Wczoraj jeździłem z synem po stoku, nie jest on mistrzem jazdy ale trochę się rozjeździł tego dnia i nawet mu szło. Doszło do incydentu otóż jechał szerokością stoku od lewej do prawej, na srodku szerokości uciekała mu narta i nagle zwolnił i go obróciło, praktycznie sie zatrzymał, prawie wywrócił ale udało się utrzymać równowagę, w tym momencie narciarz jadący z tyłu wjechał w niego bo nie zdążył wykonać manewru ominięcia czy też hamowania. Wyglądało to poważnie, na szczęście synowi ani Panu narciarzowi nic sie nie stało poza obiciami. Sedno sprawy jest takie że Pan narciarz bardzo krzyczał i miał duże wonty do syna i oskarżył go winą, na szczęście został przeproszony i odjechał. Pytanie brzmi, kogo wina byłaby w tym przypadku jakby naprawdę cos sie stało? Można powiedzieć ze gość jechał w lini prostej, a syn zajechał mu drogę i zatrzymał sie przed nim w wyniku nie opanowania. Pytam z ciekawości bo nic sie nie stało ale syn zraził sie trochę do narciarstwa.. Pozdrawiam