Znajdź zawartość
Wyświetlanie wyników dla tagów 'radio luksemburg' .
-
Post 12 Pierwszy szczyt Czternastego sierpnia Nasze namioty stały na wysokości ok. 4900 m. W nocy w kałużach zamarzła woda. Idziemy dzisiaj we czwórkę na łatwy, ale dość wysoki szczyt, widoczny dobrze z naszych namiotów. Wyruszamy późno, o wpół do jedenastej. Elżbieta zostaje przy namiotach. Podchodzę od strony płaskowyżu piarżystą grzędą, a potem dużym, śnieżnym plateau. Plateau przechodzi w łagodny, południowo zachodni, śnieżny stok. Janusz z Andrzejem idą trochę inną drogą. Nie jest to lodowiec i nie obawiamy się szczelin. Każdy idzie swoim rytmem. Śnieg jest miękki. Zapadam się miejscami w nim po kolana. Jestem coraz bardziej zmęczony. Odpoczywam na stoku, co kilkanaście metrów. Janusz z Andrzejem już są na szczycie. Brudas dwieście metrów przede mną. Raki, które włożyłem, tylko mi przeszkadzają, nabijając się śniegiem. Zdejmuję je, połykając, przy okazji, trochę glukozy. Po kilku krokach chwytają mnie torsje. Od strony doliny Czandry zbliża się burza. Słychać grzmoty. Zaczyna sypać krupa śnieżna. Do szczytu mam już niedaleko. Koledzy zabierają ode mnie plecak. Idę do góry tylko z czekanem. Zostawiam czekan i odpoczywam teraz co kilka metrów. Jestem słabo zaaklimatyzowany. O jakieś poważniejszej aklimatyzacji można mówić dopiero od poziomu Keylongu. Od ponad trzech tysięcy metrów. Od tego czasu upłynęło sześć dni, a ja jestem prawie dwa razy wyżej. Wreszcie jestem na górze. Po drugiej stronie szczytu rozpościera się duży śnieżny kocioł. Z którego ciągnie lodowate zimno. W stronę doliny Indusu widać niekończące się łańcuchy górskie. Widzę je od południa więc wydają się pozbawione lodu i śniegu, mimo że wszystkie są wyższe niż pięć kilometrów. Góry są rudo - szare. Na horyzoncie, w kierunku zachodnim, dominuje daleko jakaś wysoka, ośnieżona grupa. Może to być Nun Kun, najbliższy nas siedmiotysięcznik. Ale nie jestem tego pewien. Schodzę. Po drodze wetknąłem czekan między duże kamienie i łamie mi się jego stylisko. Jestem bardzo zmęczony. Szczyt miał około pięć tysięcy dziewięćset metrów, tak się nam wydaje. Po ciemku docieram z przeklinającym Brudasem do namiotów. Elżbieta serwuje nam zupę, drugie danie i herbatę. ______________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________ Notka! Oszacowanie było bardzo dobre. Pisząc ten post i porównujęc moje zdjęcia oraz zdjęcia z sieci, pokazujące ten sam szczyt. A także odczytując wysokość z map Googl`a z poziomicami, doszedłem do wniosku, że ma prawie 5840 m npm. Po jego północnej stronie jest kocioł lodowy, szeroki na około 2 km, z lodowcem o długości ponad 5 km. Czuło się wyraźnie na górze oddech tego lodowca. ______________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________ 15.08 Rano siedzę obok namiotu w kurtce puchowej. Jest pochmurno. Proszę o zrobienie mi zdjęcia na tle szczytu, na którym wczoraj byliśmy. Janusza jest z nas w najlepszej formie. Szwendamy się po tej niby bazie. Czyszczę aparat. Potem uzupełniam notatki. Od strony Czandry znów widać burzowe chmury. Większość z nas jest zdania, że należy iść dalej w stronę Leh. Tylko jest problem karawany. Z tymi worami, co mamy, można się zamordować. To co najmniej tydzień drogi i trzeba nieść całą żywność na ten okres, bo nic się po drodze nie kupi. Do tego namioty, śpiwory, materace. Po południu próbuję fotografować kwiatki, rosnące na wysokości pięciu kilometrów. Mimo słońca piszę swoje notatki w swetrze i kurtce puchowej. Od strony Czandry nadciąga burza. Monsun daje znać o sobie. Tu już, co prawda, nie leje ciurkiem jak w Manali, ale niebo od południowej strony jest ustawicznie zachmurzone. Jesteśmy prawie na granicy, do której dociera monsun. Dalej na północ, w stronę Tybetu, czy Karakorum jest już tylko słońce i słońce. Pada krupa śnieżna, która momentalnie topnieje w zetknięciu z dość ciepłą ziemią. Andrzej wieczorem ma trzydzieści osiem i sześć. Podejrzewa, że to coś z płucami. Rysiek też się źle czuje, sądzi, że ma zapalenie okostnej. Nie lubię nocy. Człowiek jest taki zagubiony w tych niegościnnych górach. 16.08 Apetyty nam nie dopisują. Każdy próbuje coś zjeść. Po śniadaniu narada, co dalej robić? Nie możemy tu zostać, aby Andrzej i Rysiek mogli się podleczyć. Postanawiamy zejść do Patsio. Tam poczekać na mulnika, a potem wyruszyć w stronę Leh. Miejscowość ta leży w dolinie Indusu. Schodząc w dół doliny Indusu i decydując się na wejście do Pakistanu, zobaczylibyśmy z bardzo bliska himalajskiego giganta Nanga Parbat. My jednak nie mamy takiego zamiaru. Pozostaniemy w Indiach, skręcając do Srinagaru. Kręcąc się wokół naszej wysokiej „bazy” spotykaliśmy małą karawanę. Byli to hinduscy geolodzy, którzy się włóczyli po górach. Jeden z nich miał niesamowity wygląd. Wystające białe zęby i duży zarost. Zaświtała nam myśl, aby iść jednak w stronę Leh. Około dziesięć kilometrów stąd była miejscowość Kinlung. Tam będzie niżej dla chorych kolegów i może uda nam się zorganizować karawanę. Niestety, po dyskusji z geologami dowiadujemy się, że Kinlung jest położony zaledwie sto metrów niżej od Balaraczy, a najbliższe miejsce, w którym mieszkają ludzie, to miejscowość Sarchu, prawie czterdzieści kilometrów od przełęczy. Zostawiamy żywność pod kamieniami, a sprzęt u geologów i schodzimy w stronę Patsio. Biorę najpotrzebniejsze rzeczy, bo może tu już nie wrócimy. Po niebie snują się rzadkie monsunowe chmury. Ładnie dziś wygląda jeziorko Suraj Tal. Nazwy w tych górach są pochodzenia tybetańskiego. Dolina, którą idziemy jest bardzo piarżysta. Ale zdarzają się miejsca, gdzie rosną trawki i kwitną kwiatki. Wyżej widać lodowce. W Zing Zingbar, spotykamy mulnika, który przyniósł „list” od „naszego” mulnika z Darczy, mówiący że jutro pójdzie w stronę Baralaczy. Piszemy, aby opóźnił wyście o jeden dzień, ponieważ chcemy wypocząć trochę w Patsio. Robi się ciemno. Maszeruję w dół jak maszyna, nie czując prawie nóg. Po ciemku docieram do Rest House w Patsio. Mamy tu do dyspozycji dwa pokoje, fotele, stoły. Co za luksus na wysokości trzy tysiące osiemset metrów! Facet, który nas przyjmuje, jest chyba zawiany. Idę za nim do jego „kuchni”, która się mieści w domku obok. Siedzi w niej jeszcze dwóch innych, bosych osobników. Jeden z nich naprawia naftową lampę, a drugi grzebie w dużym worku pełnym kości z kawałkami mięsa, wybierając co lepsze widać kawałki, prawdopodobnie na zupę. Zdaje mi się, że wszyscy są chyba podchmieleni. Ten co przyszedł ze mną gotuje dla nas herbatę. Jego sposób przygotowania herbaty był następujący. Na prymusie w kociołku gotowała się woda. Do wrzącej wody wsypał trochę herbaty. W małym metalowym kubku rozrobił z wodą mleko w proszku i cukier. Wlał to wszystko do kociołka i gdy się to zagotowało, to przecedził herbatę przez sitko. Herbata po angielsku była gotowa do podania. Pojawili się wreszcie Janusz z Elżbietą oraz wykończony Brudas. Późno wieczorem od strony Baralaczy widać światła jeepów. Niestety, skręcają do naszego Rest House. Będziemy mieli gości. Z jeepa wyskakuje facet o wyglądzie kowboja. Ma kapelusz z szerokim rondem i sprężystą sylwetkę. Bardzo energicznym głosem pyta się-skąd jesteśmy? W świetle reflektorów widać, że towarzystwo w jeepach jest wojskowe. Mają ze sobą dwie panie. Jedna Hinduska, a druga o wyglądzie europejskim. Gospodarz domu prosi nas delikatnie o odstąpienie jednego pokoju dla gości. Kierowcy śpią w samochodach. Wieczorem trwa za ścianą prywatka. Nas też zapraszają na zabawę, ale jakoś się wykręciliśmy. Magnetofon gra najnowsze, światowe przeboje. Żołnierze noszą dla pana generała napoje. Ciekawa noc. Dookoła bardzo wysokie góry, pada deszcz, pustka, a za ścianą melodie, jak z radia Luksemburg. Zdjęcia: 1. Gienek. Siedzę w kurtce puchowej w naszej bazie. Namioty stały obok murka, ułożonego przez pasterzy, jako osłona od wiatru. W głębi widać charakterystyczny szczyt z długim i bardzo łagodnym, śnieżnym stokiem z prawej strony. To nasza, prawdopodobnie dziewicza, himalajska „górka”. 2. Janusz. W głębi ten sam szczyt. U dołu zdjęcia szeroki i długi płaskowyż w pobliżu przełęczy Baralacha La. Przełęcz jest poza zdjęciem na lewo. Potoki które widać zasilają jezioro Suraj Tal i są właściwie początkiem rzeki Bhaga. Po kilku kilometrach, idąc w kierunku zdjęcia, prawie zupełnie płaski płaskowyż(na wysokości 5 km) zaczyna opadać w dół, dając początek dolinie rzeki Chandra(Czandra). 3. Szczyty nad Panchi Nala. W następnych postach będzie relacja o tej dolince. I będą zdjęcia tych dobrze widocznych szczytów. Ten lekko zaokrąglony biały wierzchołek z lewej strony był prawdopodobnie naszym udziałem. 4. Rest House. Anglicy stawiali sobie takie domki w całych Indiach. Robiąc inspekcje w swojej kolonii musieli podróżować i spać w miarę przyzwoitych warunkach. Ten stoi przy „Himalayan Highway”, w Patsio(Putseo), na wysokości 3820 m, u wylotu bocznej dolinki Panchi Nala. „Himalayan Highway” to pięćset kilometrowa droga łącząca Manali z Leh, położonym w Dolinie Indusu. Przecina ona niski w tym miejscu(maksymalne szczyty średnio w granicach sześć tysięcy kilkaset metrów) łańcuch Himalajów Zachodnich.
-
- 4
-
- pierwszy szczyt
- leh
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami: