Znajdź zawartość
Wyświetlanie wyników dla tagów 'ludzie' .
-
Cześć, Poszukuję 1-2 osób na wspólny wyjazd w terminie 22-24.01 w okolice Szklarskiej Poręby. W sobotę i niedzielę toura na Łabski i może coś w Izerach. W poniedziałek zjazdówki po czeskiej stronie. W tym tygodniu zapowiadany jest opad, więc warun powinien być. Jak ktoś dobrze jeździ na nartach, a nie miał do czynienia ze skitrurami mogę pomóc, sam będę wypożyczał sprzęt. To jest tylko plan, jestem otwarty na sugestie. Mam 28 lat, serdecznie zapraszam do kontaktu.
- 3 odpowiedzi
-
- skitury
- karkonosze
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Piętnasty lipca. Słychać stukanie do drzwi. To konduktorka chodzi po wagonie i budzi pasażerów. Za chwilę terkocze budzik. Zaspani, przecieramy oczy. Tak, to już trzecia godzina. Świetnie mi się spało. Zaczynamy pakowanie. Niewiele powyciągaliśmy z plecaków, a zabiera nam to prawie godzinę. To częściowo wina tłoku. Pięć bębnów, cztery duże plecaki i cztery osoby w jednym przedziale. Jacek spał kilka przedziałów dalej. Konduktorka zwraca nam bilety, które nam zabrała w Brześciu. Od pół godziny jedziemy przedmieściami Moskwy. Brzask. Pociąg wolno wjeżdża na Dworzec Białoruski. Po peronie bagażowi jeżdżą malutkimi wózeczkami na trzech kółkach. Na dwa takie wózki wchodzi cały nasz dobytek. Prosimy, żeby podjechali do postoju taksówek bagażowych. Jedziemy przez obszerny plac przed dworcem, w stronę jakiegoś pojazdu, który przypomina mikrobus. To ma być taksówka bagażowa? Kierowca zwęszył interes. Chce dziesięć rubli do Dworca Kurskiego. To za dużo. Wytargowaliśmy sześć. Jeszcze Ryśka skoczyła rozmienić dziesięć rubli na drobne. Posiadanie drobnych jest ważne, bo na świecie istnieją bardzo częste zwyczaje nie wydawania reszty, mimo umówionej kwoty. Jedziemy, przed tym zapłaciwszy bagażowym cztery ruble, za podwiezienie wózkami. Szerokie moskiewskie ulice. Puste. Moskwa jeszcze śpi. Dworzec Kurski. Szybko wyładowujemy nasz bagaż i ustawiamy to wszystko na chodniku przed dworcem. Pierwsze wrażenie-ogromny budynek dworcowy. Ściany ze szkła. Ale co u licha! Wzdłuż czołowej ściany na chodniku, leżąc na gazetach, śpią dziesiątki ludzi. Twarze tych osób są doskonałym potwierdzeniem faktu, że Związek Radziecki jest krajem wielonarodowościowym. Widok ten jest w pewnej sprzeczności z moją świadomością o ZSRR, kształtowaną przez tak zwane „źródła informacji” od chwili, gdy nauczyłem się czytać. Spojrzawszy na to okiem człowieka dorosłego i bez uprzedzeń-to znacznie lepiej jest spać nawet na gazecie, niż męczyć się całą noc na ławce. Najlepiej o tym wie ten, kto miał okazję z takich, czy innych powodów przespać noc na dworcu kolejowym. A poza tym co robić z tą całą masą ludzką, ze wszystkich republik, która przyjeżdża codziennie do Moskwy. Hotele dla wszystkich? Absurd! Po tych pierwszych przelotnych wrażeniach zabieramy się do roboty. Robię szybko-bo podobno nie wolno-„rodzinne” zdjęcie na tle dworca. Nie mieliśmy dotychczas czasu, aby się wszyscy razem z naszym ekwipunkiem sfotografować. Teraz poszukamy Inturistu, gdzie powinien spokojnie leżeć nasz telegram o zarezerwowanie miejsc w pociągu do Dżulfy i gdzie zrealizujemy nasz voucher. Niestety życie bez kłopotów byłoby zbyt piękne. Nie ma żadnego Inturistu na Dworcu Kurskim. Informacja uzyskana w Inturiście w Warszawie, że jest takowy na tym dworcu okazała się bzdurą. Pociąg do Dżulfy, owszem, jest dzisiaj, o dziewiątej czterdzieści pięć, peron trzeci. Nasz voucher zrealizujemy w Inturiście na Placu Rewolucji. Wszystkie te informacje uzyskujemy w informacji kolejowej. Zbliża się szósta. Dworzec coraz bardziej się zapełnia. Robi się coraz cieplej. Jest już nawet prawie duszno. Krótka narada. Co robimy dalej. Musimy najpierw przenieść nasz bagaż na peron trzeci. Poszukiwania za bagażowym nie przynoszą rezultatu. Tu na perony dochodzi się skomplikowanymi tunelami. Do których, aby zejść, trzeba przemierzyć plac pod dworcem, a potem zejść po schodkach. Bagażowi działają tylko we wspomnianych tunelach. Tak, że korzystając z bagażowego, musielibyśmy sami przenieść nasz bagaż większą część drogi na peron i w dodatku zapłacić. Przeniesiemy sami. Z plecakami uporaliśmy się szybko. Gorzej będzie z bębnami. Dobrze, że mam nosiłki. Niosę pierwszy bęben. Ciągnie mnie potwornie do tyłu. Gdy dochodzę na peron, zaczynają mi się uginać nogi. Jeszcze muszę przenieść jeden, a następne przeniosą Janusz i Jacek. Bębny mamy na peronie, plecaki też. Ryśka zostanie z bagażem. Ja z Jackiem pojedziemy na Plac Rewolucji. Elżbieta i Janusz kupią coś do jedzenia na drogę. Chce nam się wszystkim bardzo pić. Jest duszno. Odkrywamy na dworcu automaty ze świetną, gazowaną wodą. Za kopiejkę woda czysta, za trzy - z sokiem. Niestety nikt nam nie chce rozmienić pieniędzy. Na szczęście Jacek ma jeszcze z Polski parę kopiejek i to nas ratuje z opresji. A teraz pojedziemy obydwaj na Plac Rewolucji. Jacek jest moim „cicerone”. Voucher jest wypisany na moje nazwisko. Na Plac Rewolucji jedziemy metrem. Jak mieliśmy się okazję później przekonać, to znakomity środek lokomocji. Pięć kopiejek wrzuca się do szczeliny, jak w automacie telefonicznym, bramka się otwiera i można wejść do podziemi Moskwy. Za te pięć kopiejek na upartego można tam przebywać cały dzień, przemieszczając się z jednego końca na drugi tego ogromnego miasta. Jeszcze raz, niestety, jesteśmy ofiarą błędnych informacji. Inturist na Placu Rewolucji jest, ale nic nie wskazuje, że tu sprzedają bilety kolejowe. Ktoś nam radzi, aby iść na Prospekt Marksa. To niedaleko, pójdziemy piechotą. Przed sobą mamy Plac Rewolucji. Po drugiej stronie mury Kremla. Nie wiem dlaczego, ale zawsze wydawało mi się, że Kreml powinien być na wzgórzu. Widać słynne baszty kremlowskie a na nich pięcioramienne ogromne czerwone gwiazdy. Z tej odległości wydają się być niewielkie. W głębi widać jakąś śliczną cerkiew z mnóstwem kolorowych kopuł. To na Placu Czerwonym-mówi Jacek. Zaczekaj-mówię. Zrobię sobie zdjęcie. Mam nadzieję, że jak kupimy bilety to się z godzinkę powłóczymy po Placu Czerwonym. Przechodzimy obok Teatru Wielkiego. Fronton teatru w remoncie. Nie ma tu Inturistu. Mieści się w hotelu „Metropol”. Teraz sobie przypominam, że gdzieś tą nazwę słyszałem. Może to chodziło o hotel „Metropol” w Warszawie. Nie wiem. Krążymy dookoła budynku. Wszystko zamknięte. Gdzie się zrealizuje ten przeklęty voucher. Dzisiaj jest sobota i dzień dla moskwian wolny od pracy. Ale chyba Inturist pracuje? O może tu! Na szybie są namalowane wagoniki. Już stoi kolejka ze sześć osób. Ale co to? Otwarte od dziewiątej! A my mamy pociąg o dziewiątej czterdzieści pięć. Nikła nadzieja, że zdążymy. Sześć osób przed nami i w dodatku nie wiadomo dokładnie, czy to tu. Jesteśmy z Jackiem zrezygnowani. Nie ma sensu stać i tak nic nie załatwimy. Odkrywam w pobliżu automaty z wodą sodową. Jacek grzebie w kieszeni i wyciąga jedno i trzykopiejkówkę. Będą dwie wody. Pojawia się Janusz z Elżbietą. Mają do nas pretensje, że nie stoimy w kolejce. No, dobrze, staniemy, tylko że w dłuższej, bo już urosła. Musimy się kogoś spytać, gdzie realizuje się ten voucher. Ktoś z obsługi otwiera drzwi i zastawia je krzesłem. Jednocześnie pojawia się milicjant. Zwrócił uwagę na nas wcześniej, niż zdążyliśmy się go spytać. Co my tu robimy? Pada pytanie. Myśmy chcieli kupić bilet do Teheranu i tu pokazujemy mu voucher. Pierwsza brama-pada odpowiedź. Zbliża się ósma. Idziemy do tej bramy. J i E tu byli, ale nie sądzili, że tu można kupić bilet do Teheranu. Tu też już jest kolejka. Jak tylko otworzą drzwi to wtargniemy pierwsi do środka. Innego wyjścia nie mamy. Gra idzie przecież o cały tydzień. Dziś, albo w przyszłą sobotę? Zajmuję strategiczna pozycję przed zamkniętymi drzwiami wejściowymi. Czekający, będący wcześniej przede mną, nie protestują. To dobrze. Czekam tu z Januszem. Elżbieta - którą boli żołądek i Jacek gdzieś sobie poszli. Otwierają się drzwi i milicjant, podobny do poprzedniego, zastawia je krzesłem. My chcemy bilety do Teheranu, czy to tu? Tak, to tu. Tylko gdzie sprzedają? Pomieszczenie jest duże, a my nie możemy sobie pozwolić, aby chodzić później i dopytywać się, gdzie sprzedają bilety.. Jak ten czas potwornie wolno i jednocześnie szybko - myśląc o godzinie odjazdu pociągu - leci. Wolno, bo czekamy na godzinę dziewiątą, od której zaczną tu pracować i szybko, bo do odjazdu pociągu zostało nam niewiele ponad godzinę. Zaczynają się schodzić pracownicy Inturistu. Zaraz za drzwiami zajmuje miejsce młoda dziewczyna. To na pewno informacja. Wykorzystując chwilę, gdy nasz cerber w policyjnym mundurze gdzieś się zawieruszył, wpadam do środka i pokazuję dziewczynie voucher, pytając gdzie to się załatwia. Wskazuje ogólnie kierunek. Ale dopiero o dziewiątej. Oczywiście! I wycofuję się na moją strategiczną pozycję. Do bramy wjeżdża duży samochód ciężarowy. Wywołuje to małe zamieszanie i cała kolejka się przemieszała. Nieźle, dla nas, bo może nikt nie wpadnie na myśl, że podeszliśmy. Ustalamy najkrótszą drogę na Dworzec Kurski. Biegiem do najbliższej stacji metra. I na szczęście to tylko jeden jego przystanek. Pięciokopiejkówki na metro ściskam cały czas w kieszeni. W ręce trzymam voucher i bilety z Warszawy do Dżulfy, bo może będą potrzebne, za chwilę. Dziewiąta! Krzesło się odsuwa i wpadamy z Januszem do środka. Mamy szczęście. Trafiliśmy na właściwą kasę, tylko…, że ona nie zdąży wypisać biletu. No, nie! Wyciągamy nasze oklepane argumenty, że przecież nie będziemy siedzieć w Moskwie do przyszłej soboty. Zabiera się do roboty, tylko musimy dopłacić czterdzieści pięć rubli. A więc jednak pierwsza klasa z Dżulfy do Teheranu. I tak na tym dobrze wyszliśmy, bo dopłacamy zamiast po dziesięć dolarów, jak żądano w Warszawie, tylko po dziewięć rubli na osobę. Pojawił się Jacek z Elżbietą. Proponujemy im, aby jechali na Dworzec Kurski, gdzie siedzi przy bagażach Rysia i przenieśli nasz dobytek w pobliże wagonu do Dżulfy. Świetnie się dziewczyna spisała. Jest dwadzieścia po dziewiątej i mamy bilety. Oby tak pracował nasz krakowski Orbis. Teraz wszystko zależy od naszych nóg. Do odjazdu pociągu zostało niecałe dwadzieścia pięć minut. Biegniemy do metra. Widok w Moskwie chyba nie często spotykany. Bieg w dół po ruchomych schodach. Nadjeżdża metro. Wchodzimy do środku i za chwilę wyskakujemy na stacji Kurskaja. Skaczę po dwa, trzy stopnie do góry po ruchomych schodach. W ferworze przebiegam, zamiast przez wyjście, przez automatyczne wejście do metra. Słyszę tylko silny trzask zamykających się automatycznie ramion. Urządzamy z Januszem sprinterski slalom między ludźmi. Pomyśleć- jeszcze kilka godzin temu na Dworcu Kurskim było spokojnie a teraz przewalają się tłumy. Trzeci peron. Pociąg już stoi. Za pięć minut odjazd. Bagaż też stoi, w tym samym miejscu, co stał. Jacek z Elżbietą przyszli dopiero przed chwilą i ktoś, wyglądający na kolejarza, powiedział im, że wagon do Teheranu jest z tyłu pociągu. Pobiegli tam, ale okazało się, że to był wagon do Ankary. Do Teheranu jest z przodu pociągu. Przenosimy błyskawicznie nasze trzysta kilogramów. Są dwa wagony, ale tylko do Dżulfy. Nie do Teheranu. Dobra! Może być do Dżulfy. Konduktor wagonowy ogląda bilety. Nie pojedziemy-stwierdza. Jak to nie pojedziemy! Kupiliśmy dopiero bilety w Inturiście. Zaczynamy się na niego wszyscy wydzierać. Nie pojedziemy, bo miejsca, które mamy wypisane na bilecie, on ma zajęte.(Tu trzeba przyznać, że mieliśmy trochę szczęścia, otrzymując miejscówki do Dżulfy). Atmosfera robi się gorąca. Do akcji włącza się dyżurna peronowa. Telefonuje do Inturistu. Jak zwykle w takich przypadkach, nie może się połączyć. Prosimy konduktora sąsiedniego wagonu, który jedzie tylko do Erewania, aby nas wpuścił. Dalej sobie jakoś poradzimy. Zrozumiał naszą sytuację-wsiadajcie! W takich przypadkach ciężary kilkudziesięciokilogramowe stają się dziwnie lekkie. I za chwilę wszystko ląduje w wagonie. Pociąg rusza. Pojawia się Janusz. Wszystko się wyjaśniło. Inturist -prawdopodobnie w pośpiechu- pomylił się. Przenosimy się do tego wagonu, do którego mieliśmy wsiąść. Wagon jest prawie pusty. Konduktor nagle robi się słodziutki. Niech cię diabli! A przed chwilą zostawiłby nas na peronie, nie zastanawiając się. A może wiedział co robi? Licho go wie! Jedziemy! Marzyłem o tej chwili. Właśnie najbardziej o tej, że będę siedział w wagonie Moskwa-Teheran. Tu kilka słów wyjaśnienia- sądziliśmy, że jak wsiadając w Moskwie do wagonu, dojedziemy nim do Teheranu. A jak było w rzeczywistości - to później. Jak to dobrze, że człowiek szybko zapomina złe chwile. Wszystko, co się działo dosłownie przed momentem, staje się nieważne, odsuwa w tył. Oglądamy ciekawie przedział. Pierwsza klasa. I rzeczywiście pierwsza klasa. Klimatyzacja, prysznic i perspektywy znakomitego wypoczynku przez cztery dni. Zajmuję z Rysią przedział dwuosobowy, który posiada łóżko piętrowe, pod oknem stolik a obok niego fotel. Z przedziału bezpośrednio wchodzi się do łazienki, gdzie jest umywalka, prysznic i sedes. Łazienka ma połączenie z sąsiednim, identycznym przedziałem, gdzie jedzie Janusz z Elżbietą. Drzwi do łazienki z przedziałów są wzajemnie blokowane. W takich luksusach jeszcze nie podróżowaliśmy. Jacek jako samotny dostał za towarzysza podróży jakiegoś młodego człowieka, który jedzie na wczasy do Kirowakanu. Pociąg opuszcza Moskwę. Upychamy nasze rzeczy. Plecaki na górę. Bębny pod stolik. Teraz prysznic. Jesteśmy brudni i spoceni. W Moskwie też potrafią być upały. Dowód na to mieliśmy dzisiaj rano. Ktoś- już nie pamiętam kto - odkrywa, że konduktor robi herbatę. Zamawiamy po dwie. Są mocne i gorące. Duże szklanki stoją w metalowych koszyczkach, z szerszą podstawą. Lubię taką herbatę. Jest świetna. Równie dobry jest nastrój naszej piątki. Za oknem pociągu krajobraz podobny do naszego Mazowsza. Tak więc wygląda Rosja. Według mapy rzeka, która teraz widzimy, to Oka. Rzeka Oka, płynie jak Wisła szeroka… Tak nas uczono w dziecięcych latach. Była wtedy czysta i szumiała jak Wisła. Dzisiaj też jest podobna do Wisły, bo równie brudna. Miasto Tuła. Stąd pochodziły słynne samowary tulskie. Orzeł, Kursk. Miasta, które są związane z najbardziej ponurym okresem w historii ludzkości-drugą wojną światową. Po drodze, z okna pociągu, oglądamy jeszcze pogrzeb kołchoźnika, jadącego w trumnie na samochodzie ciężarowym. Nieboszczyka poprzedza niewielki tłum jego pobratymców. Cały ten pochód otwiera chorąży ze sztandarem w barwach narodowych i czerwona gwiazdą na szczycie. Tak nam upłynął kolejny dzień podróży do Iranu.
- 3 komentarze
-
- 10