Znajdź zawartość
Wyświetlanie wyników dla tagów 'cmentarz łyczakowski' .
-
Post 1 To już ostatni z trzech moich blogów o podróżach, na początku lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Głównym ich motywem były góry i alpinizm. Ale też byłem zawsze ciekaw jak żyją ludzie w danym kraju i jaka jest ich kultura, historia. Więc jak była możliwość, to po górach udawało się nieco poznać ten kraj. Indie Subkontynent, rozciągający się od zimnego Tybetu po przylądek Komorin, leżący w na ósmym stopniu szerokości północnej, w strefie tropiku. Liczba ludności ok. 1,4 mld, niewiele mniejsza, niż sąsiada z za łańcucha Himalajów. Indie są znane na świecie, jako społeczeństwo kastowe. Każdy, kto się rodzi przynależy do jakiejś kasty. Nie ma wyboru. Nie ze swojej woli. Nie może już tego zmienić w życiu. Drugą wyróźniającą cechą tego kraju jest religia. Nie ma w tej religii jednego Boga, jak w chrześcijaństwie, islamie, czy buddyzmie. Trzecia cecha to ogromna nędza. Nie są wyjątkiem na świecie, ale tu nędza dotyka setek milionów. To jest prawdziwy ocean nędzy. Indie to kraj o bardzo starej kulturze i historii. Która sięga do czasów Ariów, ludu koczowniczego żyjącego na terenie dzisiejszej Europy, od Karpat po Kaukaz. Ariowie skolonizowali kilka tysięcy lat przed nowym wiekiem Iran i Indie. W Indiach żyje wiele narodów mówiących językami, które są niezrozumiałe dla sąsiadów. Jest to jednocześnie kraj bardzo rozwinięty. Jeden z najszybciej rozwijających się na świecie. Zwiedziłem Indie w 1976 roku. Poznałem nieco „sześciotysięczne” Himalaje. I odbyłem podróż okrężną tego subkontynentu pociągiem na trasie 7500 km. W czasie tego pobytu prowadziłem dzienniczek. Opisując codziennie ciekawsze wydarzenia. Rozszerzyłem go bezpośrednio po powrocie, mając świeżo w pamieci przeżyty okres. Z tej podróży pozostało mi ok. 200 zdjęć, wykonanych na filmie Orwo Color. W Himalaje Pradeszu Jechaliśmy w piątkę. Janusz z żoną Elżbietą, znani czytelnikom mojego blogu „Egzotyczny Iran”. Andrzej i Rysiek, których można było poznać czytając kolejny mój blog „Afganistan(Hindukusz 73)”. Na tym mógłbym skończyć, dlaczego pojechaliśmy do Indii, ponieważ w „Taterniku” nr 3 z 1977(str. 114) jest jednostronnicowa relacja „ Eugeniusz B. – w Himalajach Pradeszu”, napisana przeze mnie po powrocie z Indii. Taternik ten jest dostępny w sieci. Wyjaśniłem tam, jaki był cel naszego wyjazdu. Ponieważ jest to pewien kłopot, więc króciutko opiszę, dlaczego wyjechaliśmy w ten rejon Himalajów? Byliśmy członkami Klubu Tatrzańskiego z Krakowa. Klub ten zorganizowal już dwie wyprawy w góry, w poprzednich latach(p. powyższe moje blogi). Jako Klub mogliśmy zorganizować taki wyjazd. Wyjazd indywidualny, bez instytucjonalnego poparcia, był wówczas praktycznie niemożliwy. Mając takie poparcie można było dostać promesę dolarową(130 dolarów), zakupić je w NBP, po kursie o wiele niższym, niż na „czarnym rynku”. I legalnie je zabrać za granicę. Zamierzaliśmy jechać w Himalaje, w tę ich część, która leży na północ od stolicy Indii Deli(New Dehli). Mieliśmy informacje, że tu dość głęboko w góry można się dostać transportem publicznym. A więc bardzo tanio, jak na wyprawę w tak wysokie i odległe góry. Zamierzaliśmy wyjść na jakiś dziewiczy szczyt powyżej 6000 m. Niedawno(1973 r) w rejonie, który braliśmy pod uwagę, działała wyprawa z Lublina. Zaliczyli dziewiczy „sześciotysięcznik”. Niestety skończyło się to dla nich nieszczęśliwie. Zginęły dwie osoby. Nasz bardzo skromny zasób dolarów zmusił nas do tego, aby absolutnie wszystko zabrać ze sobą. W tym żywność na cały okres pobytu w górach, dojazd, oraz na powrót. Na szczyt o wysokości, w granicach sześciu kilometrów, nie wejdzie się ot tak sobie, bez odpowiedniej aklimatyzacji i sprzętu. Jak na Himalaje to jest może mizerna „górka”. Ale to przecież były szczyty znacznie przekraczające najwyższe szczyty Alp. Były tam też już spore lodowce. Po wyprawie w Hindukusz zostało w naszym Klubie sporo sprzętu. Kurtki puchowe, śpiwory, czekany, raki oraz drobniejszy sprzęt wspinaczkowy. W górach zamierzaliśmy biwakować w namiotach. Nie mogliśmy zabrać tego wszystkiego do bębnów, których używaliśmy w Iranie i które były standardem naszych wypraw w Hindukusz. Nie mogliśmy, ponieważ w transporcie, tak zwanym – publicznym, czy też wynajętym(taksówka) nie tolerowali sztywnych opakowań. Zresztą przenoszenie nawet bardzo ciężkiego plecaka jest znacznie łatwiejsze, niż bębna. Natomiast zaobserwowaliśmy, w czasie poprzednich wyjazdów, jak w tym rejonie Azji taszczy się ze sobą czasem niesamowitą ilość bagażu w pakunkach, czy jakichś miękkich opakowaniach. I to wszystko ładowane jest na dach autobusu, taksówki. Czy też upychane na półkach w pociągu. Da się więc przewieść i nasze potężnie wypakowane plecaki. Nie mieliśmy lekarza. Więc osobnym zagadnieniem była dobrze wyposażona apteczka. Z kilkudziesięcioma lekami, łącznie z antybiotykami i na choroby tropikalne. Było też i lekarstwo na ameby. Zawierała również środki do odkażania wody. Dobór jej zawartości był konsultowany z lekarzem, znającym się na chorobach w klimatach i otoczeniu do których zdążaliśmy. Załatwiła to Elżbieta. Mogliśmy się prawie sami leczyć. Jednak tam, w razie choroby o ile się dało, należało szybko zmykać do własnego kraju. Wyprawa Osiemnastego lipca. Budzimy się z żoną około drugiej w nocy. Moja Rysia jedzie ze mną i z plecakami Syreną na stację kolejową w Krakowie. Potem przywożę Elżbietę i Janusza. Jedziemy wszyscy w piątkę pociągiem do Przemyśla i po czterech godzinach jesteśmy na miejscu. Bałagan przy odprawie celnej. Po południu docieramy do Lwowa. Rysiek załatwił nam nocleg u swojej znajomej. Przywozimy ze sobą parę podarunków z Polski. Do wieczora zwiedzamy nieco miasto. Między innymi zniszczony kościół Świętej Elżbiety i ładny zespół cerkiewny Iljuja. Wieczorem znajoma Ryśka urządza, nieco zakropione, małe przyjęcie. 19.07 Chwilowo, najbliższym celem naszej podróży, jest miasto Termez w Uzbekistanie nad Amudarią. Gdzie znajduje się jedyne przejście graniczne do Afganistanu od strony Związku Radzieckiego. Jak dalej pojedziemy do Indii, to będzie się szczegółowo wyjaśniać po drodze. Ogólne zarysy znamy - po przejechaniu przez Afganistan, do Peszawaru(Peshavar) w Pakistanie. Stąd do Lahore w tym kraju i dalej pociągiem, przez granicę pakistańsko-indyjską, do New Dehli w Indiach. Do Termezu dotarliśmy w czasie wyprawy w Hindukusz-koleją, przez Moskwę i Taszkient. Z Krakowa podróż do Termezu zabrałaby prawie tydzień jazdy pociągiem uwzględniając, że można było dojechać tu tylko z Moskwy. Teraz chcielibyśmy tam dolecieć samolotem, szybciej i wygodniej. Bilety lotnicze w Związku Radzieckim były wówczas na liniach krajowych dosyć tanie. Z Lwowa do Termezu było kilka tysięcy kilometrów. Szukamy w Lwowie samolotu lecącego w „kierunku” Termezu. W biurze radzieckich linii lotniczych ”areofłocie” rysuje się jedynie możliwość otrzymania miejsc w samolocie do Baku. Ale nie chcą nam zrealizować „voucherów”. Inturist też nam odmawia. Musimy jechać dalej na wschód pociągiem. Janusz z Ryśkiem załatwili bilety na nocny pociąg do Kijowa. Mając przed sobą cały dzień do dyspozycji, zwiedzaliśmy Lwów. Najpierw zwiedzamy kościół(katedrę) łacińską. Potem poszliśmy na wzgórze zamkowe. Widok Lwowa stąd był bardzo ładny, szczególnie starego miasta. Miał on coś z widoku z Kopca Kościuszki w Krakowie. Obiad jemy w ładnej knajpie, obok ratusza. Po obiedzie nastąpiło zwiedzanie Cmentarza Łyczakowskiego. Oprowadzała nas Polka, która niedawno pochowała tu trzynastoletnią córkę. Pracuje na tym cmentarzu. Pokazuje nam polskie groby - Grottgera, Zapolskiej, Konopnickiej. Rzeźby orłów polskich mają poubijane głowy. Wandalizm! Widzimy krzyże powstańców z 1863 roku. A tu jest miejsce pochówku powstańców z 1830 roku – wskazuje przewodniczka. Ten cmentarz jest Polską Nekropolią. Podobnie jak Rakowicki w Krakowie. Między rozsypującymi się grobami, gdzie niegdzie, widać było małe czerwone obeliski z desek. Z czerwoną gwiazdą u góry. Nowoczesny teraz sposób chowania zmarłych towarzyszy partyjnych. Pytamy - gdzie leżą Orlęta Lwowskie? Pani prowadzi nas w kierunku dziurawej siatki i znika. Wychodzimy poza obręb oficjalnego cmentarza. Po lewej stronie mamy jakieś garaże i kręcącą się tam ludzie. Po prawej - wysoka sucha trawa i dalej sterczą resztki czegoś, co było kiedyś łukiem triumfalnym. Wchodzimy w zakurzoną trawę. Leżą w niej ledwo widoczne kamienne płyty. To są groby „Orląt Lwowskich”! Na płytach zostały wyryte napisy, ale prawie zupełnie niewidoczne. Ktoś zadał sobie wiele trudu i płynnym betonem pojechał po literach. Wyraźna chęć zmazania z powierzchni ziemi tej części cmentarza. Pani, u której spaliśmy, stawia nam na pożegnanie wspaniałą kolację. Niestety spóźniamy się do pociągu, którym mieliśmy jechać do Kijowa. Był następny, ale dopiero o północy. Czekam z Andrzejem przy plecakach, na peronie. Potem idziemy sobie do kawiarni przy ratuszu na kawę i wino. Tanio jest u przyjaciół ze wschodu. Wagon sypialny do Kijowa był typu „śmierdziel”. Tak nazwaliśmy wagon sypialny z otwartymi przedziałami, którym już podróżowaliśmy do Termezu, w czasie wyprawy w Hindukusz.
-
- 3
-
- indie
- himalaje pradeszu
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami: