Znajdź zawartość
Wyświetlanie wyników dla tagów 'kwiaty' .
-
Post 11 Karawana Karawana rusza w górę. Idziemy w górę doliny o takiej nazwie, jak wieś - Qazi Deh. Prowadzi na południe pod Noszak. W przybliżeniu, do podnóża tej góry, jest około dwudziestu kilometrów. Po około dziesięciu kilometrach skręcimy w lewo, na wschód do Doliny Mandaras. I nią, jeszcze około dziesięciu kilometrów, do obozu bazowego. Który stanie na wysokości 4300 m npm. Idziemy i żadnych bardzo wysokich szczytów na razie nie widać. Tylko czasem coś podrzędnego wystawia swój bardziej szpiczasty, pobielony wierzchołek. Z Qazi Deh widzieliśmy tylko jakieś wysokie bałuchy. Sterczące nad nami więcej niż kilometr. O wymiarach czterotysięczników alpejskich. Z Nowego Targu do Zakopanego też jest tyle, co pod Noszak. Ale Tatry są świetnie widoczne. Takie sytuacje były zapewne bardzo deprymujące, dla pierwszych rekonesansowych wypraw. Wszędzie na świecie. Zresztą wyprawa na Noszak w 1960 roku nie była pewna, gdzie on się znajduje. Dopiero wejście Biela i Mostowskiego na szczyt(4270 m) w pobliżu wioski, pozwoliło go im zobaczyć. I upewnić się, by iść w górę doliną, którą właśnie idziemy. Coś tam jednak, już widać białego. Postój i nocleg wypada na odgałęzieniu w Dolinę Mandaras. Gdzieś w tym miejscu stała japońska „Baza pod Wierzbami”, w roku 1960. Na wysokości ok. 3000 m npm. Faktycznie rosną tu jakieś drzewka. Ale w tym rejonie polujemy na coś innego. Na dzikie, czarne porzeczki. Są wyborne. Dojrzałe w słońcu Hindukuszu. Winni jesteśmy przyjaciołom z Qadzi Deh jakieś produkty. Herbatę, cukier, konserwy rybne, które chętnie biorą. Oni sobie gotują wodę w okopconych, dużych czajnikach na ognisku. My mamy „Juvle” i sporo benzyny na miesiąc gotowania. Potem wszystko się uciszyło, tylko słychać było szum potoku. Noc na tej wysokości była jeszcze ciepła. I bardzo gwiaździsta. Powietrze było idealne, czyste, przeźroczyste. Rano czekała nas przeprawa przez potok. Nie był szeroki, ale siła wody nie żartowała. Zostaje rozciągnięta poręczówka. Lepiej, aby żaden bęben się nie zamoczył. Szczególnie ten z cukrem i kaszą! Wspólnymi siłami dajemy radę pokonać tę przeszkodę. Droga zaczyna się piąć bardziej w górę, wzdłuż potoku. Jeszcze tylko z kilometr w pionie. Nagle coś się otwiera, ukazuje się pierwszy szczyt pokryty lodowcem. Potem miejscowy olbrzym Kohe Mandaras. Głowę ma w chmurach. Ale góra imponuje swoimi błyszczącymi lodowcami. Pierwszy raz widzę taką górę. Marzyłem przez lata, by kiedyś tylko na taką popatrzeć z dołu. Wyjść to zupełnie inna sprawa. To było coś, jak lot w kosmos dzisiaj. Mam dziwne górskie skrzywienie. Lubię bardzo górskie kwiatki. Nie chodzi mi o krokusy, ale o takie co rosną na „skale”. Nie na skale, tylko w szczelinie, gdzie jest odrobina humusu. No, więc sobie je lubię fotografować. One też należą w sposób pełnoprawny do gór. Nie tylko skały, lód i śnieg. Ożywiają góry. Nie jest to już martwy, nieludzki teren. I będę miał tematy - skała i kwiatki. Kwiatki i lód. Panie, które są może bardziej wrażliwe na piękno tych roślin, będą bardziej doceniać zdjęcia z kwiatkami. Nie będą to tylko ponure, groźne skały. Zabieram się do pracy. Zaczyna mnie boleć głowa. Znak, że się zbliżamy do czterech kilometrów. Że nie jestem jeszcze zaaklimatyzowany. Pojawia się coraz więcej szczytów, coraz lepiej widocznych. Ale początkowa euforia ustąpiła zmęczeniu. Nie myślę już o tych górach. Nie myślę o następnych dniach. Tylko o tym, aby wreszcie dojść do miejsca, gdzie będzie baza. A przede wszystkim, aby mi zelżał ten ból głowy. Widać jęzor lodowca, spływającego gdzieś z góry. Z pod niego wypływa nasz potok. Kierujemy się w lewo, dość stromo, do góry. Za jego boczną morenę. Otwiera się tu płaska przestrzeń, z małym strumyczkiem, idyliczna, płaska łączka. Łączka była obficie ozdobiona kępkami czerwonych kwiatków. Idealne miejsce na bazę. Nic nam tu chyba nie spadnie z góry na głowę. To było to samo miejsce, gdzie mieli bazę Poznaniacy w roku 1962 roku. Skorygowana wysokość. Cztery tysiące trzysta metrów nad morzem. Tragarze zostawili bębny i sobie poszli. Kierownik jeszcze uzgodnił, kiedy mają przyjść na zakończenie wyprawy. Ludzkość jeszcze nie dysponuje telefonami satelitarnymi. Długo tu i tak nie posiedzimy. Zezwolenie jest tylko na trzydzieści dni. Czeka nas praca przy wypakowaniu bębnów i urządzeniu bazy. Ta odbyła się następnych dniach. Zdjęcia: Robiłem w miarę podejścia do bazy. Fotografowałem to, co mi się rzuciło w oczy. 1. Qadzi Deh. Opuszczamy wieś Qadzi Deh 2. Dwa dni. Dwa dni marszu do bazy 3. Bębny.Trzydzieści bębnów, benzyna i jakieś paczki. Kierownictwo jeszcze coś dokupiło. 4. Koliba. Schronienie pod skałą. Czasem też częściowo uzupełnione kamieniami. W Tatrach Wysokich jest sporo kolib. Zdarzyło się mi spać na Słowacji. Tylko nie wolno tego robić w parku. Tu dla pasterzy. 5. Wodospad. Mała dolinka z wodospadem 6. Potok. Coś białego się wyłoniło wyżej. Nie byłem w stanie tego zlokalizować na mapie Wali. 7. Darya-i Mandaras. Nazwa Doliny Mandaras 8. Porzeczki. Karol penetruje krzaki. 9. Biwak kulisów . Coś tam sobie pichcą. 10. Przeprawa_1. Wyjaśniło się, po co nieśli takie długie kije. 11. Przeprawa_2. 12. Przeprawa_3. 13. Awaria. Jednak zdarzyła się częściowa kąpiel. Bęben na szczęście nie popłynął 14. Po przeprawie. Andrzej i Karol 15. Zieleń. Wyłonił się prawdopodobnie M9(6028 m). Przed nim M10(5580 m). 16. Morena. Morena starego lodowca. W głębi M9 17. W Dolinie Mandaras. Na wprost dolne stoki M9. W głębi grań główna Hindukuszu Wysokiego(tu mocno obniżona) biegnąca do Gumbaze Safed(6800 m). 18. Kohe Mandaras. Ten szczyt miał nazwę miejscową, od nazwy doliny - 6631 m. Szczyt wznosi się nade mną ok. 3000 m. 19. Kobierzec 20. Kępa 21. Kępka 22. Lód i kwiaty 23. Szczyty. Szczyty na końcu Doliny Mandaras. Ten na samym końcu został, przez wyprawę z Poznania w 1962 roku, zlokalizowany na mapie „Survey of India”, jako siedmiotysięcznik, z kotą -7125 m. I dlatego weszli do tej doliny, by go zdobyć.