Znajdź zawartość
Wyświetlanie wyników dla tagów 'nani' .
-
Post 17 Kanczipuram Czwartego września Postanawiamy zwiedzić świątynie w Kanchipuram(Kanczipuram) i okolicy. Praktycznie można to jedynie zrobić wykupując wycieczkę w jakimś biurze podróży. Tak też uczyniliśmy. Autobus do Kaczipuram odjechał punktualnie. Jest to jedno z siedmiu świętych miast Indii. Odwiedzenie ich jest marzeniem każdego Hindusa. Najpierw zwiedzamy pierwszą z brzegu świątynię. Wchodzi się na dziedziniec świątyni przez bramę wejściową z wysoką wieżą zwaną Gopuram. Wysoką na kilkadziesiąt metrów wieżę tworzą, kolejne piętra zapełnione rzeźbami. Takie piętro, ma jakieś pomieszczenia w środku i biegnący dookoła nich taras, na którym stoją rzeźby. Wyjście na niego odbywa się przez otwór, ze środka wieży, widoczny pomiędzy rzeźbami. Tarasy są dosłownie zatłoczone rzeźbami i kolejne piętra zwężają się w kierunku szczytu wieży, tworząc schodkową piramidę. W środku, po przejściu bramy, jest właściwa świątynia podparta filarami. Każdy filar jest ozdobiony płaskorzeźbą. Centralny punkt świątyni stanowi drzewo Mango, pod którym brał ślub, chyba Wisznu ze swoja wybranką. Jeden z panteonu bogów hinduskich. Kapłan zaprasza mnie do obejścia drzewa. Tylko w prawo. W lewo obchodzi się przy pogrzebach. Obchodzę. Daje mi jakąś sadzonkę, pyta o nazwisko, przykłada do głowy czarkę i żąda ofiary. Jest zaskoczony niską kwotą jednego dolara. Obok jest święty, rytualny basen. Woda w nim jednak nie zachęca do kapieli. Następna świątynia jest w podobnym stylu, tylko znacznie większa. Tu przed nią widzę po raz pierwszy w Indiach słonia. I to świętego, świątynnego. Pomalowany w różne wzory. Jedzie na nim kilka osób. Obok świątyni stały duże jakby wozy ze szpiczastymi wysokimi dachami. Miały prawdopodobnie jakiś związek z religią, bo wydawały się służyć do niczego. Postój na obiad. Obiad, niestety, nie wchodzi w koszty wycieczki, jak w przypadku Agry. Postanawiam z Andrzejem(Rysiek został w Madrasie) skorzystać z miejscowej restauracji dla Hindusów. Będzie na pewno taniej i dodatkowo poznamy, jak wygląda taka restauracja. Przy wejściu nad korytkiem mamy kilka kraników z wodą. Można sobie umyć rączki, ale mydło musi być własne. To i tak dużo. Siadamy na drewnianej ławie przy długim stole. Kelner w krótkiej spódniczce, z pod której stercza chude, brązowe, bose nogi, rozkłada przede nami umyty kawałek liścia bananowca. Stos, tych ociekających wodą „talerzy”, piętrzy się przy wejściu. W sporym, metalowym wiadereczku miał biały, sypki ryż. Nasypuje chochelką na środku liścia duży, biały stożek. Paruje on i wygląda bardzo apetycznie. Przybiega w spódniczce następny. W naczyńkach, które można nazwać nie dwojaczkami, ale szósteczkami, bo jest sześć takich sklejonych ze sobą czarek ze wspólnym uchem u góry, są różne, kolorowe sosy. Hindusi są jaroszami, więc nie ma tu śladu mięsa. Można sobie było zażyczyć do wyboru dowolny sos - przyprawę. Przy wyborze kierowałem się kolorem. Bardziej mi odpowiadały jaśniejsze barwy. I tak nie wiedziałem, co jest z czego. Polał wybranym przeze mnie kolorami mój stożek. Hindus je, ugniatając z tego stożka palcami kulkę ryżową, która następnie wkłada do buzi. Dałoby się i nam tak robić. Potrzeba nieco wprawy. Tylko te obawy? Choroby tropikalne! Tyle się czytało o nich w książkach. Prosimy więc o łyżki. Nie chcą nam dać łyżek. Wreszcie ustępują i po zamieszaniu w całej restauracji, przynoszą nam gdzieś z zaplecza dwie sztuki. Jaki z tego wniosek? Na przyszłość należy nosić własną łyżkę. Smacznie sobie podjedliśmy i tanio. Ostatnia miejscowość zwała się Mahabalipuram. Sławna ze swych świątyń nadbrzeżnych. Nadbrzeżne, bo położonych blisko morza(Oceanu Indyjskiego). Jedna stała nawet na plaży. Metoda budowania była prosta. Wybierało się odpowiednią skałę i obkuwało z zewnątrz, aby wyglądała jak świątynia. Wewnątrz skały wykuwano pomieszczenia. Powstawał więc kamienny budynek, bez murowania. Chodzimy po piasku wokół świątyni. Stoją przy niej rusztowania. Odbywa się tu konserwacja, bo czas jednak robi swoje i kamień jest już z zewnątrz zaokrąglony, rozmyty. Stoi w dodatku tuż przy słonej wodzie oceanu. Z kolei oglądamy relief skalny zwany Gangawatarana – zejście Gangesu na ziemię. Jest to ogromna płaskorzeźba. Z prawej strony, u dołu jest grupa słoni. Jeden maleńki stoi pod brzuchem matki. Po skale z płaskorzeźbą chodzą kozy. Przenosimy się dalej od brzegu oceanu w miejsce, gdzie stoją kolejne wykute z obłej, dużej skały świątynie, podobno Durgi i Sziwy. Na placu obok tych budowli leży sobie duży stos zielonych kokosów. Faceci sprzedają niedojrzałe kokosy. Mleczko ich gasi dobrze pragnienie. Mają coś w rodzaju krótkich sierpów, a może to forma maczety i zdecydowanym ruchami odcinają koniec. Robią dziurkę, podają i można pić. Smak kokosowego mleczka jest nieokreślony, ale w tym klimacie każdy napój jest dobry. W Dehli kupiłem raz orzech dojrzały. Z grubej zielonej skóry, które mają te na stosie, pozostały brązowe jakby włosy. Usunąłem je i dużym scyzorykiem z piłką chciałem się dobrać do środka. Wyjątkowo odporna skorupa. Ale w końcu rozłupałem go i w środku był kokos, w postaci grubej na centymetr białawej masy przylepionej od wewnątrz skorupy. Spróbowałem to jeść. Twardy i bez specjalnego smaku. Wysuszona masa, ze środku orzecha, zwana była koprą i wożona do Europy statkami żaglowymi. Zdjęcia: 1. Kanczipuram, Gopuram. Wieża świątynna, zwana Gopuram, lub Gopura. Stawiana na wejściu do świątyni hinduistycznej. 2. Thiruvannamalai. Świątynia Sziwy w tej miejscowości. Musiałem podejść wyżej, w stronę świętej góry Arunachala, by zrobić to zdjęcie kompleksu świątynnego. Kompleks zajmuje 10 hektarów, jeden z największych w Indiach. Był budowany między szesnastym a siedemnastym wiekiem. Ma cztery wysokie gopuram, z których największa ma 11 pięter i 66 metrów wysokości. 3. Szczyt Gopuram_1. Wykonany przez teleobiektyw. Gopuram nie były prostymi budynkami. Na każdym piętrze był szereg postaci wykonanych jako płaskorzeźba lub prawie rzeźba, związanych z religią, hinduizmem. 4. Szczyt Gopuram_2. Przykład innego szczytu. 5. Basen w Arunachalaleshwarar Temple. Taką nazwę nosiła ta świątynia Sziwy. Zawiera wiele osobnych „kaplic”(shrins) poświęconych Sziwie i jego małżonce Parvati. 6. Byk. Nani. Święty Byk. Umieszczany na fladze wyznawców Boga Sziwy. 7. Wozy. Dlatego taka nazwa? Ponieważ pod tymi szpiczastymi dachami był wózek, na którym się opierały. 8. Mahabalipuram. Świątynia nadbrzeżna w tej miescowości. Ósmy wiek. 9. Mahabalipuram, Gangawatarana. Płaskorzeźba skalna o wymiarach dziesięć na trzydzieści metrów. Gangawatarana(narodziny Gangesu). Ganges symbolizowała struga wody, płynąca z góry zagłębieniem(rowkiem) w skale do zbiornika. Wszystkie postacie z lewej i prawej strony tego zagłębienia skierowane są ku „Gangesowi”. 10. Słoń. Fragment Gangawatarana. Zagłębieniem z lewej strony słonia płynął „Ganges”. W wodzie pływały „ryby”. Jedna, wyższa, mająca głowę i tułów mężczyzny. Niższa - kobieta. To moja interpretacja. Nie wiem, co by powiedzieli eksperci od hinduizmu. 11. Rathas_1. Mahabalipuram. Nazwa”Rathas” oznacza „Ritual Chariots”(Rytualne Wozy). Wykuwane były ze stojącej skały. I mają trzynaście wieków. Nie wiadomo, czy służyły jako światynie. 12. Rathas_2. Tu miałem okazję spróbować mleczka kokosowego. Sprzedawca przygotował stos zielonych koksów. Przyjechała „wycieczka” z Madrasu, więc ludziom chciało się pić.