Znajdź zawartość
Wyświetlanie wyników dla tagów 'jaskinie' .
-
Post 5 Jedziemy w Hindukusz Bębny zostały zapakowane. Średnio każdy ważył 33 kilogramy. W nich spis zawartości. Wszystko to co zabieramy, zapakowane w ten sposób, że stracenie jednego, czy kilku bębnów nie rozłoży wyprawy. Zostały zaplombowane przez celników. Mieliśmy ich trzydzieści. Każdy z napisami, jaki jest cel wyprawy. Bębnów nie wolno rzucać! Każdy z nas dostał od Jurka, powielony słownik z języka „farsi” na polski. Tym językiem rozmawiają w Afganistanie i rozmawiali w Iranie. Autorstwa Bolesława Chwaścińskiego. Na początku dedykacja -„kol. Staszkowi Bielowi z myślą o wspólnej wyprawie, B. Chwaściński 16.III.1960”. Słownik mi już blaknie. Odbity z kalki i wywołany w amoniaku. Jechaliśmy pociągiem z Krakowa do Warszawy i dalej do Moskwy. Do Moskwy przyjechaliśmy rano. Odjazd do Termezu, z dworca kazańskiego, nastąpił pod wieczór. Pociąg jechał do Duszanbe w Uzbekistanie, przez Termez. Jechał najpierw na wschód, w kierunku Uralu. A potem skręcił na południe. Za oknem przesuwała się kołchozowa Rosja. Patrzyłem, od rana przez okno wagonu, na przesuwający się krajobraz. Mijaliśmy wsie z kolorowymi, małymi, drewnianymi domkami. Między którymi biegła szeroka, zakurzona wiejska ulica. Mijaliśmy pola i laski. W których rosły białe brzozy. Pociąg się nie spieszył. Jechaliśmy w wagonie sypialnym. Każdy miał miejsce do spania, na własnej pościeli. Przedziały były otwarte. Na cztery „łóżka”. To nie był luksus w drodze do Iranu. Tu jechał zwykły radziecki człowiek. Z własnym wyżywieniem. Konduktor na zamówienie pichcił herbatę w samowarze. Kolejnego dnia jechaliśmy przez Kazachstan. Za oknem, jak sięgnąć wzrokiem, było płasko, czasem pojawiło się jakieś zafalowanie terenu. Trawa już rudziała. Jechaliśmy przez stepy. W różnych kierunkach biegły ślady opon. Pusto, żadnych domów, czy drzewek. Tylko ta trawa.. Czasem mignął stojący przy torze mały budynek. Wokół nie było innych domów. Linia była jednotorowa. Na łukach, wystawiałem głowę za okno, patrząc na wijący się długi wąż wagonów. Patrzyłem na te stepy i na myśl mi przychodzili nasi rodacy, których tu kiedyś wywieziono. I których dużo jeszcze tu żyje. Koledzy znający już tą trasę, poinformowali nas, że jak się zbliżymy do Morza Aralskiego, to w wagonach pojawią się ryby. I rzeczywiście, na jakiejś stacji, do wagonów weszło sporo osób z pęczkami wędzonych ryb. Wiszących na drucie, za skrzela. Wagon zapachniał. Widocznie wtedy jeszcze istniało Morze Aralskie. Termez Przyjechaliśmy po dwu i pół dniach do Termezu. Pociąg jechał jeszcze dalej, do niedalekiego Duszanbe. Byliśmy w Uzbekistanie. Czekała nas tu niemiła niespodzianka. Bębny nie przyjechały naszym pociągiem z Moskwy. Gdzie one są i kiedy przyjadą? Związek Radziecki jest bardzo duży. W Termezie się nie dowiemy, co się z nimi dzieje Na razie zakwaterowaliśmy się w jedynym hotelu w tym mieście. Hotel „Szark” z zewnątrz wyglądał nawet przyzwoicie. Ale do spania, w dziewiątkę, mieliśmy jeden duży pokój. Byliśmy już sporo na południu. Było bardzo gorąco. Na łóżkiem miałem mały termometr. W nocy wskazywał 32 stopnie. W dzień znacznie więcej. Hotel był z restauracją, ale siku się robiło na zewnątrz. W malutkim budyneczku, gdzie byla dziura w posadce. Teren wokół Termezu to prawie pustynia Siedzielismy w tym hotelu. Pytając na stacji o los bębnów. Pewnie były, gdzieś tam, w ZSSR. Może nawet jeszcze w Moskwie. A może jechały pociągiem w naszą stronę. A może jakiś Wania, wysłał je, przez pomyłkę, do Irkucka lub Władywostoku. Wszystko było możliwe. Na miejscowej stacji nie wiedzieli, co się z nimi dzieje. Co robić? Tak czekać, że kiedyś przyjadą. Pytać codziennie, czy już są? Czas płynie. Mamy urlopy z pracy. Bez tego bagażu wszystko inne przestało mieć sens. Prawie roczny wysiłek grupy ludzi poszedłby na darmo. W Związku Radzieckim nie było książek telefonicznych. Zresztą miejscowa centrala nie połączyłaby z wybranym numerem. Jedyną nadzieją była polska ambasada w Moskwie. Jak się z nią połączymy, to może tam, na miejscu u kolejarzy, coś się dowiedzą. Popchną sprawę do przodu. Nikt nie zlekceważy telefonu z ambasady. Ale nie mamy numeru. A zresztą gdyby nawet był, to nie połączą nas z nimi. Doświadczenie kierownictwa było bezcenne. Należy się udać do miejscowego sekretarza partii. I przedstawić sprawę. Kierownik i drugi kolega, najlepiej znający rosyjski, przedstawili sprawę wyprawy. Centrala telefoniczna połączy nas z ambasadą. I rozmawialiśmy. Będą interweniować! Jest więc nadzieja, że bębny przyjadą. Ale dokładnie kiedy, to dalej nie było wiadomo. Jurek postanawił, że szkoda tracić czasu bezczynnie. Kilkadziesiąt kilometrów od nas, za Amudarią w Afganistanie już zaczyna się Hindukusz. Jakieś jego długie ramiona sięgają, aż tak blisko, nad pustynną równinę nad rzeką. Hindukusz w tym rejonie to jeszcze niewysokie góry. Skaliste, wapienne. Przecięte licznymi dolinkami. Suche góry. Ale mogą w nich być jaskinie. Które się tworzą w wapieniu. To są znane zjawiska krasowe. Klub Wysokogórski to także taternicy jaskiniowi, grotołazi. Niektórzy, jak mój szwagier Paweł, to dwu-dyscyplinowcy. Podziemni i nadziemni. Sprzęt jest prawie taki sam, jeśli chodzi o wspinanie, czy zjazdy. Odkrycie jaskini, czy też jej „pogłębienie”, albo rozszerzenie w poziomie, to marzenie każdego taternika jaskiniowego. Więc gdyby jakąś taką dziurę odkryć, w tym wapiennym Hindukuszu, to byłby mały sukces. Koledzy z Klubu Wysokogórskiego mogliby zacząć ją penetrować. Nigdy nie wiadomo z góry, co się za tym kryje. Może dziesiątki kilometrów korytarzy. I dla turystyki wspaniałe stalaktyty, stalagmity i stalagnaty. Pojedziemy w kilku za Amudarię i spenetrujemy obszar w pobliżu małej rzeczki, która płynąc, gdzieś z dalszych miejsc w Hindukuszu, przecina ostatnie skały na swej drodze do Amudarii, tworząc przełom. Jurek go zna. Jechał tam, już nie jeden raz. Za tym przełomem, przeprowadzimy rekonesans w poszukiwaniu jaskiń. Czekając na przyjazd kolegów, w wynajętym samochodzie z cennymi bębnami. Jestem w tej grupce, czteroosobowej. To coś nowego, zamiast siedzieć w Termezie. Nieznośny upał. W knajpie trzeba było płacić. Wóda była. Miejscowi nawet zapraszali na kielicha. Nie zdradzę, ale jeden z kolegów miał na to ochotę. Miasteczko, gdzie dokoła jest tylko pustynia. Zresztą włóczenie się po ZSSR nie było mile widziane. Zdjęcie Hotel „Szark” w Termezie
-
- 4
-
- kołchozy
- kazachstan
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami: