Narty - skionline.pl
Skocz do zawartości

Znajdź zawartość

Wyświetlanie wyników dla tagów 'patsio' .

  • Wyszukaj za pomocą tagów

    Wpisz tagi, oddzielając je przecinkami.
  • Wyszukaj przy użyciu nazwy użytkownika

Typ zawartości


Forum

  • Pogadajmy
    • Tematy narciarskie
    • Chcę Wam o tym powiedzieć
  • Sprzęt narciarski
    • Sprzęt narciarski
    • Dobór sprzętu
    • Tuning sprzętu
    • Testy sprzętu
    • Giełda sprzętu narciarskiego
  • Stacje narciarskie
    • Polska
    • Alpy
    • Słowacja, Czechy
    • Samochodem na narty
    • Warunki narciarskie - pogoda
    • Reszta świata
  • Technika jazdy na nartach
    • Race
    • Carving, funcarving
    • Freeride, freestyle
    • Poczatkujący na nartach
  • Wyjazdy na narty
    • Relacje z wyjazdów forumowiczów na narty
    • Wolne miejsce w samochodzie
    • Wspólne wyjazdy, odstapię kwaterę, szukam kwatery.
  • Sport
    • Zawody, wyniki, kalendarze, sylwetki ...
    • Zawody dla amatorów
  • Narciarstwo klasyczne, ski touring, ski alpinizm
    • Narciarstwo klasyczne, ski touring, ski alpinizm
  • Aktywne Lato
    • Rowery
    • Rolki
    • Wypoczynek w górach
    • Wypoczynek nad wodą
    • Bieganie
  • Nasze sprawy
    • Forum info
    • Tematy dot. skionline.pl
    • WZF skionline.pl
    • Konkursy
  • Stare forum
    • Ogólne
    • Sprzęt
    • Technika jazdy
    • Wyjazdy i ośrodki
    • Euro 2008
    • Lato 2008
    • Olimpiada Pekin 2008

Blogi

  • JC w podróży
  • Nogi bolo
  • Na białym i na zielonym
  • Zagronie, wspomnienia
  • Chrumcia tu i tam
  • >> z buta <<

Kalendarze

  • Kalendarz Forum
  • Alpejskie Mistrzostwa Świata
  • Alpejski Puchar Świata
  • Puchar Świata w Skokach
  • Puchar Świata w Biegach Narciarskich

Szukaj wyników w...

Znajdź wyniki, które zawierają...


Data utworzenia

  • Od tej daty

    Do tej daty


Ostatnia aktualizacja

  • Od tej daty

    Do tej daty


Filtruj po ilości...

Dołączył

  • Od tej daty

    Do tej daty


Grupa podstawowa


Imię


Miejscowość


Strona WWW


O mnie


Narty marka


Buty marka


Gogle


Styl jazdy


Poziom umiejętności


Dni na nartach

Znaleziono 2 wyniki

  1. Post 13 Patsio Siedemnastego sierpnia Rano okazało się, że to przyjechał z Leh generał i pułkownik ze „świtą”. Wracali z inspekcji jednostek wojskowych, nad granicą z Tybetem. Kim były te damy, to już nie dociekaliśmy. Miałem jednak wielkie wątpliwości, że prowadzili inspekcję w towarzystwie żon? Generał z pułkownikiem odjechali ze świtą w stronę Manali. Przed odjazdem zapytaliśmy o naszą górę nad Balaraczą. Wyciągli wspaniałą, wojskową mapę tych rejonów. Nasza góra, na którą wyszliśmy, miała kotę -18940 stóp, a więc mniej niż przypuszczaliśmy - bo tylko 5773 metrów. Do Leh można było iść tylko przez Padam, a potem przez Tonpongma. Potrzeba na to było od siedmiu do dziesięciu dni. Apetyt mi wzrasta, to bardzo dobrze. Od rana znów leje deszcz. Brudas odsypia noc. Andrzej postanawia wrócić do Manali. Obawia się o swoje płuca. Ma tylko problem, jak ściągnąć swój plecak z przełęczy. Do przełęczy jest dwadzieścia dwa kilometry i ponad tysiąc metrów w górę. Tuż nad Patsio wznosił się piękny piramidalny szczyt, po drugiej stronie rzeki Bhaga, patrząc od nas. Mógłby być ciekawym problemem sportowym. Był „niewysoki”, bo miał może niewiele więcej, niż pięć tysięcy pięćset metrów(miał w rzeczywistości ok. 5700 m – Googl`e). I był ładnie ośnieżony. Po śniadaniu ostra dyskusja, co robić z Andrzejem. Andrzej nie bardzo jest zdecydowany, gdzie jechać. Do Manali, czy do Srinagaru? Uważa, że ktoś powinien mu towarzyszyć. Nie zna języka i jest chory. Z tą chorobą to jest dziwna sprawa. Płuc się nie leczy na tej wysokości, albo się jest chorym, albo nie. Jeżeli jest chory, to niech jedzie do Dehli. Tam są dobre, jak na warunki indyjskie, szpitale i jest polska ambasada. Moje stanowisko spowodowało, że naraziłem się Andrzejowi. Dyskusja skończyła się na niczym. Oczekujemy na mulnika z Darczy. Ponury dzień. Co chwilę pada deszcz. Szef Rest House`u, nazywa się „chowkidar”(czołkidar). Gotuje nam dziś na obiad ryż z żółtym groszkiem. Przyprawiony curry, bardzo mi smakuje. Po ryżu następuje herbata z kozim, świeżym mlekiem. Mulnik nie przyszedł. Wieczorem, przy lampach naftowych dyskusja o Wyspie Wielkanocnej i węglu C-14. Pogoda się nie poprawia. Doliny są zapchane mgłami. Nie wiadomo, co właściwie będziemy robić. Jak co noc zasypiam, słuchając szumu pobliskiego potoku. Przewala się wściekle w głębokim, skalnym kanionie obok domku. 18.08 Janusz rano proponuje, aby iść na piechotę do Leh. Mam do tego obiekcje. Po dyskusji idzie na Baralaczę po zostawiony tam sprzęt. Czołkidar piecze mi czapati na śniadanie. Kierownik tego małego domku jest osobistością w tym rejonie. Bez przerwy przychodzą do niego okoliczni pasterze. Odbywa się handel. Wczoraj sprzedawał mąkę. Jeden z pastuchów tarł ziarno na mąkę kamieniem na betonie. W tym czasie kierownik też się nie lenił, tylko skręcał z wełny sznur - linę używaną tu przez pasterzy. Ubranie miejscowego pastucha, mówiąc raczej - pasterza, bo wyglądają elegancko, składa się z krótkich spodni, koszuli, czegoś w rodzaju tuniki. Na gołych nogach mają sandały. Owijają się dużą wełnianą chustą z frędzelkami. Tu noce, nawet w lecie, są tu bardzo zimne. Temperatura spada do zera i pojawia się przymrozek. W dzień słońce robi swoje i temperatura szybko wzrasta. W pasie mają, wielokrotnie owiniętą, długą wełnianą linę - sznur, służący do różnych celów, min. wiązania zwierząt, łapania ich. Pasą się tu tylko owce, kozy, muły i konie. Krów nie ma. Bardzo smakowały mi dziś czapati z pasztetem. Około dwunastej wychodzę z Brudasem na rekonesans do bocznej doliny, u wylotu której stoi nasz domek. Po raz pierwszy od dwóch dni świetnie mi się idzie. Przechodzimy przez mostek lodowy nad potokiem, wypływającym z niej, a potem jego lewą orograficznie stroną idziemy w górę. Stok porośnięty jest małymi, żółtymi kwiatkami. Docieramy po dwie i półgodzinie na wysokość około cztery tysiące sześć set metrów. Z lewej strony(patrząc w górę) mamy pokryty piargiem lodowiec. Widać dalej jak łagodnie wznosi się do góry. Niestety nie widać, z powodu mgły, wierzchołka mającego, według mapy, sześć kilometrów i trzydzieści pięć metrów. A głównie przyszliśmy po to, aby sprawdzić, czy możliwe jest wyjście na ten szczyt. Znajdujemy za to świetną kolibę zrobioną przez pastuchów. Zbudowana z kamieni jest sucha i ciepła. Nawet można palić ogień małymi krzaczkami.. Podobne są trochę do jałowca. Brudas przemoczył buty i schodzi w dół. Ja zostaję, bo mam nadzieję, że może się coś odsłoni. Niestety jest coraz gorzej. Zaczyna padać zimny deszcz. Postanawiam schodzić, a następnie biegnę w dół. Po godzinie jestem w Patsio. Kierownik gotuje nam dziś na obiad ryż. 20.08 Elżbieta wybiera się na Baralaczę do Janusza. To jest kawał drogi. Ja z Brudasem idziemy prać i myć się do miejscowego jeziorka. Stosuję metodę opracowaną w Hindukuszu. Robię zagłębienie w gruncie i kładę w nim folię. Rano nalewam na nią wody i czekam, aż się ogrzeje od słońca. Ale jak słońca nie ma, to trudno się jest umyć. Jest za zimno i woda nie jest niestety nagrzana. Coś mnie kusi, aby wyjść na stok naprzeciwko i zobaczyć dolinę, w której byliśmy wczoraj i szczyty sześciotysięczne. Idę coraz wyżej, pomału odsłania się górna część doliny. Niestety z tej odległości trudno jest stwierdzić, jakie są możliwości wyjścia na jakiś z tych szczytów. Zbiegam na dół. Z prania też nic nie wyszło. Kierownik serwuje nam na obiad ryż, polany sosem z jakąś miejscową przyprawą. Chodził dookoła domku i coś tam szczypał. Nie widziałem, aby tu rosły jakieś wyróżniające się rośliny. Zresztą owce i kozy radzą sobie ze wszystkim, co jest zielonego. Ale coś tam widocznie było, co ugotowane nadaje się dla człowieka. On zna się na tym. Powstał z tego żółtawy sos i nieźle smakował z suchym ryżem. 21.08 Pogoda nam, dzisiaj dopisuje. We trójkę robimy rekonesans - Andrzej, Rysiek i ja. Idziemy w stronę kolib pasterskich. Odsłania się nam wspaniała, północna ściana szczytu sześć tysięcy sto osiemdziesiąt siedem. Z lewej strony biegnie w górę filar. W dole skalny, w górze lodowy. Zachwycają się nim moi koledzy. Idziemy następnie w lewo, przez lodowiec, w kierunku małej przełączki, która znajduje się w krótkiej grzędzie będącej początkiem tego skalnego filara. Docieram na przełączkę i czekam na kolegów. Po godzinie czekania nikt się nie zjawia. Postanawiam zejść na drugą stronę na lodowiec spływający z kotła pod szczytem 6035 m. Trawersuję lodowiec. Spotykam po drodze grzyby lodowcowe, potoki płynące po lodzie i wreszcie docieram do moreny bocznej. Obserwuję grań spadającą ze szczytu 6035 m. Wydaje mi się, że możliwe jest wyjście na ten szczyt tą granią. Jestem solidnie zmęczony i postanawiam zejść do Patsio. Wypijam prawie całą torebkę glukozy z wodą, wypływającą z lodowca. To mnie stawia na nogi. Schodzenie jest okropne. Prawa strona potoku(orograficznie) jest stroma i bez śladu ścieżki. Piarg usuwa mi się pod nogami. Robi się ciemno. Wreszcie po kilku godzinach jest Rest House w Patsio. Czeka na mnie zimny ryż i pół konserwy. Elżbieta i Janusz, wrócili już z Baralaczy. Odgrzewam sobie ryż z konserwą a następnie robię herbatę i świat staje się nieco lepszy. Postanawiamy jutro w południe wyruszyć na pięć dni w głąb doliny. Chcemy założyć bazę w pobliżu przełęczy, na którą schodzi grań ze szczytu 6035 m. 22.08 Rano trwa niemrawe pakowanie plecaków. W południe okazuje się, że Brudas z Andrzejem dzisiaj nie pójdą w góry. Twierdzą, że lepiej jest wyjść rano. Janusz się wścieka i wychodzi razem z Elżbietą. Wychodzę za nimi i ja. Trochę rzeczy zostawiamy u czołkidara. Bierzemy żywność tylko na około pięć dni. Mimo to plecak jest ciężki. Docieramy do pierwszej koliby, potem trawers, w stronę potoku, wypływającego z lodowca z północnej ściany szczytu 6187 m. Taka drogę zaproponowałem, po wczorajszym rekonesansie, aby nie podchodzić za wysoko lodowcem i później musieć się obniżać. Byłaby to niepotrzebna strata sił, tym bardziej, że od wielu dni poruszamy się ciągle powyżej czterech kilometrów. Jesteśmy zapewnie już dość dobrze zaklimatyzowani. Przekroczenie potoku okazuje się jednak niezbyt proste. Wybieram miejsce, gdzie można zaczepić linę o skalny blok. Szukamy miejsca, gdzie jest najwęziej. W tym miejscu Janusz przeskakuje bardzo ryzykancko ze skałki na skałkę, po drugiej stronie rwącej wody. Mocujemy linę do skalnych bloków po obu stronach potoku. Transportujemy na niej mój plecak. Elżbieta na własną rękę próbuje przejść potok. W pewnym momencie widzę, jak jej spada plecak i porwany prądem wody pędzi w dół. Na szczęście zatrzymał się niżej w jakimś zakolu potoku, gdzie woda wirowała. Ale śpiwór, kurtka puchowa i inne rzeczy przemokły. Przeprawiam się na drugi brzeg, trzymając się liny. Prąd wody jest tak silny, że z największym trudem trzymam się liny. Jestem cały przemoczony. Powracam jeszcze raz po plecak Janusza. W pewnym momencie zostałem prawie cały zalany wodą. Ostatkiem sił trzymam się liny. Nie sądziłem, że parcie wody będzie tak silne. Siła spadającej po stromym stoku wody jest ogromna. Puszczenie liny oznaczałoby raczej pewną śmierć w tej piekielnej wodzie. Pędzi w dół z topniejącego lodowca, malutkimi wodospadami, po kamienistym stoku, prawie o narciarskim nachyleniu. Przy powrotnej przeprawie wiążę sobie do pasa pętlę. Teraz, gdybym się puścił to pętla mnie zatrzyma. Pokazuję Elżbiecie jak ma sobie przywiązać pętlę. Mimo, że jesteśmy od siebie nie dalej niż dziesięć metrów, ryk wody jest tak silny, że nie słychać ani słowa. Wreszcie po przeprawie. Przemoczeni idziemy dalej. Po godzinie marszu rozbijamy biwak. Elżbieta robi świetne frytki na kolację. Do tego konserwa z sosem pomidorowym. 23.08 Podchodzimy na morenę lodowca spływającego z kotła miedzy 6035 i 6187 m. Ciężko, jest coraz wyżej i plecaki wydają się jeszcze cięższe. Po południu, przy potoku robimy sobie zupę. Na morenie widać postać. To chyba Andrzej. Idą za nami w odległości dwóch godzin. Wieczorem rozbijamy biwak pod przełęczą. Miejsce przyjemne i bezpieczne. Nic nam tu nie zleci na głowę z góry. Wysokość około pięć tysięcy metrów. Z Patsio podeszliśmy prawie tysiąc dwieście metrów. Namioty stoją na ładnej, ale wilgotnej łączce, na której rośnie mnóstwo kwiatków. Koledzy niestety nie doszli do nas. Po nocy trawa jest pokryta cieniutką warstwą krupy śnieżnej, która topnieje rano. Zdjęcia: 1. „Materhorn”. Tak sobie nazwałem ten szczyt z drugiej strony doliny. Tworzył ładną, śnieżną piramidę. 2. Pasterze. Ubrani byli bardzo elegancko. I dobrze dostosowani do bardzo zimnych, letnich nocy. 3. Koń. Ilustracja do czego służyła wełniana lina. 4. Jagnię. 5. Fajka wodna. 6. St pasterz. 7. Kwiatki. Wysoko rosły. Wyżej niż w Hindukuszu. 8. Koliba. Koliba pasterska. Wypas owiec, kóz, mułów i koni sięgał do pięciu kilometrów na stokach wystawionych na słońce(południowe). Na stokach północnych od tego poziomu i niżej rozpoczynały się lodowce. 9. Szczyty. Szczyty w głębi doliny Panchi Nala(Panczi Nala). 10. Lodowe bariery. Mieliśmy ze sobą tylko mapę „graniówkę” otrzymaną od Japończyków w Manali. Na niej były zaznaczone od prawej T2(6107 m), KR2(6187 m) i szczyt 6035 m. Ta widoczna u góry grań ma około 4 kilometrów długości. Lodowiec widoczny na pierwszym planie ma ok. 1 km szerokości. 11. Lodowa ściana. Spiętrzający się lodowiec i lodowa ściana szczytu KR2(6187 m). Z prawej grań w stronę szczytu T2(6107 m). Z lewej szczyt 6035 m. Zdjęcie zrobione z poziomu 5000 m. Widać wyraźnie wysokie bariery lodowe i żlebki lawinowe z urywająjących się potężnych nawisów na grani. 12. Biwak. Nasz biwak rankiem następnego dnia. Wysokość 5000 m. Z tyłu ciemny pas skał to grzęda w stronę szczytu 6035 m. Wyżej skały tworzyły filar.
  2. Post 11 Baralacha La Dziesiątego sierpnia Od rana usiłujemy się dowiedzieć, czy można jakoś dojechać do miejscowości Darcha(Darcza). Jest położona wyżej i dalej w górę Bhagi. Otrzymujemy sprzeczne odpowiedzi. Może pojedzie autobus, a może nie. Nawet specjalny urzędnik, nazywany tu „oficer” od spraw publicznych nie wie. Radzi nam, aby najpierw pojechać do Istingli, pięć kilometrów od Keylongu. Stamtąd podobno wojsko jeździ do Darczy. Na szczęście trafił się nam autobus, który przyjechał z Manali, wioząc grupę wojska. Gdzieś tam jadą, ale najpierw autobus jedzie do Darczy. Droga najpierw biegnie półkami, wykutymi w skale, wysoko nad Bhaga. Dwieście metrów niżej widać było spienioną rzekę. Droga na jeden pojazd. Czasem tylko jakieś rozszerzenie, na wyminięcie się. Potem przekraczamy dość wąską przełęcz, o nazwie jak rzeka- Bhaga. Po obu stronach drogi widać było lodowce,wysoko w górach. Za przełęczą dolina się rozszerzyła, rzeka rozlewała się tu szeroko, tworząc piaszczyste łachy. Dojechaliśmy na miejsce. Sama wieś Darcha była położona nieco dalej. Biwakujemy nad rzeką. Byliśmy u zbiegu trzech głównych dolin. Jedna prowadzi na przełęcz Singo La, druga - Balaracha La, a trzecia pod interesującą nas grupę górską, ze szczytem Mulkila. Wieczór jest nadzwyczaj ciepły, jak na tą wysokość trzy tysiące czterysta metrów. Długo nie mogę zasnąć. Świeci piękny księżyc. W jego świetle, w głębi doliny, tam skąd przyjechaliśmy, widać było białe szczyty. 11.08 Od rana pakujemy się, czekając na umówione na dzisiaj muły, chcemy dotrzeć pod Mulkilę. Odwiedza nas policjant, który oświadcza, że nie wolno nam wchodzić do tej doliny. Potem przychodzą jacyś faceci, usiłujący ubić na nas interes na pośrednictwie przy wynajmie mułów. Nie jest jasna sprawa dotarcia do „naszej” doliny. Obok mamy indyjskie wojsko. Grupa wojskowa wraz z instruktorami z Manali przyjechała trenować na lodowcu. Instruktorzy nas odwiedzają, prosząc o mapę. Chcą dostać się na najbliższy lodowiec. Nieco mnie dziwi, że nie mają swoich map. Rysiek, Elżbieta i Andrzej poszli do wioski kupić „chapati”(czapati) - małe placki. Zupełnie inaczej smakuje świeżo upieczony placek. Ja z Januszem pilnuję namiotów. Słońce mocno przypieka. Nad nami wznosi się szczyt około pięć tysięcy sześćset metrów. Tak na oko go oceniam. U jego stóp na zboczu widać wioskę z tarasowymi polami. Widzę dzieci kąpiące się w strumyku, który wypływa ze środka dużej bałuchy, wznoszącej się nad dolina rzeki. Zdrzemnąłem się pod namiotem z gołymi stopami wystawionymi na zewnątrz. Obudziwszy widzę, że połowa stóp jest mocno czerwona. Granicą był cień. No tak, słońce jest prawie w zenicie. W nocy będą mnie z pewnością bolały. Wracają nasi, przynosząc w siatce porozbijane jabłka. Brudas daje dzieciom cukierki. Biedne dzieciaki. Chłopcy w wieku orientacyjnie od ośmiu do dwunastu lat. Brudni, bosi i w strasznie brudnych ubraniach. Są nadzwyczaj ciekawi nas. Do tego stopnia, że musimy się opędzać bojąc się, aby czegoś nam nie zwędzili. Wieczorem załatwiamy mulników, za sto pięćdziesiąt rupii(nieco powyżej 15 dolarów) na przełęcz Baralacha La. Próbuję jeszcze zaprosić pilnującego nas policjanta do nas, aby go ewentualnie przekupić butami, namiotem, zegarkiem. Chcemy koniecznie wejść do doliny, prowadzącej pod najwyższy szczyt grupy górskiej w widłach rzek Czandra i Bhaga. Nic z tego! Nie chce nawet rozmawiać. Może boi się swojego młodszego kolegi. Wojsko częstuje mnie kolacją. Zajadam ziemniaki w ostrym sosie, przegryzając czapati. Noc jest piękna, księżycowa. Takie noce przeżywałem też w Tatrach. Pełnia księżyca i wokół ciemne, zębate szczyty. 12.08 Umówieni na szóstą mulnicy jakoś się nie spieszą. Wreszcie około dziewiątej wyruszamy. W ostatniej chwili jeszcze raz rozmawiamy z policjantem oświadczając mu, że za wejście do doliny zostawimy potem policji buty i namioty. Nie zgadza się. Idziemy więc w stronę Baralacha La. Droga biegnie zboczem doliny. Po kilku godzinach dochodzimy do wsi Patsio. Tak nazywają to miejsce mulnicy. Przed wsią jest na rzece piękny stawek. Właściwie to żadnej wsi tu nie ma, tylko kilka pustych domów z kamienia. Ale miejsce jest bardzo ładne. Wokół nas brązowe skały, niebieska woda w stawku i dookoła ośnieżone szczyty. Wysokość trzy tysiące osiemset dwadzieścia metrów. A woda w stawku, jak na tę wysokość, nie jest zbyt zimna. Czekamy przy stawku na mulników, ponieważ idziemy szybciej, luzem - bez ciężkich plecaków, które transportują muły. Gotujemy herbatę i barszcz. Dochodzą muły i idziemy dalej. Niedaleko drogi leżą metalowe słupy, złamane w połowie. Wyglądają na telefoniczne. Pytam się mulnika, o co tu chodzi. Odpowiada –„war”(wojna). W 1962 roku Chińczycy weszli na terytorium Indii z pobliskiego Tybetu. To są jej pozostałości. Elżbietę zabrał jakiś gazik do następnego miejsca o nazwie Zing Zingbar. Położonego na wysokości cztery tysiące dwieście siedemdziesiąt metrów. Dochodząc tam widzimy, że ta kolejna miejscowość składa się jedynie z kilku rozwalonych, pustych domów z kamienia i dwóch namiotów. W których mieszkają jacyś osobnicy, zresztą całkiem mili. Andrzej chce iść dzisiaj jeszcze dalej, aby zrobić rekonesans po drugiej stronie przełęczy, już po stronie doliny Czandry. Jest tam podobno mała dolinka, w której wznoszą się szczyty sześciotysięczne. Wyruszamy po obiedzie około osiemnastej. Droga biegnie w górę piarżyskami. Ściemnia się. Idziemy ciągle do góry, trochę na ślepo. Wreszcie solidnie zmęczeni kładziemy się na drodze w płachtach biwakowych, obok jeziorka o nazwie Suraj Tal, z którego wypływa Bhaga. Gdzieś niedaleko jest przełęcz Baralacza. W nocy bardzo źle śpię. Jestem bardzo zmęczony. Poza tym jesteśmy prawie na wysokości szczytu Mont Blanc. Rano nasze śpiwory są pokryte szronem. 13.08 Po „śniadaniu" idziemy w górę w stronę przełęczy. Czy można nazwać śniadaniem coś, co jest zrobione z żywności, którą transportujemy z kraju w plecakach. Rzucanych, przerzucanych i podawanych temperaturom powyżej czterdzieści stopni Celsjusza. Jak się w takiej temperaturze otwiera konserwę mięsną to sika. Przełęczą nie będzie Baralacha La, tylko inna otwierająca drogę do doliny Czandry. Trudno się tu zorientować. Obie przełęcze tworzą wysoki płaskowyż, długi na kilka kilometrów i poprzecinany małymi potokami. Wysokość około pięciu kilometrów. Na tej wysokości pasą się owce. Rośnie tu jakaś mizerna trawka. Kwitną też małe ładne kwiatki. Takie są prawie całe Himalaje. Te gigantyczne, zalodzone szczyty zaczynają się dopiero powyżej pięciu kilometrów. Otwiera się wreszcie „nasza” dolinka. Nasza, bo wykombinowaliśmy sobie z mapy, widząc wysokość szczytów i ich bliskość przełęczy, że tu może gdzieś wyżej wyjdziemy. Nikt nam nie przeszkodzi. Dolinka jest śliczna. Piękne szczyty. Duży lodowiec, jak rzeka, spływa do doliny Czandry. W dolnej części pokryty jest cały gruzem. Niestety! Szczyty, które widzimy mają ponad kilometrowej wysokości, lodowe, północne ściany. Nie na nasz zespół! Szkoda! Wracamy. Widzę pasące się konie. Spotykamy Francuzów z Kelongu z mułami. Francuska jedzie na mule, a Francuz ugania się z tyłu, skacząc przez potoki. Schodzą do doliny Czandry. Boli mnie głowa. Nie bardzo dociera do mnie to, co mówi Francuz. Podobno nasi mulnicy wyruszyli z Zing Zingbar`u i idą w stronę Baralacha La. Wychodzę na małe bałuchy, starając się obserwować drogę w stronę przełęczy. Nikogo nie widać. Mimo słońca jest mi zimno. Wkładam kurkę puchową. W tym momencie od strony jeziorka Suraj Tal ktoś daje czerwoną szmatą znaki. To oni. Mulnik uparł się i nie pójdzie dalej. Postanawiamy rozbić bazę za jeziorkiem na około sześć dni. Zdjęcia: 1. Biwak Darcza_1. Ranek. Słońce oświetla nasze namioty i szczyty w dolinie Bagha. Widok w kierunku na południe. Za tym pierwszym szczytem w prawo kryje się w dolinie Kerylong. 2. Biwak Darcza_2. Popołudnie. Widok na północ, w górę rzeki Bagha. Dominujący szczyt to prawdopodobnie „Dartse”- ok. 5700 m. 3. Widok z Patsio na dolinę rzeki Bagha. Wysokość ok. 3800 m. 4. Widok na zachód z doliny Bagha. Mocno zalodzone szczyty, rzędu 5700 m, widziane z ok.4500 m. 5. Suraj Tal. Jezioro górskie. Nosi także nazwy Tso Kamsi i Surya Tal(dosł. Sun God`s Lake). Długie na 800 m. Położone na wysokości 4883 m w pobliżu przełęczy Baralacha La(Baralacza La-4850 m). Z jeziora wypływa rzeka Bagha. Drugie co do wysokości jezioro górskie w Indiach. Średnie opady śniegu w tym rejonie sięgają od 12 do 15 metrów. Najniższe temperatury w zimie są rzędu minus 27 st. C.
www.trentino.pl skionline.tv
partnerzy
ispo.com WorldSkiTest Stowarzyszenie Instruktorów i Trenerów Narciarstwa PZN Wypożyczalnie i Centra testowe WinterGroup Steinacher und Maier Public Relation
Copyright © 1997-2021
×
×
  • Dodaj nową pozycję...