beved
Użytkownik forum-
Liczba zawartości
29 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
O beved
- Urodziny 06.10.1980
Informacje osobiste
-
Imię
Beata
-
Miejscowość
Kraków
Sprzęt narciarski
-
Narty marka
Aromic Redster Edge SL
-
Buty marka
Nordica
-
Gogle
Salice
Umiejętności
-
Styl jazdy
rekreacyjny, na trasie, krótki skręt
-
Poziom umiejętności
5
-
Dni na nartach
0
beved's Achievements
Początkujący (2/6)
12
Reputacja
-
Panowie, dajcie znać, jeśli ktoś był/jest dzisiaj, czy da się jeździć.
-
Może to nie wątek dla "nowego" użytkownika, ale właśnie dlatego, że chciałabym wiedzieć, czy warto dalej tu wchodzić, czytać i czasem pisać, mam pytanie i kilka zdań do refleksji... Pytanie: Czy właściciel portalu skionline.pl czerpie z niego zyski? Jeśli tak, to dla mnie to forum jest częścią biznesu, a nie czysto hobbistycznym miejscem dla pasjonatów, pomimo tego, że ponoć są to dwie różne usługi (jeśli forum przyczynia się do promocji i popularności całego skionline.pl - w moim przypadku tak jest). Kwestie do przemyślenia: @SB, jeśli nie będzie Użytkowników, nie będzie też potrzeby na Twoją pracę jako Moderatora. Jesteśmy więc niejako Twoimi Klientami Dlatego uważam, że jeśli ktoś nie narusza regulaminu, nie obraża innych Użytkowników itd., nie powinieneś wypowiadać się w taki sposób jak powyżej ("nie chcemy (Cię) w naszej społeczności", "wszystkich zachęcam do nie wchodzenia z Tobą w jakąkolwiek polemikę"). Uważam, że to przesadzona reakcja i nie powinna się zdarzyć Moderatorowi. Nie wnikam w Twój spór z n3l15 dotyczący linkowania - zakładam, że miałeś rację, mimo to jednak uważam, że te kilka powyższych słów z Twojej strony, to było za dużo.. Druga kwestia: nie rozumiem tej obawy przed przytaczaniem przepisów prawnych. Jeśli forum działa w 100% w zgodzie z prawem, to w czym problem? Może nawet warto o tym rozmawiać, żeby zwiększać swoją wiedzę, być bardziej świadomym. Większość z nas korzysta z różnych forów internetowych - warto wiedzieć, co nam wolno, co nie. A już szczególnie osoba o funkcji Moderatora powinna te przepisy znać i nie obawiać się, że ktoś inny je wyciągnie w dyskusji. I ostatnia sprawa: pomyślcie jak to wygląda przed nowym użytkownikiem. Wątek mówi o zbyt rzadkich wpisach dotyczących relacji z wyjazdów. Kłócicie się w nim o takie rzeczy, rzucacie różnymi "inwektywami" pod swoim adresem, komentujecie kogo tu chcecie, kogo nie... Naprawdę myślicie, że to zachęca? PS. @Bumer, interpunkcja to najmniejszy problem tego forum.
-
Panowie, ale skąd wiedzieć, kiedy jest dobry czas na tyczki? Jakie umiejętności trzeba mieć, żeby zacząć? Da się to określić? Ja też chcę Traktuję to jak rozwój umiejętności, ale na jakim etapie powinien nastąpić ten krok?
-
Ja nie mam karty kredytowej i nie zamierzam mieć. A wielu ludzi nie ma na tyle środków, żeby wydać na raz kilka tysięcy na buty narciarskie. Są ludzie, którzy tak, jak ja, kupują tylko to, na co ich stać. Nie zawsze tak jest. Niektóre sklepy zwracają po kilku dniach korzystając ze środków Klienta... A na stoku jeszcze inne... Jedyne, co możesz zrobić w domu, a czego nie zrobisz w sklepie, to wyłożenie się z tymi butami na kanapie, ale tego chyba nie testujesz? Co do tego, że nie chodzi się w sklepie po betonie, bo to niszczy buty... Jak pisał Jasiek, sklepach też bywają "dywany". Jasiek, nawiasem mówiąc co do tego, że buty zniszczą się od chodzenia po sklepie, na tyle że będzie problem z ich wpięciem w wiązania... Zawsze można poprosić o nową parę z magazynu, jeśli to jest sklep z większym asortymentem. No i bardziej się zniszczą od chodzenia po knajpie pod stokiem, czy podczas przechodzenia z parkingu pod wyciąg (nie widziałam, żeby ktoś przed bramkami zmieniał buty) Poza tym masz rację: można stać, nie chodzić, ale ja, tak jak pisałam, bym nie wytrzymała
-
Pewnie mnie Jasiek znowu opieprzy, że śmiem się odzywać, ale co tam... Panowie, nie rozumiem, dlaczego tak się upieracie, żeby brać do domu i dopiero tam na spokojnie mierzyć... Naprawdę to taki problem poświęcić te 15-20 minut więcej w sklepie i postać/pochodzić w tych butach? Ja wiem, że lepiej byłoby 40 minut, albo godzinę, albo 5 godzin i to najlepiej na stoku... Ale przecież można przymierzyć w sklepie, trochę te buty "poodczuwać", a później w domu robić już tyle przymiarek, ile się komu zamarzy. Naprawdę nie wiedzę sensu ciągnięcia na chatę sprzętu wartego często 1000-2000 zł bez większej pewności, że to będzie to. Jeśli mogę chociaż w minimalnym stopniu zmniejszyć ryzyko błędnego zakupu już w sklepie, to moim zdaniem warto to zrobić. Nawiasem mówiąc czy Wy myślicie, że każdy mieszka obok Fashion Hause i innych polecanych obiektów? Czy dokonywanie w sklepie zwrotów, to naprawdę taka fajna sprawa? Zwracasz sprzęt za 1000 zł i później czekasz do 7 dni na zwrot kasy. Czy Wy myślicie, że wszyscy mają tyle hajsu na koncie, że w tym czasie mogą sobie spokojnie zakupić kolejną parę "do przymierzenia"? I nie oszukujmy się, pewnie często to wygląda tak: kupiłem, jutro położę na grzejnik (bo tak napisali na forum) i będę mierzył, bo dziś się już wystarczająco zmęczyłem w sklepie... Jutro nie ma czasu i o mierzeniu przypominam sobie, jak trzeba jechać na stok... Pewnie 90% narciarzy amatorów zaśnie spokojnie wiedząc, że pod ścianą stoją nówki sztuki nieporządnie zmierzone buty narciarskie. Lubimy przekładać na później... Lubimy też mieć poczucie, że jak miesiąc się przymierzaliśmy do zakupu, to kupiliśmy dobrze. W takich sytuacjach zakładamy pozytywne scenariusze (buty na pewno będą dobre, bo kosztowały tyle kasy, bo tyle maja dobrych opinii, bo sprzedawca je polecał, bo mi w nich było wygodnie w sklepie etc.). Szukamy dla siebie uzasadnienia decyzji, którą podjęliśmy w sklepie! A poza tym... W sklepach jest coś takiego jak wygrzewarka (nie musi być grzejnik), są też "symulatory", na których po wpięciu przymierzanych butów w wiązania można przetestować narty w pozycjach zjazdowych. Czemu tego nie zrobić? Jeśli okaże się, że noga cierpnie, palce bolą itp. itd., to po co je wlec do domu? A tego, że w sklepie nie można postać dłużej w butach, to już zupełnie nie rozumiem. Jeśli obsługa mnie pospiesza, wychodzę nie kupując i więcej nie wracam. I na koniec: podejrzewam, że większość błędów w doborze butów nie jest spowodowana tym, że przed przyniesieniem do domu ktoś je dłużej mierzył w sklepie... Więc może lepiej uczulać na podstawowe błędy typu za duży but (bo ubiorę dwie pary skarpetek, w końcu to zima), mierzenie butów w rajstopach (kobiety), czy dobieranie butów, gdy jedna stopa jest odczuwalnie krótsza od drugiej (nie widziałam, żeby ktoś z Was o tym pisał), czy choćby dobieranie wkładek. Uczulajcie na takie rzeczy, a nie na to, że ktoś chce pomierzyć 15 czy 30 minut dłużej! Magda, też początkowo patrzyłam na wygląd, ale jak trochę pomierzyłam i te ładne "pogniotły", to od razu przestałam na to w ogóle patrzeć Udanego mierzenia
-
Mitku, tak nie byłam na to przygotowana. Różnica wagi była ogromna, do tego prędkość, równa się naprawdę duża siła uderzenia w plecy. Na szczęście skończyło się tylko na bólu, który z czasem przeszedł. Przy obecnej wadze może umiałabym facetem przeorać stok :wink: : A poważnie Mitku, co da się zrobić w ułamek sekundy poza kontrolowaniem upadku, na tyle na ile się da? Pytam merytorycznie, z chęcią poczytam i się douczę (być może już jest o tym wątek na forum, żeby tu nie zaśmiecać). I merytorycznie w temacie dzieci: na ile 2-4-letnie dziecko jest w stanie sobie poradzić w takiej sytuacji? Na ile można je na nie przygotować? Pytam w kontekście głosów, które się wyżej pojawiły, że może lepiej jak dziecko "ma luz" i jeździ samo (cały czas nie piszę oczywiście o 6-8-latkach, tylko o prawdziwych maluchach).
-
Gratuluję i tak, masz rację. Mitologizuję, bo we mnie wjechał kiedyś rozpędzony wariat jadący na krechę. Nie możesz mieć pretensji, że ktoś ocenia według własnych doświadczeń, bo tak jesteśmy ukształtowani (żebyś nie kombinował: facet przyznał się do 100% winy, następnie podał mi siedzącej na śniegu na wpół zgięty kijek i pognał w dół stoku - tym, jak się czuję, zainteresował się świadek zdarzenia...). Dla podsumowania dyskusji: jestem przeciwna sadzaniu dzieci przed komputerem lub telewizorem. Jestem zwolenniczką uczenia dzieci jazdy na nartach. Już napisałam: Cieszę się więc, że są takie osoby, jak Ty Mitku, które się na tym znają. Dostrzegam jednak, że są też innego rodzaju ludzie...
-
Mitek, można stać w miejscu z ugiętymi kolanami, ale która kobieta tak w sklepie wytrzyma choćby 5 minut?
-
Bo dzieci powinny mieć dzieciństwo i luz, o którym piszesz poniżej? Masz rację. Ja też ten luz miałam. Tylko niestety była jedna różnica... Na rowerze uczyłam się jeździć na drodze przed domem, po której w tamtych czasach mogła co najwyżej przejechać furmanka. Na nartach i sankach jeździłam na górce koło domu bez towarzystwa szaleńców (same dzieciaki). Wiem, że gdyby w jednym bądź drugim miejscu było tyle wariatów, co obecnie na drodze czy na stokach, rodzice by mnie tam nie puścili bez opieki.
-
Nie zaprzeczam. Tak, jak napisałam, popełniam błędy. Całkiem niedawno: na oko maks. 4-latek przewrócił się i leży na środku stoku. Podjeżdżam, widzę, że nic się nie stało, ale dzieciak nie wstaje. Pytam, gdzie są rodzice, na co podjężdża na oko 6-latek i zbiera tego młodszego do kupy... Na stoku tłum oczywiście i do tego bardzo trudne warunki.
-
Ja się nie za wiele znam, ale pochodzić 20 minut polecam Ci w sklepie, a nie dopiero w domu U mnie w ten sposób wyeliminowałam parę, która wydawała się idealnie dopasowana przez pierwsze 10 minut, a później to szkoda pisać
-
Mitek, tak sobie wyobrażam początki nauki jazdy na nartach malutkich dzieci. Wydaje mi się, że nie jest im potrzebny stok o 20-30% nachyleniu. A nawet jak już dziecko jeździ, to można wybierać przyjazne szerokie trasy lub te o mniejszym "natężeniu ruchu". Dodam, że w dzikich tłumach ja sama nie czuję się bezpiecznie. Niestety popełniam błędy, bo wciąż się uczę. Ale jeśli oprócz mnie na stoku są setki ludzi, z czego połowa się przewraca, jedna czwarta jeździ na krechę, a między nimi widzę ledwo co trzymającego się na nogach 2-3-latka, to na miejscu rodziców zdecydowanie zabrałabym dziecko ze stoku, bo nie czułabym się bezpiecznie. I możesz tutaj pisać, że to inni narciarze powinni uważać na malucha... Tak, powinni (sama jak widzę, to staram się omijać szerszym łukiem niż dorosłego i najchętniej wzięłabym pod pachę i zwiozła na dół - chyba instynkty opiekuńcze ). Ale nie możemy zawsze liczyć na rozsądek innych. A nie mów, że nie widziałeś 3-4-letniego malucha puszczonego samopas na stoku... I głównie o takie sytuacje, niezrozumiale dla mnie promowane, mi chodzi.
-
Jest tutaj dużo fachowców, część posiada doświadczenie w uczeniu dzieci... Ale ja od strony zwykłego szarego użytkownika stoków (pomimo, że się nie znam i pewnie nie powinnam się wypowiadać). Ale... Czy bierzecie pod uwagę także zasadę ograniczonego zaufania do innych użytkowników stoków? I czy nauka dziecka musi się odbywać na trasie między zjeżdżającymi osobami w różnym wieku, o różnych umiejętnościach i z różnym poczuciem wyobraźni? Na wklejonym filmiku 2-latek porusza się z dość dużą prędkością pomiędzy drzewami. Użytkowników wprawdzie mało, ale gdyby snowbordzista nie hamował, to mogło się skończyć zderzeniem... Dzieci uczą się jeździć nie tylko na nartach, ale też na rowerze, hulajnodze etc. Dlaczego na ścieżkach rowerowych nie widać 2-latków uczących się jeździć? Dlaczego jak dziecko uczy się na hulajnodze, to rodzic bierze je w odosobnione bezpieczne miejsce, a nie na środek jezdni lub, tak jak tutaj, pomiędzy drzewa...? Nie mam nic przeciwko temu, że uczą się dzieci w takim wieku. To nawet jest słodkie popatrzeć na takiego malucha jak śmiga Ale dlaczego nie na oślej łączce? W polskich warunkach takiego małego szkraba czasem naprawdę ledwo zza muldy widać... Zwłaszcza jak rodzic 100 metrów dalej... Może więc nie powinno się promować mody na tak wczesne zaczynanie, bo ludzie ślepo to naśladują nie zważając na nic, byle tylko móc się pochwalić, że "moje dziecko ma 2 lata i już jeździ". A kto się zna i wie, jak bezpiecznie malucha nauczyć, to zrobi to bez szumu i pewnie dobrze.
-
Khrispello, a jak narty zachowują się w krótkim skręcie?
-
Trasa czerwona, to nie jest żadna trasa, tylko teren pod wyciągiem, którym nikt się nie zajmuje... Nie nazywajmy tego trasą. Zresztą przygotowanie niebieskiej trasy, gdy ja tam byłam, nie świadczyło o tym, żeby to w ogóle był stok narciarski. W tym samym dniu byłam na innym stoku i przy większych tłumach warunki były niemal perfekcyjne. W Kasinie mulda na muldzie, plus dziury na kilku nielicznych niezamuldzonych fragmentach. Stok fatalnie przygotowany (jeśli w ogóle przygotowany). Kilka osób awanturą zdołało wymusić zwrot kasy za karnety - myślę, że tak powinniśmy wszyscy reagować.