Znajdź zawartość
Wyświetlanie wyników dla tagów 'nassfeld' .
Znaleziono 40 wyników
-
Hej, Jako ze jestem jeszcze świeżo po, to wrzucam pokrótce swoje wrażenia z wyjazdu do Karyntii. Myślę, że o tyle warto, że nie każdy wybór był oczywisty. Założenia takie jak to prawie zawsze w moim przypadku: każdego dnia zwiedzamy inny ośrodek i objeżdżamy go ile tylko sił w nogach W planach było Nassfeld i Gerlitzen, reszta do ustalenia w trakcie wyjazdu, w zależności od fantazji, obłożenia, pogody, itp. Od razu zastrzegam, że każdy z opisywanych ośrodków odwiedziłem pierwszy raz, więc żadnych porównań względem innych warunków/aury/pory roku nie mam. Do meritum: wyjazd z Warszawy w piątek 22.03 chwilkę po 6, pomimo praktycznie bezustannego deszczu trasa idzie sprawnie bo chwilę po 13 jesteśmy pod Wiedniem, a koło 18 dojeżdżamy do Villach (wybraliśmy przejazd przez austriackie S6, S36 i dojazd do Kalgenfurtu przez S37). Schody zaczęły się za Klagenfurtem, bo zaczęło sypać gęstym śniegiem. Niby fajnie, ale przez paraliż na drogach oraz konieczność założenia łańcuchów na 3 km przed metą (w Matschiedl) pod nocleg zajechaliśmy dopiero koło 19:30. Tak, czy tak, nie ma tego złego, przez noc nasypało jakieś pół metra świeżego, choć komunikaty w Nassfeld mówiły nawet o 90 cm opadu. No właśnie, Dzień 1 (sobota), Nassfeld Trochę czuliśmy, że to niekoniecznie najlepszy pomysł, ale uznaliśmy, że gdzie indziej wiele lepiej (puściej) w weekend nie będzie, a w Nassfeld, przynajmniej w teorii jest gdzie się ludziom rozjechać. Na dodatek poranek przywitał nas bardzo obiecująco, więc i perspektywa jazdy w towarzystwie malowniczych widoków utwierdziła nas w wyborze: Niestety, im dalej w las tym gorzej. Na dodatek, pomimo iż pod ośrodkiem jesteśmy w sobotę o 8:30, to przez zamieszanie przy kupnie karnetów oraz sporą kolejkę do gondolki w Tröpolach, nartować zaczynamy dopiero w okolicach godziny 9:30. W górnych partiach ośrodka widoczność sięgała pewnie nie więcej niż 50 metrów do przodu, do tego trasy przykryte był całkiem grubą i stale powiększającą się (znów zaczęło sypać) warstwą świeżego śniegu. O ile dla mnie to nie był żaden problem, bo wziąłem swoje Thunderbolty, to chłopaki (brat + kumpel) na slalomkach trochę marudzili. Niemniej jednak, nie ma to tamo, przyjechaliśmy tu pojeździć a nie marudzić! Pierwsze kilka zjazdów zrobiliśmy po trasach 21, 23 i 40. Jazda z gatuknu tych "czujnych" - raz, że trzeba było uważam żeby na kogoś nie wpaść, dwa że jednak błędnik też momentami trochę w tym mleku wariował. Na szczęście im bliżej południa tym bardziej jaśniało, a zarazem coraz bardziej kusiła wschodnia część ośrodka (lewa strona mapy), ta za drogą na przełęcz. "Kusiła", bo od rana była zamknięta z uwagi na prowadzone w tym rejonie strzelania (przeciw)lawinowe; szczęśliwym trafem krzesełka ruszyły akurat w momencie gdy kończyliśmy przerwę na calimero. Decyzja była szybka, dzięki czemu (przez chwilę ) czekały na nas puste i nierozjeżdżone stoki. Pierwsze zjazdy "siódemką" bardzo fajne, trasy nr. 1 i 4 też niczego sobie, choć kopne warunki nie rozpieszczały. Trochę gorzej było na 9 i 8, co było zresztą dobrze widać, bo większość narciarzy walczyła o życie na (niezbyt wysokich) ściankach. W drugiej części dnia stopniowo przebijaliśmy się w kierunku Carnii (trasa nr. 80, prawa strona mapki). Warunki na trasach 51, 52, 65, 69 oraz 70 bez zaskoczenia - kopne, porozjeżdżane i generalnie bez szału, do tego na dojazdówce do Rastl czekało nas omijanie prowadzących nierówną walkę z naturą. Wielką natomiast niespodzianką okazał się zjazd czarną 75 - zdecydowanie najtwardsza i najrówniejsza ze wszystkich objechanych przez nas tego dnia tras, w końcu można było trochę pośmigać - może i niezbyt szybko, ale za to fajnym skrętem! Trasa nr. 77 też całkiem ok, sporo frajdy dał zjazd nieratrakowanym, choć mocno już rozjeżdżonym czarnym wariantem w górnej części trasy. Na koniec czekał nas prawie siedmiokilometrowy (tak mi wychodzi z GPS'u) zjazd czerwoną Carnią (nr. 80), z vertical'em ok. 1200 m. Ponieważ lubię takie wycieczki, to całkiem mi się podobało, choć musze przyznać że warunki były zdecydowanie dla koneserów - dosyć tłoczno, kopny i rozjeżdżony śnieg, do tego im niżej tym większa kasza (w dolinach był tego dnia - jak zresztą przez cały nasz wyjazd - całkiem spory plus). Koniec końców pojeździliśmy całkiem solidnie, bo wyszło mi lekko ponad 43 km zjazdów i 8450 m verticala. Niemniej jednak ośrodek "do poprawki" przy lepszych warunkach - nie zachwycił, bo nie miał prawa z uwagi na tłok (weekend) i warunki (pogoda), ale to co zobaczyłem to fajnie wyprofilowane trasy (uwielbiam takie typowo czerwone zjazdy z licznymi zmianami kierunku jazdy i profilu terenu!), na których innego dnia miałbym z pewnością masę frajdy --- Dzień 2 (niedziela), Bad Kleinkirchheim Wybraliśmy się tutaj uciekając przed tłumami. Zaparkowaliśmy strategicznie, przy orczyku nr. 8, tak żeby móc obrócić bez problemu cały ośrodek. Zaczynamy chwilkę przded 9 od Maibrunn Alm. Dookoła (i na parkingu i na stoku) pustki, pierwszy zjazd trasą nr, 11 lekko asekuracyjnie - jest twardo (miejscami wręcz lodowo), ale nieco nierówno i prawie całkowicie bez kontrastu (bardzo miękkie światło, na szczęście bez jazdy we mgle). Za drugim razem już lepiej, przy dobrym kontraście musi to być bardzo fajna, "sportowa" trasa. Stopniowo przeskakujemy w kierunku Kaiserburg'a - całkiem sporo frajdy dała mi trasa nr. 7, ale zdecydowaną gwiazdą dnia była trasa nr. 2. Niezbyt długa, ale szeroka, z dużą liczbą garbów, idealnym warunkiem i w ogóle tym co tygryski lubią najbardziej. Równoległa do niej "piątka" trochę gorzej - nie tak równa (twarde odsypy), przez co zjazd trochę na hamulcu. Niestety zarówno czarna 8, jak i czerwona 6'ka były zamknięte (?brak śniegu w dolinie - tak to wyglądało). Czerwona jedynka do pośredniej trasy gondoli jakoś nieszczególnie zapadła mi w pamięci, co świadczy o tym, że z jednej strony nie było źle, ale z drugiej też niczym mnie w takim razie nie zachwyciła. To co mnie natomiast urzekło to sam Kaiserburg. Nie wiem czemu w końcu nie zrobiłem mu żadnego zdjęcia (chyba mi światło albo kompozycja nie zagrały; w zamian landszafcik z wnętrza), ale ten brutalistyczny zamek (czy tam, jak pewnie powie większość, betonowy kaszalot) naprawdę ma coś w sobie! Po południu uciekliśmy w kierunku St. Oswald. Na początek wjazd dwuosobowymi krzesełkami nr. 12 i 13 i szybka inspekcja stoku - pomimo iż trasa nr. 13 jest zamknięta i ewidentnie płynie, to jest jeszcze przejezdna - już wiem jak wracam! (spoiler - powoli i uważnie, ale bez strat w sprzęcie ). Postanowiliśmy zaczynać od północy (St. Oswald, prawa strona mapki) i stopniowo wracać do Bad Kleinkirchheim. Objechaliśmy w zasadzie wszystko co było do objechania, w dolnych częściach robiło się już kaszowato, ale trasy nr. 26 i 27 wciąż dawały sporo frajdy. Najlepiej oczywiście trzymała się górna ośrodka, najbardziej przypasowała mi czarna 21 oraz czerwona 28, ta druga z rewelacyjnym widokiem na Feld am See Na koniec dnia zostały trasy nr 14 i 16 - może niezbyt urozmaicone, ale szerokie oraz wciąż dobrze się trzymające. Jak już wspomniałem, zjazd do bazy odbyłem zamkniętą 13'ką (jakoś nie lubię jeździć krzesełkami na dół ) - trochę walka o sprzęt, ale co przejechane, to moje. Koniec końców był to całkiem udany dzień, a 44 km w nogach - biorąc pod uwagę warunki - to imho dobry wynik Teraz najważniejsze - czy polecam ten ośrodek? To zależy. Na pewno jest to dobra opcja na weekend, bo z uwagi na trochę skansenowaty charakter jest tam raczej pusto. Choć i tutaj coś może się zmienić, bo w St. Oswald działają już nowa gondolka i krzesełko, więc pewnie i reszta ośrodka sukcesywnie będzie zaliczać upgrade. Jednak mając do wyboru idealny warun i pełną lampę tu lub w Nassfeld, zdecydowanie wybiorę to drugie. --- Dzień 3 (poniedziałek), Gerlitzen Wybaczcie, nie będę za wiele się rozpisywał bo tu trzeba jeździć a nie pisać; w skrócie: RE-WE-LA-CJA! Pod gondolką w Annenheim zameldowaliśmy się jeszcze przed 8, więc o 8:30 byliśmy na szczycie. Na kopule szczytowej wiało tego dnia niemiłosiernie (zwłaszcza do południa, kiedy to się zachmurzyło), ale co się wyjeździłem to moje. Pierwsze zjazdy czerwoną jedynką i czarną dwójką (choć ja nie wiem z której ona strony jest czarna) to było najlepsze co tylko może się narciarzowi trafić - równiutki sztruks, pełna lampa, pusty stok. Ciąłem zakręty jak po*ebany, póki tylko nóg starczyło. 24'ka do orczyka na początku była lekko zmrożona, więc przyczepności było mniej niż więcej, ale na drugim zjeździe już było jak trzeba. No i King of the Hill, czyli trasy 13, 14, 15 i 16 prowadzące na północną część góry. Pomimo, że trafiliśmy tam dopiero koło 10, to wciąż było idealnie - 900 m verticala długim skrętem i na prawie pełnym gazie, uśmiech mi z gęby nie schodził przez cały zjazd! Z tras wartych polecenia urzekła mnie też czerwona 8'ka. Dosyć wąska, trochę "karkonoska" w profilu i odczuciach, i dająca furę frajdy z carvingowania. Na koniec dnia: niech 52 km w nogach i vmax=82 km/h (w końcu było jak i gdzie się puścić!) mówią same za siebie. Jeśli tylko ktoś z Was będzie miał taką okazję, to gorąco polecam ten ośrodek - idealnie wyprofilowane, zróżnicowane, a do tego (zwykle) szerokie trasy robią mega robotę! --- Dzień 4 (wtorek), Mölltaller + Ankogel Ponieważ było już miło, to teraz dla odmiany musi być tak sobie... Czwartego dnia wybraliśmy się na Mölltaller. W zasadzie to gdzie byśmy nie pojechali to by było źle, bo wszędzie miały być chmury i śnieg, ale liczyliśmy na to, że a nuż na lodowcu będzie - z uwagi na wysokość w m n.p.m. - nieco lepiej. Niestety, srogo się przeliczyliśmy. Pod wagonikiem byliśmy o 8:30, koło 9 byliśmy nad Eissee. A tam prawie wszystko zamknięte (łącznie z Panoramabahn, które według komunikatu miało kręcić). Śnieg kopny (gruba warstwa), widoczność licha (dlatego zdjęć brak), a do tego całkiem duży tłok, więc zjechaliśmy co było do zjechania (9, 10, 11, 12) i po krótkiej naradzie uznaliśmy, że trzeba stąd uciekać, bo gorzej być już na pewno nie będzie. A że w okolicy najbliżej jest Ankogel, to tam też się wybraliśmy A co nas czekało w Ankogel? Ano niespodzianka. Zajechaliśmy na miejsce chwilę po 13, i okazało się, że na miejscu warunki są zupełnie inne (lepsze!) niż na Mölltalerze. Przede wszystkim było tam całkowicie pusto (choć nie wiem, czy od rana tak, czy dopiero po południu ośrodek opustoszał), do tego śnieg też jakby mniej kopny niż na lodowcu. Do tego im dalej w dzień, tym coraz więcej przejaśnień! W skrócie: 1 i 1a rewelacyjne (zwłaszcza ta druga, bo i mniej zjeżdżona), podobnie 6'ka; kręciliśmy tam aż do samego zamknięcia naprawdę dobrze się bawiąc. Na dół zjechałem nieczynną 2'ką - dużo muld, mokry i ciężki śnieg, ale trasa przejezdna bez problemu. Podsumowując, Ankogel skojarzył mi się trochę z Kasprowym Wierchem na sterydach - podobne odczucia z jazdy i otaczającej przestrzeni i generalnie jazda na tak! Koniec końców wyszło prawie 30 km, z czego 12 "zmęczyliśmy" na Mölltalerze, a kolejne 18 - w nieco krótszym czasie - już w Ankogel, które zdecydowanie uratowało nam dzień. O lodowcu się nie wypowiem, bo zdecydowanie muszę dać mu drugą szansę w lepszych warunkach, za to Ankogel to rewelacyjny i nieco bardziej kameralny ośrodek, idealny na jeden dzień. Na plus wysokogórski klimat, na minus trochę upierdliwa gondolka na Hannoverhaus, na którą trzeba czasem poczekać - nie z uwagi na tłum (bo go nie ma), a fakt że jest raz na 7 minut. --- Dzień 5 (środa), Drei Zinnen (Dolomity) Na koniec wyjazdu, niespodzianka i szybki wypad w Dolomity, do 3 Zinnen. Dlaczego? Ano, bo prognozy były takie, że jeśli gdzieś, to właśnie tam jest szansa na złapanie odrobiny słońca na koniec wyjazdu. W Verschiaco meldujemy się o 8:30, szybciutko kupujemy karnety i jeszcze przed 9 jesteśmy pod szczytem Monte Elmo. Niebo zachmurzone, ale widoczność dobra; warunek śniegowy rewelacyjny. Przez pierwsze pół godziny jest jeszcze pusto, dopiero potem robi się ludniej, ale wciąż bez kolejek do wyciągów. Na początku zaliczyłem dwa zjazdy czarną 13'ką, pomimo tego, że dwa razy celowałem w dłuższy, czerwony wariant. No cóż, ostatnie czego się spodziewałem, to że zjazd na niego będzie tak schowany. Koniec końców oba warianty znajduję jako bardzo fajne: 1) czarny jest zdecydowanie bardziej wymagający i dający mocno popalić udom, choć w tak dobrym (wzorcowym!) warunku zjazd nim to sama przyjemność; z kolei 2) czerwony daje dużo więcej przestrzeni na wariactwa i oddanie się prędkości . Generalnie, trasy w górnej partii trzymały się dobrze aż do końca dnia, pomimo lekko plusowych temperatur i popadującego do południa śniegu. Na trasach nr. 11, 40 i 41 (przebicie w stronę Signaue) było jednak sporo gorzej - na ściankach były już całkiem spore odsypy, a im niżej tym bardziej cukrowaty był śnieg. Miałem nawet wątpliwości czy na 41'ka zawitał w ogóle ratrak, ale koniec końców wydaje mi się, że po prostu na co trudniejszych fragmentach to narciarze tak mocno zdegradowali stok. Niekwestionowaną gwiazdą dnia była na pewno trasa 5a, gdzie można było grzać ile fabryka dała i ciąć zakręty do woli, bez oglądania się na to czy w kogoś wjedziemy (bo nie było w kogo ). Dobrze się też trzymał czarny wariant trasy nr. 3; niestety czerwoną 10'kę zamknęli nam slalomiści. Na dodatek, oprócz okazji do rewelacyjnej zabawy (skorzystaliśmy również ze slalomu na 5b) w końcu zaczęła nam sprzyjać pogoda! "Gwiazda dnia": Na koniec dnia wróciliśmy na Monte Elmo, gdzie aż do godz. 16 tłukliśmy warianty trasy nr... 16 (przypadek? ) Koniec końców dzień oceniam jako rewelacyjny. Po pierwsze, w nogi weszło aż 56,6 km zjazdu (to chyba mój osobisty rekord; łącznie z wyciągami wyszło ciut ponad 100 km) oraz 11 200 m verticala. Po drugie, popołudniowe słońce i panorama na Dolomity znajduję bardzo miłym akcentem na koniec wyjazdu. Minusy? Na pewno cena karnetu, 74 euro za dzień jazdy to sporo. Malutkim minusem kładą sie też plusowe temperatury i dosyć szybka i mocna degradacja południowych stoków; na szczęście te o północnym nachyleniu nadrabiały! Pozdro, Rumcayz
-
Hej! Razem z kumplem planujemy w drugiej połowie lutego (wstępnie 21-28.02) zaatakować Obertauern (pierwsze trzy dni) i Nassfeld (drugie 3 dni). Założenia są takie, żeby soboty i niedzieli (24-25) nie spędzać w jednym ośrodku, ale co do zasady terminem spokojnie możemy trochę pomanipulować, byle najpóźniej 01.03 wieczorem być spowrotem w Warszawie. Do miejsca docelowego też się jakoś specjalnie nie przywiązujemy (= jest to do ewentualnych negocjacji ). Tak więc, jakby ktoś chciał się podłączyć to serdecznie zapraszamy - do samochodu zmieścimy jeszcze na spokojnie dwie (bez trumny) albo i trzy osoby (wtedy jedziemy z trumną). Wyjazd z Warszawy, więc możemy też zgarnąć kogoś po drodze (czyli w grę wchodzą okolice Łódź i Wrocławia albo Katowic). Oczywiście, możemy zbanować się w jednej kwaterze i razem obskoczyć cały wyjazd, ale możemy też "po taksówkarski" podwieźć i zgarnąć z powrotem zainteresowanych, byle było w miarę po drodze. Pozdro, Rumcayz
-
Witajcie, Mam kwaterę niedaleko Nassfeld zarezerwowaną na termin 18-22 marca. Tak patrzę na pogodę, prognozy i ogólne warunki śniegowe w Alpach w tym sezonie i się zastanawiam na co się nastawiać? Teoretycznie ze statystyk otwarcia tras i wyciągów to jak na razie wszystko chodzi, więc pewnie za 1.5 tygodnia większość też będzie? Ogólnie zastanawiam się czy nie odpuścić zaliczki i nie jechać jednak do jakiegoś wyżej położonego ośrodka? (choć w takich pewnie będą tłumy?) Reasumując - co myślicie o wyjeździe do Nassfeld w tym terminie? Pozdrawiam Jacek
-
Poniżej relacja z 4 dniówki w Nassfeld. Ruszam około 11:00 z Piaseczna do Pędzika (skład trochę odmienny: Pędzik, jego syn Wojtek, Damian oraz ja). Tam standardowo przesiadam się do niego i lecimy do Lublińca po Damiana. Później już prosto na kwaterę w miejscowości Reisach, gdzie docieramy równo o 24:00. Właścicielka czeka na nas, jest bardzo miła i sympatyczna, apartament obszerny, 80m2 dwie sypialnie, salon, kuchnia i jadalnia. Wszystko to w cenie 100euro za dobę za 4 osoby. Dzień 1 Poranek w dolinie pochmurny, ale jak wjedziemy na górę słoneczka nie zabraknie zwłaszcza w prawej części ośrodka czyli w okolicy szczytu Troghohe. Jak widać lewa część ośrodka w chmurach, więc na razie się tam nie wybieramy. Ale za to na chwilę można skoczyć do Włoch:-) Około 12:00 przebijam się w okolice szczytu Garnitzenberg. Niestety ta część ośrodka, a głównie krzesło nr 1 i trasa nr 4 w chmurach. A szkoda bo to chyba jedna z najlepszych tras w ośrodku, z dużą liczba opcjonalnych zjazdów. A za granią słoneczko, jeżdżę chwilę trasami 7 i 9 Po 13 wracam z powrotem na prawą część ośrodka, umówiliśmy na 14 na obiadek w knajpce przy trasie nr 70. Przy powrocie trasa nr 4 w górnej połowie kompletnie w chmurach. Mimo iż jeździłem nią kilka razy rok temu mam problemy z orientacją. Trzymam się skraju trasy i tyczki wyznaczają mi drogę. Po powrocie znowu jeżdżę w pełnym słońcu. Do końca dnia jeździmy już w tym obszarze i na koniec zjeżdżamy trasą 80-ką na sam dół Dzień 2 Pogoda tylko z lekkimi chmurkami w całym ośrodku, więc jeździmy po całości:-) Do 11:00 prawa strona ośrodka. Później jedziemy na lewo na nasza ulubioną trasę nr 4, a po południu wracamy 80-ką na dół Tak wygląda trasa nr 4 o 13:00:-)
-
Planowałem krótką, syntetyczną recenzję, ale jakoś się rozpisałem. Dla nielubiących czytać - ośrodek oceniam na 8/10, zapraszam i polecam - Piotr Fronczewski. ▶️ Śnieg - no niestety, czuje się, że to ośrodek w słonecznej części Alp. Na stokach z południową ekspozycją głównie śnieg sztuczny, bardzo sypki - na niektórych zboczach już o 11 się robi muldowisko, np. końcówka trasy nr 40. Ale trzeba pamiętać, że obecna zima nie jest jakoś wybitnie śnieżna, więc i warunki do utrzymywania się naturalnego śniegu - sobie takie. Oczywiście problem dotyczy tylko niektórych tras - większość ośrodka trzyma poziom. ▶️ Ludzie - oprócz oczywistych germańskojęzycznych, także bardzo dużo Słoweńców i sporo Włochów. Kolejka rano do gondoli w Tropolach zdarzała się bardzo długa, tak na 20 minut czekania - ale po wjeździe na górę ruch już się bardzo ładnie rozkładał i nie zdarzyło mi się czekać do kanapy dłużej niż 2-3 minuty, a jak po pierwszym dniu poczyniłem już obserwacje na temat zwyczajów migracji tłumów, to w ogóle nie stałem w kolejkach i jeździłem na bieżąco. ▶️ Pogoda - no, nie na darmo mają tam licznik godzin słonecznych w roku, którym się chwalą. Przez wszystkie dni pobytu pełna, niczym niezakłócona lampa. Choć bywało wietrznie, trzeba przyznać. ▶️ Obostrzenia - to w sumie punkt, który się zaraz zdezaktualizuje, ale dla porządku - skanowanie certyfikatu przy kupnie skipassu, a potem to już hulaj dusza, w knajpach i na kanapach bez masek, jedynie w gondolach jako tako ludzie jeszcze tego przestrzegali. Ale widać że to już ostatnie podrygi, bo nawet obsłudze nie chciało się zwracać uwagi tym niesfornym. ▶️ Region - pierwszy raz byłem w Karyntii, jakoś zawsze ten kraj związkowy mi się kojarzył jako mało interesujący, pewnie przez fotki pokazujące niezbyt monumentalne, w porównaniu do Tyrolu, góry. Alem się pomylił, jest to na pewno region godny uwagi zarówno narciarsko jak i turystycznie. ▶️ Ośrodek - bardzo pozytywne wrażenie. Ponad 100 km tras to słuszny wynik; widokowo bardzo estetyczny i urozmaicony - trochę zalesionych zboczy, trochę kamienistych skał a’la Dolomity, będące przecież po sąsiedzku - no nie można narzekać. Narciarsko raczej dla ogarniających+ - przewaga tras czerwonych jest miażdżąca, może nie są jakieś super wymagające, ale nadal to nie ośle łączki. Moje ulubione trasy usytuowane były najbardziej po lewej stronie, patrząc na mapę ośrodka - zwłaszcza 7,8,9, ale 1,3 i 4 również dawały radę. Za to prowadząca do miasta trasa zjazdowa nr 80 to zło w najczystszej postaci. Nie dość, że rozpoczyna się na skraju ośrodka, więc trzeba do niej specjalnie dotrzeć, nie dość, że po południu fragmentami jest mocno zacieniona, więc ten brak kontrastu jest kłopotliwy, to jeszcze zbiera ona żniwo wśród śmiałków rezygnujących z komfortowego zjazdu gondolą i codziennie widziałem tam jakiś skuter skipatrolu pomagający kontuzjowanym. A i jeszcze gdzieś na środku jest dość długie wypłaszczenie, które można co prawda przejechać przy odpowiednim rozpędzeniu się, ale nie wszyscy o tym wiedzą zawczasu, więc na porządku dziennym jest widok snowboardzistów wyczyniających jakieś hołubce, aby te brakujące metry „dojechać”. ❌ Minusy - w moim odczuciu największym minusem okazała się słaba oferta gastronomiczna. Myślałem że bliskość Włoch trochę wpłynie zarówno na ofertę, jak i jakość dostępnych lokali, ale jednak większość prezentowała poziom w stylu prowincjonalna capriciosa - ni klimatu, ni smaku. Obecność bombardino (i to zwykle robionego straszliwie na odpie*dol) w menu to jednak za mało, żeby mnie zadowolić. Czy polecam Nassfeld? Jak najbardziej, jeszcze jak.
-
Wrzucam parę słów i fotek z pierwszych trzech dni. Karyntia w tym roku raczej nie narzeka na nadmiar śniegu. Patrząc na niektóre rejony Alp (i Polski) chyba już lepiej tak niż w drugą stronę. Jest iście marcowo i zieloniutko. Oczywiście u góry jest to co trzeba. Wracając do hasła reklamowego Nassfeld – NICE SURPRISE – to póki co się sprawdza… Pierwsza niespodzianka to zniżkowa cena skipassów (czyli 205 E za 6 dni) dzięki WinterCard premium, którą dostajemy na kwaterze. Druga, to cena serwisu nart - 8 E (co więcej jest to express service w 10 minut). Jak się okazuje dla posiadaczy skipassów, w Kofelcenter na górnej stacji Millenium Express, jest najtańszy serwis w Alpach. A jest to serwis z górnej półki ze sprzętem i maszynami wyglądającymi jak mała fabryka J. Trzecia, to oczywiście sam ośrodek. Mimo, że na górę prowadzi tylko jedna gondola Millenium Express, to nie ma problemu ani z parkowaniem, ani ze staniem w kolejkach. Z parkingu dowozi pod gondolę „busik”, żeby nie łazić z nartami. Pierwszego dnia było zero ludzi a drugiego, prawdopodobnie trafiliśmy na kumulację autokarów, staliśmy więc z 10 minut. Dzisiaj znów normalnie tzn. bez kolejki. ŻADNEJ. Pierwsze refleksje są takie: Jeśli jesteś zwolennikiem ośrodków typu Ischgl, Soelden itp. to … niekoniecznie ci się tu spodoba. Jeśli lubisz urozmaicone trasy, zarówno jazdę w lesie jak i otwarte przestrzenie, nagłe zwroty akcji, trochę trudnych i trochę łatwiejszych tras, oraz jeśli nie lubisz masówy, komercji i tłumów … to ten ośrodek jest dla ciebie. Jeśli lubisz lotniska i łatwe, szerokie, płaskie jak stół trasy to … nie jedź do Nassfeld. Jeśli lubisz old school retro, vintage, czy jak tam sobie chcesz to nazwać, pomieszane z nowoczesnością oraz przyrodę i góry i jesteś w stanie się zatrzymać w swym pędzie aby w samotności kontemplować widoki to … Nassfeld jest dla ciebie. ... To tak na szybko. DZIEŃ 1
- 72 odpowiedzi
-
- 23
-
- nassfeld
- nice surprice
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami: