bardzo ekstremalną ścieżką w górę - dobre kilkaset jeśli nie więcej metrów pchania rowerów pod strome zbocze: Uff, jesteśmy - dalej jedziemy w dół Kvacańską Doliną - zjazd był też bardzo wymagający i prawie nie robiłam zdjęć, ale było bardzo ładnie. Widok w dół wąwozu: Od wlotu doliny do Liptowskiego Mikulasza - gdzie czekał na nas nocleg - mieliśmy jeszcze trochę kilometrów, a na niebie gęstniała warstwa ciemnych chmur: Znów pod górę ... Do hotelu dotarliśmy przy pierwszych kroplach deszczu, po pokonaniu blisko 100 km i ponad 1000 m przewyższenia - to mój rekord, choć nie na długo. Zdążyliśmy się zakwaterować, gdy rozpętała się burza i nawałnica. Padało całą noc i rano. [cdn.]
- 6 komentarzy
-
- 11
-
Z albumu: Petzen - 11,5 km Flow Trail
Petzen - 11,5 km Flow Trail -
Z albumu: Petzen - 11,5 km Flow Trail
Petzen - 11,5 km Flow Trail -
Z albumu: Petzen - 11,5 km Flow Trail
Petzen - 11,5 km Flow Trail -
Z albumu: Petzen - 11,5 km Flow Trail
Petzen - 11,5 km Flow Trail -
Z albumu: Petzen - 11,5 km Flow Trail
Petzen - 11,5 km Flow Trail -
Z albumu: Petzen - 11,5 km Flow Trail
Petzen - 11,5 km Flow Trail -
Z albumu: Petzen - 11,5 km Flow Trail
Petzen - 11,5 km Flow Trail -
Z albumu: Petzen - 11,5 km Flow Trail
Petzen - 11,5 km Flow Trail -
Z albumu: Petzen - 11,5 km Flow Trail
Petzen - 11,5 km Flow Trail -
Z albumu: Petzen - 11,5 km Flow Trail
Petzen - 11,5 km Flow Trail -
Z albumu: Petzen - 11,5 km Flow Trail
Petzen - 11,5 km Flow Trail -
Z albumu: Petzen - 11,5 km Flow Trail
Petzen - 11,5 km Flow Trail -
Z albumu: Petzen - 11,5 km Flow Trail
Petzen - 11,5 km Flow Trail -
Z albumu: Petzen - 11,5 km Flow Trail
Petzen - 11,5 km Flow Trail -
W przerwie między wyjazdami w Alpy, wybrałem się rowerem na Malinowską Skałę trasą z Doliny Zimnika przez Skrzyczne. Trasę planowałem od dawna, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie. Tym razem wszystko zagrało i przejechałem, ten bardzo urokliwy, widokowy szlak. Wyjazd zacząłem z parkingu położonego kilkadziesiąt metrów od hotelu ZImnik. Następnie asfaltową drogą, która w połowie podjazdu zmieniła nawierzchnię na szutrową dojechałem na Skrzyczne. Po drodze towarzyszyły mi wspaniałe widoki na Kotlinę Żywiecką, Babią Górę i Pilsko. Niestety, tym razem, Tatry chowały się w chmurach. Po uzupełnieniu kalorii w schronisku na Skrzycznem, pojechałem grzbietem na Małe Skrzyczne i dalej na Malinowską Skałę, która była celem tego wyjazdu. Do Doliny Zimnika wróciłem innym wariantem drogi, przez Kopę Skrzyczeńską. Ślad GPX
-
- 2
-
- rowery
- rower giant
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Szlakiem forsowania Odry i Cedyński Park Krajobrazowy
tanova dodał wpis na blogu → w Na białym i na zielonym
Wczorajsza wycieczka po południowych krańcach województwa zachodniopomorskiego w zasadzie miała być dłuższa - bo planowaliśmy zacząć w Trzcińsku-Zdroju i zrobić pętlę ok. 100 km. Prognozy zapowiadały pochmurną pogodę z lekkimi przejaśnieniami - niezbyt ciepło, ale bez opadów. Umówiliśmy się więc z zaprzyjaźnioną parą na wspólne rowerowanie po nowych szlakach. Do Trzcińska podjechaliśmy samochodami - niestety w strugach deszczu, a termometr pokazywał po godzinie dziewiątej ledwie ... 6 stopni. Brr! To ma być majówka? Posiedzieliśmy trochę w aucie, zastanawiając się, co robić dalej i po niespełna godzinie deszcz jakby zelżał - najpierw zamienił się w mżawkę, a potem prawie całkiem ustał. Wciąż jednak było lodowato. Darek zaproponował spacer po trzcińskiej starówce, a potem - ponieważ czasu było mniej niż początkowo planowaliśmy, a pogoda niepewna i chłodna - modyfikację trasy na krótszą. Ostatecznie auta zostawiliśmy na moryńskim rynku i stamtąd ruszyliśmy w kierunku Mieszkowic. W Moryniu ostatnio byłam ponad dwadzieścia lat temu - miasteczko wyładniało, nawet przy takiej nieciekawej pogodzie przyjemnie się prezentowało. Przy Fontannie Wielkiego Raka w Moryniu - jeszcze nieczynnej: Wzdłuż jeziora Mokrzycko jedziemy do wioski Gądno, a z niej bocznymi drogami w kierunku Mieszkowic. Po drodze skusiło nas malownicze miejsce biwakowe nad jeziorem Bielińskim. Udało się nawet ponownie rozpalić ognisko, na którym tlił się żar i przyjemnie ogrzać podczas przerwy na posiłek. W Mieszkowicach pokręciliśmy się po starym mieście. Na zdjęciu - wczesnogotycki kościół Przemienienia Pańskiego. Dalej dobrym asfaltem jedziemy do Czelina. Droga lekko opada - fajna trasa na szosówkę, tylko szkoda, że ponad 100 km od domu. To tutaj zaczyna się Szlak Pamięci Narodowej, upamiętniający forsowanie Odry przez Pierwszą Armię Wojska Polskiego, wiosną 1945 r. Czelin: Pogoda nieco poprawia się - czasem usiłuje przebić się słońce przez chmury i robi się trochę cieplej. Kolejne miejsce pamięci jest w Gozdowicach - pomnik poległych saperów i muzeum. Muzeum jest zamknięte z powodu pandemii, ale na zewnątrz dostrzegamy wojskowe łodzie desantowe i inny sprzęt z czasów II Wojny Światowej. Jeszcze w 2019 roku z Gozdowic kursował w sezonie niewielki prom na niemiecką stronę Odry. W ubiegłym sezonie przeprawa została wstrzymana przez pandemię, w tym - również. Po rejsach pozostały tylko tablice - "Prom bez granic". Niestety póki co - nieaktualne ... Nie ma kogo witać ... Wspinamy się szosą w kierunku północnym, po drodze zaglądając do punktu widokowego, oznaczonego jako dawny punkt dowodzenia. Moi towarzysze wycieczki Stare Łysogórki - cmentarz poległych żołnierzy i czołg z czasów wojennych W Siekierkach tablica informacyjna kieruje nas ku sanktuarium Matki Bożej Nadodrzańskiej Królowej Pokoju, położonemu na wzgórzu nieopodal drogi. Sanktuarium - jak to współczesne sanktuarium. Nic specjalnego. Ale to, co zobaczyłam wokół mocno mnie zszokowało. Pomijam portret papieża jako graffiti na ścianie garażu plebanii i figurę Matki Boskiej wymalowanej tak, że wyglądała jak zombie. To kwestia poczucia estetyki i smaku (wątpliwego). Ale na instalację z krzyży, zabranych chyba z cmentarza wojennego i poniemieckich nagrobków w formie ściętych drzew - jakich wiele można spotkać na przedwojennych cmentarzach na Pomorzu - wysmarowanych pomarańczową i zieloną farbą oraz przerobionych na propagandowy ołtarzyk broniący nienarodzonych - po prostu brak mi słów... Jak to możliwe, że ktoś mógł zrobić coś takiego bez żadnych konsekwencji? Następnie zaglądamy na most dawny most kolejowy. Wkrótce powstanie tu ścieżka pieszo-rowerowa łącząca rowerową Trasę Pojezierzy Zachodnich z niemieckim szlakiem długodystansowym Odra-Nysa i punkt widokowy. Prace po polskiej stronie są już na ukończeniu, po niemieckiej - jeszcze potrwają do końca roku, co najmniej. Na razie teren budowy jest zagrodzony i niewiele widać. Asfaltową DDR-kę do Trzcińska poprowadzono po nasypie dawnej linii kolejowej, po malowniczych terenach Cedyńskiego Parku Krajobrazowego. Po drodze ruiny starego młyna i zabytkowe stare dworce. Wyszło nam nieco ponad 66 km. Jak na majówkę - bardzo mało ludzi, zarówno na rowerach jak i w turystycznych miejscach po drodze. Może pogoda ich wystraszyła.- 4 komentarze
-
- 13
-
- rowery
- zachodniopomorskie
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Witam wszystkich Wczoraj zadałem pytanie do mojego szkraba, jaki prezent urodzinowy chciałby dostać na urodziny,stwierdził jednoznacznie -namiot ! Żebyśmy mogli jeździć rowerami a w nocy spać w namiocie 😅 jak dla mnie bomba ! Wiec, moje pytanie do tych którzy maja,używają-jaki namiot polecacie, gdyż na rynku jest tego masa. Cechy jakie mnie interesują ; -dobra wodoodporność -wytrzymałość na wiatr - lekkość,a wiec i niewielka objętość,tak żebym mógł zapakować na rower( jeżdżę Gazellką touring z uchwytami przód/tył na torby,wiec miejsce jest. -szybkie rozkładanie/składanie -2/3 osoby -funkcjonalność( np.większy przedsionek) -serwis(możliwość łatwego dokupienia elementów zużytych lub dodatkowych) -zdecydowanie jakość,cena nie ma znaczenia . Z góry dzięki pozdrawiam
- 77 odpowiedzi
-
- 1
-
- odpoczynek nad wodą
- rowery
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Zapewne tak. Do wszystkiego trzeba się przyzwyczaić. Choć i tak najgorsze jest siodełko. Mnie najbardziej męczy nawet nie sama jazda ale to ciągłe schodzenie z roweru Np. żeby go przeprowadzić przez ulicę albo pokonać wysoki krawężnik. (kto takie wymyślił?)
- 12 odpowiedzi
-
Na rowera Na rowerach nie jezdzi sie po chodnikach tylko drogach rowerowych, ewentualnie zwyklych drogach, poza tymi ktore tego zabraniaja.
- 43 odpowiedzi
-
- rowery
- rower szosowy
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami: