Znajdź zawartość
Wyświetlanie wyników dla tagów 'ekspert' .
-
Motto: A koniecznie muszą być wyniki? Czy chodzi bardziej o to żeby wyszkolić dobrych narciarzy? Muszę się bliżej przedstawić. Jakie mam uprawnienia, by się podjąć tak trudnego tematu, jak w tytule postu. Jeżdżę na nartach od 1964 roku. Średnio w sezonie od 20-30 dni. Najwięcej 45 dni. Dwa sezony tylko po kilka dni, gdy nie było mnie w Polsce. Do tego dochodzi kilka sezonów dzieciństwie, na nartach dla dorosłego. Były zjazdy po polach, skoki paru metrowe na zrobionej skoczni, czy też skoki na brzegach, z najazdem i wyskokiem w górę. Nie znałem wtedy żadnej ewolucji służącej do skręcania, z wyjątkiem przestępowania. Dopiero w wieku 24 lat, miałem okazję być na kursie prowadzonym przez zakopiańskiego instruktora. Uczył pod Gubałówką grupkę studentów przez siedem dni. Poziom był bardzo różny. Byłem najlepszym na tym kursie(sądzę, że na to miały wpływ te lata w dzieciństwie), opanowując jazdę na równoległych nartach. W takim stopniu, że odważyłem się zaraz wybrać na Gubałówkę kolejką i jeździć przez słynny mostek. Po Gubałówce nastąpiła próba zjechania z Kasprowego przez Goryczkową do Kuźnic. Nasz instruktor urządził nam też jazdę terenową, dla urozmaicenia, na koniec kursu. Wybraliśmy się do Doliny Kościeliskiej do schroniska. A stąd na nartach do Siwych Sadów. Są to takie bule pod północnym stokiem Starorobociańskiego. Na wysokości ok 1600-1700 m. W każdym razie niżej, niż Ornak. I wiele bezpieczniejsze, ponieważ wschodnie stoki Ornaku, w kierunku Kościeliskiej, są strome i bardzo lawiniaste. Nazwa Siwe Sady pochodzi od takich niewielkich drzewek o kulistych koronach rosnących w tym rejonie. Oszronione przypominają sady z siwymi drzewkami. To był jedyny z prawdziwego zdarzenia instruktor. Był w kolejnych latach jeszcze jeden. Goprowiec z Markowych Szczawin pod Babią Górą. Po pierwszych zajęciach z nim, na polanie nad krzyżem, przy drodze do Kuźnic, po prawej stronie. Zrezygnowałem z jego rad. Nie wnosiły nic nowego. I według mojej oceny jeździł gorzej ode mnie. Zresztą potem namawiał mnie, bym wstąpił do gopru. Moje umiejętności były wystarczające, by nieszczęśnika, na toboganie zwieść na dół. I jeszcze jeden incydent miałem z kimś co potrafił nieźle jeździć. Na obozie wędrownym, dwutygodniowym w Bieszczadach. Dla studentów poznałem człowieka z Zakopanego. Pytam się dlaczego przyjechałeś w Bieszczady? Masz Tatry pod nosem. Chciałem coś nowego! Załatwił mi potem chatę z łazienką niedaleko skoczni. Na dwa tygodnie. Wybrałem się z żoną, malutkim półtorarocznym synem i Mamą. Mam spędziła przed wojną w Zakopanem dziesięć lat. Pracując w pensjonatach. Odkładała pieniądze. I nie dużo brakowało na mały domek. Wyszła tu za mąż za mojego ojca. Niedługo potem wyjechali z Zakopanego, z obawy przed Niemcami. Dla Mamy to Zakopane było zupełnie inne. Nie czuła się w nim dobrze. Wtedy była dziewczyną a teraz starą kobietą. Wracając do tego kolegi z Bieszczadów. Rozmowa w czasie obozu zeszła na narty. Przyznał się, że był w polskiej kadrze juniorów. Ale potem nie kontynuował kariery w klubie. Nie pytałem dlaczego? Spotkaliśmy się raz na Goryczkowej. I jeździliśmy razem. Pytam, mając fachowca z prawdziwego zdarzenia -co mam poprawić? Dobrze jeździsz-padła odpowiedź. Co miał powiedzieć? Że dla amatora to zupełnie wystarczy. Na zawodnika to za mało i za późno. To było oczywiste. Jakie miałem wyjście, by lepiej jeździć. Coraz lepiej? Teraz to rzecz prosta. Początek nauki w szkółce. Lub w rodzinie, gdy ktoś z rodziców jest na poziomie instruktora, lub jest nim rzeczywiście. Dalej, jak ma ochotę i skłonności do pracy, to może klub i trener. Gdy są takie możliwości. To jest najlepsza droga do eksperckiej jazdy. Najlepsza też do sportu, rywalizacji. Ale gdy takie możliwości nie zaistniały. Gdy tylko, przy okazji jakiegoś urlopu, miało się styczność z instruktorem na godziny. Niewiele godzin. Ale opanowało się jakoś te narty. Jeździ się już przyzwoicie i pewnie skrętem równoległym. Nie unika się gorszych stoków. Ma się dwadzieścia, trzydzieści, może więcej lat. To czy zostanie się ekspertem. Ekspertem w późniejszym wieku. Ekspertem zwracającym uwagę swoją jazdą. Wolniejszą, niż znacznie młodsi. Ale pewną i dającą mnóstwo satysfakcji. Ekspertem, który może startować bez wstydu na zawodach amatorskich. Twierdzę, że się da to zrobić. Nie posiadając trenera pod ręką na każde wezwanie. Da się to zrobić własnym wysiłkiem. Robiłem to od samego początku, gdy zaczynałem pierwsze równoległe skręty. Nie miałem instruktora na co dzień. Instruktorzy jeździli po Kasprowym. Poznawałem ich po takich małych odznakach z napisem PZN, przyczepionych do kurtki, lub pod nią. Przyuważywszy takiego, przyglądałem się jego jeździe. Jak inicjował skręt i jak go prowadził. Jakie skręty preferował. Długie, krótsze, śmig. Przyglądałem się kursom instruktorskim w Kotle Gąsienicowym. Ustawionym tyczkom dla wertikalu slalomowego. Ćwiczeniom ewolucji. Pług, skręt z oporu, skręt równoległy. To były wzory. Ale najlepsze to byli trenujący zawodnicy. Pojedyncze tyczki, jak dla giganta. I w dół od przełęczy między Kasprowym a Beskidem. Czy też na Goryczkowej. Tu różnica była zdecydowana w stosunku do „moich” instruktorów. Szybkość zdecydowanie większa. Prowadzenie stabilne nart. Przyglądanie się innym jadącym. Innym wzorom, idolom, to prawie nie różni się od oglądania filmu. Pierwsze wrażenie-to tak bym chciał jeździć! I koniec na tym. Tak sobie można wzdychać przez całe lata. I na tym się skończy. Z filmem jest nawet lepiej. Jak się go zwolni. Mocno zwolni, a nawet podzieli na klatki, to już coś widać. Co ten wzór tam wyprawiał. Mając własny film, zrobiony przez żonę, sympatię itp. Też można go podzielić na klatki. I porównać odpowiednie momenty. To jest wskazówka. Jak daleko jesteśmy od wzoru, naszego ideału. To porównanie zastępuje częściowo instruktora, trenera. Oni to widzą swoim okiem na stoku. I potrafią nam zaaplikować takie ćwiczenie, który nas zbliży do wzoru. To jest bardzo duża przewaga żywego człowieka nad samo nauką. Lata moich pierwszych ślizgów nie obfitowały w filmy instruktarzowe dla uczących się. Tym bardziej, że czasami się coś obejrzało tylko przypadkowo. Jedynym materiałem do nauki były książki. Pierwsza książka „Śmig”. Zaraz potem „Ski de France”. W języku francuskim w Bibliotece Górskiej w Krakowie na miejscu. Zbiorowe dzieło najwybitniejszych znawców materii we Francji. Ksiązka dosyć gruba. Pełno wykresów, trajektorii. Były też i zdjęcia zawodników, ryciny sylwetek narciarza w skręcie. Konfrontowałem to wszystko ze stokiem. Z własnym doświadczeniem. Przy okazji poznało się ze słownika parę słów francuskich. Tekst, specjalnie przy czymś takim nie jest, potrzebny. Jak się jeździ samemu na stoku. Nie są ważne definicje. Trzeba robić, co tam jest pokazane. Potem były inne książki. Nawet polskich autorów. Wreszcie coś naprawdę dobrego. G. Joubert. Trener w klubie uniwersyteckim w Grenoble. Tam była Olimpiada Zimowa. Gdzie jeździł mistrz nad mistrze J C Killy. Joubert miał swego wybitnego wychowanka Patrick Russelle. Zdobywca ze dwa razy(?) Pucharu Świata. Patrick, który wykonywał skręt „S”. Patrick, który „połykał”(avalement) muldy(nie! „Górki”). Skręt „S”. Pierwszy raz dowiedziałem się o nim z „Dziennika Polskiego”. Codziennej gazety w Krakowie. Pisywał tu o nartach Zbigniew Ringer. Sam zapalony narciarz. Pojawiła się rycina, dwóch półokręgów złączonych ze sobą. Zrobić coś takiego na nartach równoległych, wąskim śladem, to było wyzwanie. Ten Joubert, to była dla mnie Biblia. Biblia do poduszki przed nartami rankiem. Biblia do analizy własnych błędów. Trudnej analizy, ponieważ nie miałem zdjęć w czasie jazdy. O filmach nie było co marzyć. Ja uczyłem innych. Mnie nie miał kto uczyć. Analiza polegała głównie na oglądaniu śladów własnych nart. Na to trzeba było podejść w górę. Na szczegółowej analizie, co doprowadziło do wywrotki. Na analizie przyczyn, dlaczego w mokrym, wiosennym śniegu tak trudno jest wykonać skręt. I dlaczego zakopiańscy zawodnicy tak łatwo po nim skręcali. Skręcali, ponieważ jechali znacznie szybciej ode mnie i nie pogłębiali skrętu, jak ja z obawy przed szybkością nart. Ich narty się ślizgały po powierzchni śniegu. A moje zagłębiały w nim. Taki śnieg nie ustąpi nawet na centymetr. Potem miałem jeszcze inne książki. Nawet w amerykańskim oryginale Harolda Harba. Tu sobie zrobiłem z płyty pochyły stok w mieszkaniu. I stojąc na nim w butach narciarskich ćwiczyłem kolana do stoku i odwrotnie. Książkę odstąpiłem koledze ze Skiforum. Płyty CD Harba też. Z literatury, oprócz staroci, został mi RonLeMaster”Narciarz Doskonały”. Mogę go podarować poważnie zainteresowanemu, który chce zostać zostać ekspertem. Przeszedłem, gdy pojawił mi się Internet w domu, na materiały z sieci. Filmy, opisy, analizy. Głównie ze Stanów. Ponieważ nie mają węża w kieszeni. Ale też i Europy, w jakimś ludzkim języku. Amerykanie widocznie wychodzą z założenia, że tylko głupek będzie się męczył sam na stoku. Mądry weźmie instruktora. Ja nie ma kasy to niech sobie jeździ, jak się mu podoba. Gdy wjedzie na kogoś, to będzie płakał. Po co ten wstęp do wstępu. Jak mówił student do studenta. Otóż zamierzam prowadzić dalej temat –„jak zostać ekspertem”. Kurs internetowy za pośrednictwem Skionline. Będę się posługiwał głównie filmami, które mi się podobają. Filmy będą twórczo komentowane przeze mnie. Bazując na własnych doświadczeniach, czy na obserwacji bliskich osób. Wszystkie ćwiczenia, występujące w tych filmach były przeze mnie osobiście wypróbowane. Z różnym skutkiem końcowym. Nuda. Brak wystarczająco czasu na stoku, tylko na te ćwiczenia. Brak właściwego stoku. Ale to nie znaczy, że kandydat na eksperta nie może tych trudności pokonać. Kurs ekspercki, to nie przelewki. Nie zacznie się od pierwszego stanięcia na nartach. To zostawiam żywym instruktorom. Mogę tylko zdradzić, że podstawą będzie jazda równoległa. Dam stosowny przykład. Od jakiego poziomu jest dostępny, dla kandydata na eksperta. Ile czasu będzie potrzeba by zostać ekspertem? To jest trudne pytanie. Tym bardziej, że choć ćwiczenia są wykonywane na idealnym stoku, to ekspert musi, w międzyczasie, poświęcić sporo godzin na fantazje „offpiste’. To jest konieczne. Bez opanowania tego terenu nie ma co marzyć o tym zaszczytnym tytule. Ekspert to coś więcej niż instruktor. Instruktorem się zostaje w dwa tygodnie. A taki się musi lata męczyć. Douczając się samemu, by zostać ekspertem. Co mi zostało z tej nauki? Dobierałem sobie od wielu lat sprzęt przeznaczony, według producentów dla ekspertów. A teraz mam nawet dla początkujących zawodników. I o dziwo mi się na tych nartach najlepiej jeździ.
-
- 5
-
- instruktor
- trener
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Witajcie,czy jest tu ktoś z Warszawy,kto byłby skłonny oglądnąć i ocenić przebieg i stan nart używanych,które oferują mi w Warszawie?Sprawa,oczywiście nie za darmo,aktualna po Nowym Roku,centrum Ursynowa,ale chodzi mi kogos z wiedza pogłębiona...