Narty - skionline.pl
Skocz do zawartości

Wujot

Użytkownik forum
  • Liczba zawartości

    2 774
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    117

Zawartość dodana przez Wujot

  1. Pytanie powinno raczej brzmieć czy w połowie listopada jestem "skazany" na lodowce? Otóż niekoniecznie - często chodzi już część 4-Berge i Gurgle. Jak poprzednicy napisali sprawdź warunki na parę dni przed wyjazdem i wybierz. Jeśli chodzi o lodowce w tym czasie to różnie bywa, czasem są czynne tylko orczyki (np na Tuxie) a są za to tłumy (w zeszłym roku 11.11 - 30 min do orczyka) do tego wyłączone stoki dla sportowców. Bezpiecznym pomysłem jest Pitztal - kret (przy wsiadaniu czasem dantejskie sceny) reguluje przepustowość systemu i na górze tłoku nie ma a jazda w gondolkach jest przyjemniejsza jak na orczykach - dla mnie to numer 1 lodowców austriackich na początku sezonu (na pewno w październiku i tak do połowy listopada). Druga opcja (znacznie lepsza) to Gurgle plus Soelden (pewnie od 20.11). Pozdro Wiesiek
  2. Wujot

    Gdzie spać w Czarnej Górze?

    W knajpach można wydać dowolną kwotę ale nocleg z wyżywieniem spokojnie jest osiągalny za 40-50 E. Czyli te cztery osoby w tych 10 000 powinny się spokojnie zmieścić. Zupełnie inaczej jest gdy bierzemy apartamenty z kuchnią - wtedy mimo, że mamy do dyspozycji jadalnię i kuchnię (czyli fajne integracyjne pomieszczenie) płacimy tylko powiedzmy 20 (15-25) E . Trzeba jednak samemu pichcić, co jedni lubią a inni nie. Ogólnie te narty w Polsce jednak aż tak sporo tańsze od Alp nie są... Pozdro Wiesiek
  3. Wujot

    Gdzie spać w Czarnej Górze?

    Cena wychodzi w zasadzie jak lowcostowy wyjazd w Alpy ale mieszkasz na stoku no i jest całodzienne żarcie. Udanego pobytu - napisz relację. pozdro Wiesiek
  4. Wujot

    Gdzie spać w Czarnej Górze?

    Bystrzycę to sobie zdecydowanie daruj - trasa przez Białą Wodę może być w zimie nieprzejezdna lub na co najmniej 4x4 a dookoła to kawał drogi. Pozdro Wiesiek
  5. Taka konstrukcja tyłu jak w fks to obecnie rzadkość Z reguły ył jest nieruchomą skrzynką i wypina do góry. Ruchome (obrotowe) tyły mają wiązania z grupy "tech" np Dynafit Verical czy Onyx G3 ale to zupełnie inna para kaloszy. pozdro Wiesiek
  6. Nie wiem czy na Pomorzu możliwe jest zbliżenie się do naszych postulatów ale od "lokalnego" stoku oczekiwałbym przede wszystkim (w kolejności ważności): - dobrego zjazdu (400 m przewyższenia 1000 -1600 m długości i 2 różne trasy szerokie byłyby idealne) - możliwie długiego funkcjonowania (naśnieżanie i jazda nocna) - umiarkowanych kolejek i szybkiego wyciągu już mniej ważne to: - przyzwoity dojazd i parking - toaleta też powinna być (bezpłatna) - system karnetów dziennych (max 80 zł/dzień) i godzinowych (może sezonowy - 800 zł) - dla mnie mało ważne (ale dla większości istotne) - dobre przygotowanie stoku Inne wymienione przez Ciebie sprawy mogą mieć spore znaczenie dla rodzin i początkujących i czym stok jest krótszy, gorszy tym mogą być one ważniejsze bo przyciągną tych klientów. Rozróżniłbym bardzo wyraźnie potrzeby zaawansowanych maniaków od wypoczynku rodzinnego. Akceptowalna odległość do takiego stoku to chyba 120 km. Z innych spraw funpark ale przede wszystkim tor crossowy wydają mi się sensownymi dodatkami, poducha do skoków - gwarantowany hit. Pozdro Wiesiek
  7. Największym plusem tego ośrodka jest.. browar w Inneralpbach i knajpka przy nim. Nie trzeba daleko chodzić bo to blisko wyciągu. W knajpce można pooglądać filmiki i trofea właściciela z wyścigów trójkołowców - jest w czołówce światowej. Piwa godne polecenia, można też kupić w odlotowych (nietanich) butelkach na wynos. W głównym obszarze narciarsko nie jest źle choć brakuje dolnego odcinka trasy z Schatzberga do InnerAlpbach (trzeba wsiąść do gondoli). Spoko na jeden dzień. Najlepsza trasa 41-42. Można ją przedłużyć 60 i robi się 1200 m w pionie. Plusem jest też możliwość wyskoczenia (skibusem) z Auffach do pobliskiego Niederau. To polecam bo choć na górnej stacji gondolki jest płasko i trzeba sporo kijkować (w obie strony) to obie trasy (no powiedzmy 3) są rewelacyjne a ludzi mało. Mimo, że bardzo nie lubię jeździć tą samą trasą to tutaj po parę zjazdów chętnie zaliczyłem. Czyli Niederau na pól dnia naprawdę warto. Może za kolejne 11 lat połączą Niederau z Auffach - zrobiłby się z tego fajny ośrodek. Gwoli ścisłości w ramach statystyk jest tutaj jeszcze parę "pojedyńczych" wyciągów. Być może jeden z nich (w Reith im Alpbachtal) może być wart odwiedzenia bo dwie trasy koło 2500 - 3000 m z przewyższenia 570 m przy (pewnie) totalnym braku narciarzy mogą być interesujące... Pozdro Wiesiek
  8. BuenosAires! Przy takim zacięciu powinieneś zdecydowanie pomyśleć o secie turowym - wygodne buty i nie za szerokie narty i wszystko stoi przed Tobą otworem. Zamiast pchać się na Kasprowy mógłbyś zaliczyć np. Rysy... Ale oczywiście gratuluję determinacji! Pozdro Wiesiek
  9. Może jeszcze jakieś tury w Tatrach - np zjazd Rysą. No i jeszcze sezonówka ważna więc końca jeszcze nie odtrąbiłem... Pozdro Wiesiek
  10. Trawers Silvretty cz2Dzień 5 - SilvrettahornPoczątkowo nie mieliśmy jej w planie ale siedząc na tarasie doszliśmy do wniosku, że czemu nie? Więc oprócz transferu do szwajcarskiej Silvrettahütte (2341 m) postanawiamy wejść na tytułowy, choć wcale nie najwyższy (3244 m), szczyt grupy. Podejście dobrze znamy bo szliśmy tędy przecież wczoraj. Nie napisałem wcześniej, że wejście na lodowiec Ochsentaler Gletcher, przez który prowadzą liczne drogi, jest dość wredne. Idzie się cały czas długimi i stromymi trawersami a ewentualny upadek może skończyć się w przepastnych szczelinach o których Darek powiedział:- popatrzyłem się tam tylko raz a później już tylko przed narty. W dodatku doganiamy kilkunastosobową "wycieczkę" Hiszpanów i trochę wleczemy się za nimi. Na rozległym plateau rozchodzą się ślady i wygląda, że na "nasz" szczyt idziemy stąd sami. Szybko podchodzimy pod szczyt. Na przełęczy zostawiamy graty i widzimy schodzącą parkę. Wygląda jakby pogubili drogę zejściową więc im pokazujemy kierunek. Podejście z początku normalne mocno stromieje i jest z 60 stopni więc wybijamy bezpieczne stopnie i wchodzimy jak po drabinie. Dalej droga jest ani trudna ani łatwa, jakkolwiek jest bardzo "powietrznie" trzeba trochę uważać iść blisko skał a nawet po nich bo trudno do końca ufać nawisom na grani. Na górze, jak zawsze, widoki zapierają dech w piersi. Przyplątały się jakieś ptaki więc je uwieczniam. Ostrożnie schodzimy. Nad przełęczą - de javu - jacyś ludzie z dołu pokazują mi abym poszedł w prawo - pomyliłem kierunek zejścia...Teraz możemy spokojnie pomyśleć co dalej. Jawią się trzy opcje:- bezpośredni zjazd z przełęczy zaznaczony na mapie jako możliwy. Ale jest spore ale - zbocze pocięte jest wieloma lawinami a jego jeszcze "cała" część może spokojnie wyjechać. Podejrzewamy, że może być bezpieczna droga przez zacienioną część zbocza ale jej nie widzimy więc nie ma pewności. Kusi mnie ten zjazd ale za dużo wątpliwości, wątpliwości za to nie mają koledzy - odpuszczamy.- jakieś 300 m dalej jest stroma przełęcz - wystarczy kawałek zjechać, podejść może 150 m w pionie i jest komfortowy zjazd (z opisu i mapy). Tyle tylko, że stok był od rana pod ostrzałem słońca i na jego stromszej części schodzi właśnie niewielki obsów. Takich sygnałów się nie lekceważy.- czeka więc nas dymanie naokoło - odwiedzimy znów Fuoerlla del Cuafini - chodź nie całkiem. Zakładamy narty do zjazdu i staramy się dojechać jak najdalej, później foki i lądujemy na przełęczy ale jakieś 50 m na prawo od wczorajszego miejsca bo tylko stąd można dotrzeć do naszego celu. Na przełęczy spotykamy Francuzów, którzy dziękują nam za zrobienie wczoraj pięknego podejścia na Piz Buina. Okazuje się, że obserwowali nas z tarasu. I tutaj mała dygresja - jeśli zakłada się ślad rano na twardym zboczu to jest on czasem minimalny i nie ułatwia podejścia następnym ale w rozmiękłym południowym śniegu po przejściu paru narciarzy twprzy się komfortowa pozioma półka. Rano jest ona zmrożona i daje niewielki opór. Więc nic dziwnego, że następni są zadowoleni. Początek zjazdu jest wredny - stromy, długi trawers, zakończony jeszcze kijkowaniem. Upał zrobił się niemiłosierny Adaś daje sygnał... i tarzamy się w śniegu a później grupowe foto. Francuzki biją nam brawo.Dojeżdżamy pod Silvrettahorn i z ulgą widzimy, że bezpiecznego zjazdu nie było. Nie dość, że musielibyśmy pchać się przez niebezpieczne stoki to jeszcze widzimy nastromiony kociołek trudny do ominięcia przy zjeździe. Dojazd do schroniska jest mało charakterystyczny bez GPS we mgle może być to strasznie trudne. Są kopczyki kamieni co kilkaset metrów ale to mało. Czy ja już kiedyś narzekałem na szwajcarskie standardy??? Jest tutaj o 50% drożej jak z drugiej strony. Pokój uznaliśmy za mikroskopijny. Do czasu jak zobaczyliśmy inne. Okazało się, że mamy największy! Jest jednak logika w tym upychaniu ludzi bo ogrzewania tutaj nie ma. Butów się nie wysuszy bo piecyka nie włączają, ciepłej wody nawet za opłatą też nie ma no i jedno oczko na "płeć". Ale gwoli sprawiedliwości trzeba powiedzieć, że schronisko jest niezwykle piękne, bardzo gustowne a oferowany standard wystarczający. Jedzenie było dobre i w dużej ilości. Kolega, który częściej bywał w innych szwajcarskich schroniskach twierdzi, że często z żarciem jest tragicznie.Dzień 6 - do Madlenerhaus Prognoza pogody przewidywała zmiany i rzeczywiście jest chmurzasto. Robię trochę "artystycznych" fot mających oddać ten nastrój. \ Pierwszym etapem drogi jest wejście na przełęcz Rote Furka (2688 m). Jest to strome wejście "na husara" - czyli z nartami przypiętymi do plecaka. Z góry jest dość długi zjazd doliną do Klostertaler Umwelthütte (2362 m). Tam trzeba wysuszyć foki i podejść na przełęcz Litzner (2737 m). Brak śladów, trochę stromo do tego Kamil ma kłopoty z nietrzymającymi fokami, co na stromym stoku jest dużym problemem. Na szczęście trytrytki i taśma montażowa ratują sytuację. Z góry czeka nas bardzo długi zjazd do Vermutstausee (1750 m) pięknego jeziora zaporowego. Ten kilometrowy w pionie (a pewnie z 10 km w poziomie) zjazd jest niezwykły bo zaczynamy w grożnych, stromych górach z chmurami piętrzącymi się tuż nad głową a lądujemy nad idylicznym jeziorkiem w słońcu, które w międzyczasie wyszło. Do Madlenerhaus (1986 m) gdzie mamy ostatni nocleg zostało jeszcze z 10 km - mieliśmy nadzieję, że podejdziemy gdzieś obok drogi ale chyba nam się zapowiada spacer z buta. Nadjeżdża jednak skibus i za jedyne 5,5 E podwozi nas na miejsce. Schronisko położone poniżej sporej betonowej zapory, jest luksusowe, ciepła woda w kranach, suszarnia, żarcie pyszne.Dzień 7 - do ostatniej łachy śnieguRano musimy podejść z buta kawałeczek nad zaporę. Jezioro Silvrettastausee powstało poprzez zbudowanie dwóch betonowych zapór na przełęczy. Czeka nas stąd 10 km droga do Galtur. Przy różnicy wysokości 1950 - 1650 trudno oczekiwać zjazdu to raczej trasa biegówkowa. I rzeczywiście na początku jest nawet fajna jazda ale później trzeba uwolnić piętkę (bez fok) i czasem zdjąć narty, ale ogólnie spoko. Po drodze przechodzimy przez wielkie lawinisko a ponieważ pługi odkopały w nim jezdnię to możemy ocenić grubość lawiniska. Biorąc jeszcze pod uwagę znaczną odległość od zbocza robi to spore wrażenie. Im dalej tym mniej śniegu ale ile tego śniegu trzeba? 5 cm? 2 cm? 1 cm? W końcu jednak nawet tego centymetra nie ma... Do samochodu zostało symboliczne 400 m. Nasze nastroje najlepiej oddaje to ostatnie zdjęcie...PodsumowaniePogoda nam dopisała wyśmienicie, nawet zakładając, że moglibyśmy się skutecznie poruszać we mgle to jednak zrezygnować z oglądania piękna gór byłoby stratą niepowetowaną. Jak zawsze lekcja pokory też była i to nie tyle z tą jednodniową mgłą ile raczej z umiejętnościami narciarskimi. Jazda w miękkich śniegach z twardą warstwą na górze niemiłosiernie obnażyła nasze braki techniczne i słabość przygotowania fizycznego. Mam nadzieję, że zdopinguje mnie to do solidniejszej pozatrasowej pracy ale nie w przyjaznym puszku tylko wtedy gdy wydaje się, że nie da się jechać. I to nie na szerokich wygodnych nartach ale zwykłych wąskich i krótkich deskach. Ale były też inne chwile - gdy miałem przekonanie, że razem z wsparciem kompanów i naszych wypełnionych plecaków możemy wszystko - wyznaczyć cel i go osiągnąć. I to poczucie wolności było... najpiękniejsze.Dodatek Wędrując po górach bardzo często widzieliśmy jeziora. Wiele z nich wyglądało na twory działalności człowieka. Dopiero jednak ten rysunek uzmysłowił mi jak bardzo skomplikowany system energetyczny został zbudowany w tych górach. Woda z poszczególnych dolin płynie często wykutymi w skałach syfonami łącząc się i wpadając do jezior. Dalej jest kierowana do siłowni. Spady mają po kilkaset metrów! Piękny system, zero zanieczyszczeń olbrzymia elastyczność podaży mocy - podziw bierze.PozdroWiesiek
  11. Trawers Silvretty cz1Ukoronowaniem mojego sezonu narciarskiego w tym roku miał się stać tygodniowy (20-27.04) trawers masywu Silvretty. Region ten znany jest także "normalnym" narciarzom z takich stacji jak Ischgl (ale nie Samnaun!), Kappl czy Galtur. I właśnie ta ostatnia miejscowość stała się punktem startowym a jednocześnie metą naszej wyprawy. Sam masyw to jeden z fragmentów głównej grani Wschodnich Alp Centralnych, należy do Austrii i Szwajcarii. Tygodniowy pobyt pozwala tylko na pobieżne zaznajomienie się z tym regionem. 11 schronisk (6 austriackich) daje doskonałą bazę wypadową - większość celów odległa jest o parę godzin drogi. Zaplanowaliśmy noclegi w 4 schroniskach tak aby choć czasem chodzić kapkę lżej (o szturm żarcie, zapasowe ciuchy, higienę)PrzygotowaniaPonieważ o plecaku narciarza wysokogórskiego pisałem już w zeszłym roku to nie będę się specjalnie rozwodził. Udało mi się wymienić stalowe raki na bardzo lekkie amelinowe Campa - zaoszczędziłem 400 g, polary zastąpiłem kurtką puchową (też do przodu). Nie udało mi się wymienić uprzęży bo kiedy po tygodniu analizy zdecydowałem się na skialpinistyczną Roca Muk (160 g) to zabrakło mojego rozmiaru, więc zabrałem starą (450 g), wymiana dość ciężkiego czekana też czeka na lepsze czasy. Resztę szpeju miałem najlżejszą jak się dało - Micro Traxion, tibloc, bloczek awaryjny (40 g), dwie śruby lodowe z tytanu, 2 pętle i 2 pętle z taśmy i 3 karabinki. Sporą rewolucję przeszły narty - nabyłem Triale Hagana (167 cm, 70 mm pod stopą), wiązania Verticale i do tego prosta foka 65 mm. Czyli bardzo lekko. Dlaczego tak się rozwodzę nad wagą? Ano przeczytałem, że każdy kilogram powyżej 10 kg na plecach to spadek sprawności narciarza o 10%. I zgadza się to nieźle z moimi odczuciami - do 7 kg praktycznie plecak mi nie przeszkadza a 14 kg grzmot jest już "kamieniem" w jeździe (bo do chodzenia to może być). I mniej więcej tyle na początku wyjazdu ważyły spakowane nasze plecaki. Ponieważ uprzęże i szpej zakładaliśmy na siebie to w praktyce do zjazdu było 10-12 kg (w zależności od tego kto woził linę i ile płynów zabraliśmy).ObsuwaDo Galtur dotarliśmy bardzo dobrze koło 14.00, już po drodze wiedzieliśmy, że jest 3-ka a do tego było ciepło. Austriacy odradzili nam pchanie się do schroniska co zresztą z opisu trasy wynikało. Przenocowaliśmy w pobliskim pensjonacie za "jedyne" 40 E - tyle dobrego, że z śniadaniem o 5.00 nie było problemów. Dzień 1- nadrabiamy zaległości O 6.00 byliśmy już w drodze i zgodnie z przewidywaniem było twardo. O 9.00 zameldowaliśmy się w Jamtalhütte (2165 m). Schronisko wielkie na 200 osób, ciepła woda w umywalkach, kupę miejsca, suszarnia na wszystko - słowem pełny wypas. Przepakowanie i ruszamy w dalszą drogę. Naszym celem jest Grenzenck Kopf (3040 m). Cel ten osiągamy - bilans dnia to 1500 m w pionie i 16 km w poziomie (+ zjazd około 5-6 km).Dzień 2 - lekcja pokory Naszym celem jest Gemss Spitze (3090 m). Kiepsko jest już od początku, wata rozpełza się stopniowo po górach w prognozie mają być przejaśnienia ale nic z tego. Jest coraz gorzej ale są na razie ślady poprzedników. Pilnie wypatrujemy rozgałęzienia śladów aby wybrać te na lewo ale ich coś nie widać. Po jakimś czasie staje się jasne (GPS), że jesteśmy na drodze na nieplanowaną przełęcz Jamjoch. Postanawiamy po analizie map strawersować zbocze po warstwicy licząc, że przetniemy poszukiwany szlak (jakieś 400 m). Toruję drogę, zbocze jednak stromieje niepokojąco, wydaje mi się, że widzę nieckę a dalej chyba ciemnieje ściana skalna (nie ma tego na mapie). Zarządzam odwrót po śladach. Wracamy w dół i korzystając z GPS-ów wyznaczamy rozgałęzienie szlaków i próbujemy iść według tracków. Jednak dokładność nawigowania w zróżnicowanym terenie jest niewystarczająca i po jakimś czasie poddajemy się. Zjazd też jest trudny w żółwim tempie dokładnie po śladach aby się nie wpakować. Dzień 3 - transfer do Wiesbadener Hütte Prognoza jakby przyjaźniejsza mają być przejaśnienia ale mleko jest wczorajsze, nawet jakby zsiadło. Czeka nas powtórka? Nic z tego! Na 2700 m wyłazimy z chmur i jest lampa. Oglądamy z wielką ciekawością ślady naszej wczorajszej działalności. W miejscu gdzie zrobiliśmy odwrót zaczyna się stroma, naśnieżona niecka towarzysząca sporej skale (ale nie takiej aby znalazła się na mapie). Najśmieszniejsze, że 50 m niżej i wyżej było dobre przejście... Robimy sesję foto bo widoki są rewelacyjne i wiemy, że oprócz przejścia do nowego lokum wejdziemy "po drodze" na Dreiländerspitze (3197 m). Przechodzimy grań i po stromym podejściu jesteśmy pod szczytem. Do przejścia zostało ze 150-200 m w pionie. Oprócz nas jest jeszcze kilkunastu narciarzy. Robimy skidepo ubieramy raki, bierzemy linę i czekany (no i foto) i na górę. Droga jest mocno "powietrzna" są jakieś kominki do pokonania a na górze miejsca dosłownie na dwie osoby. Zjazd także lekki nie jest - narty grzęzną głęboko w skorupiałej warstwie i podczas parokilometrowego zjazdu chyba każdy zalicza glebę. Ale oczywiście jest cudownie, urozmaicenie, i banany nam towarzyszą. W Wiesbadener Hütte dodatkowo towarzyszą nam kufle piwa spod tarasu mamy piękny widok na Silvretta Horn - szczyt na razie nie w planach ale może coś zmienimy. Statystyka wygląda następująco całe przejście 7 godz (w tym pewnie z 2-3 godz pikników), 1050 m przewyższenia 8 km podejścia i pewnie z 5 zjazdu. Schronisko prowadzą z wielką atencją 2 fantastyczne Słowaczki. Dzień 4 - dzień chwałyPogoda ma być murowana, za cel wyznaczamy sobie Piz Buin (3312 m) bardzo popularny tutaj szczyt a później sie zobaczy. Chyba z pół schroniska idzie z nami, jest około 30 narciarzy. Sprawnie osiągamy przełęcz, później skidepo, raki, czekan i około 200 m do podejścia. Jakieś drobne przeszkody do pokonania, trochę uwagi, sesja foto z nami w roli głównej i druga krajobrazowa i zejście na przełęcz. I pytanie co z tak pięknie zaczętym dniem dalej zrobić??? Po krótkiej debacie z paru opcji wybieramy najambitniejszą zjeżdżamy pod przełęcz Fuoerlla del Cuafini, włazimy na nią (3043 m) i czeka nas stąd długi zjazd do szwajcarskiego schroniska Chamonna Tuoi (2250 m). Aby tego dokonać musimy jeszcze tylko znaleźć drogę ostrożnie nawigując miedzy skalnymi pagórkami bo śladów brak. Zjeżdżamy bardzo rozmiękczonym południowym stokiem i zabawa jest fantastyczna. w schronisku pijemy piwo i oglądamy "rewers" Piz Buina. Droga powrotna nie jest już taka oczywista. Możemy zrobić dłuższą turę na około po płaskim ale z obiadu nici więc przyglądamy sie dość stromemy podejściu na przełęcz wschodnią szczytu. Mokry śnieg i nastromienie każą zastanowić się dokładnie nad podejściem. I zamiast drogi przewodnikowej idziemy prawą stromszą częścią gdzie lawina wyczyściła stok miejscami do gołego podłoża. Robiąc coraz krótsze zakosy docieramy na pierwszy próg. upał jest niemiłosierny 25 C więc płyniemy równie obficie jak stok. Mijamy próg wchodzimy w zacieniony kociołek i robi się momentalnie -5 C. 30 stopni różnicy na przestrzeni paru kroków! Mamy do pokonania jeszcze dwa kociołki - jeden z stawem na dnie i gdzieś po 17.00 pokonujemy wreszcie przełęcz. Został nam jeszcze 5-6 km zjazd do naszego schroniska - delektujemy się nim. Lekko po 18.00 jesteśmy na tarasie - wychodzą "nasze" Słowaczki i bardziej stwierdzają jak pytają:- priniosu wam 5 piwoNie odmawiamy, później obiad w austriackim normatywie (czyli porcja jak dla górnika dołowego) a jeszcze dziewczyny serwują dokładki. wszystko zjadamy. Statystyki wygladają nieźle, w 10 godzin robimy 1700 m w pionie i 25 km w poziomie (podejścia i zjazdy). Uff - jeszcze czekają mnie trzy dni postaram się to za parę dni uzupełnić...PozdroWiesiek
  12. Wujot

    Rocker

    Moim zdaniem nie straci - twierdzę, że dopasuje się do podłoża. Niestety będę musiał na jakiś czas wycofać się z dyskusji - pakuję plecak i jadę na tury na Silvrettę. Aby była jasność narta bez rockera i malutka (-5 cm, 70 mm) za to plecak 15 kg .: Pozdro Wiesiek
  13. Wujot

    Rocker

    Temat interesuje tylko (chyba) nas dwóch więc jeszcze jedna próba - weź deski zupełnie proste i takie same z rockerem. postaw je na krawędzi pod kątem 90 stopni i zastanów się co się zdarzy. Ja widzę kąt prowadzący (czy tam sterujący nie pamiętam jak się mówi). Oczywiście nart nie stawia się pod kątem 90 stopni ale za to podlegają wygięciu - tak aby krawędź była styczna do stoku. pozdro Wiesiek
  14. Wujot

    Rocker

    1. Kwestia "wspornika". Przyjmijmy, że podłoże jest sztywne a narta ma jednakową sztywność na długości i połóżmy ją na płask. Naciśnij dziób - wysklepi się camber (obrót "węzła"). Jak widać siły przyłożone w przedniej części wytworzą naprężenia przeciwne do tych od obciążenia narciarzem. Oczywiście przyjęte założenia są uproszczeniem ale chodziło mi o pokazanie mechanizmu. 2. Mówiąc o analizie geometrycznej miałem na myśli sytuację zakrawędziowania narty. Otóż narta bez rockera po zakrawędziowaniu (i wygięciu) daje "zwykły" łuk kołowy. Dodanie rockera to obrazowo mówiąc dodatkowe pomniejszenie promienia narty R w części dziobowej. Byłoby to tożsame z nartą o podwójnym (zbliżonym do eliptycznego) taliowaniu - przy stopie większym przy dziobach mniejszym. 3. Ponieważ jednak narta deformuje się (wygina) zgodnie z panującym układem sił to dążąc do jednolitego łuku kołowego musi pojawić się z przodu siła dociskająca krawędź do podłoża. Jak sam zauważyłeś siły na dziobach pochodzące od narciarza nie mogą być zbyt duże to ta pochodząca od rockera może być większa niż generowana przez narciarza. Twierdzę, że rocker zdecydowanie wydłuża efektywną krawędź w jeździe ciętej. Ogólnie cała analiza bardzo elastycznej narty (o zmiennej sztywności) na sprężystym podłożu i przy różnych kątach zakrawędziowania wydaje mi się delikatnie mówiąc skomplikowanym zagadnieniem więc 100 % pewności czy prawidłowo interpretuje podstawowe zależności nie mam i mogę zmienić zawsze zdanie :smile: Dobrze to się jednak pokrywa z doświadczeniami z jazdy. W tym sezonie objeździłem większość szerokich desek Volki i K2. Wrażenia w większości znakomite - doskonałe zachowanie w puchu, na krawędź wchodzą błyskawicznie (wręcz są nadsterowne), łatwiejszy obrót na płaskim dla mnie też jest zaletą - bączki kręcą się same. O nartach węższych się nie wypowiadam - zaobserwowałem, że tutaj rockery są symboliczne więc może to marketing a może wystarczy. Oczywiście rocker z kiepskiego narciarza nie zrobi dobrego ale w puchu są to dużo łatwiejsze deski, na krawędzi trochę lepsze. Pozdro Wiesiek
  15. Wujot

    Rocker

    Popełniłeś błąd w swojej analizie statycznej. Wygięcie rockera można porównać do wstępnego wygięcia wspornika w górę (zupełnie analogicznie do funkcji cambera). Aby taki wspornik wyprostował się do poziomu trzeba przyłożyć pewną siłę - podobnie będzie w narcie z rockerem. Oznacza to większą siłę działającą na przód narty po zakrawędziowaniu, nawet jeśli jest ona nieduża to działa na sporym ramieniu i jej rola będzie znacząca. Oprócz analizy statycznej powinieneś przeprowadzić też geometryczną - jasno z niej wynika, że rocker pozwala uzyskać mniejsze promienie skrętu przy relatywnie mniejszej szerokości dziobów. Sądzę, że znacząco redukuje też efekt śmigła (moment skręcający). Moje doświadczenia z szerokich(80-110 mm) nart z rockerem są niezwykle pozytywne - pozatrasowo to oczywiste ale bardzo dobrze na twardym. Na węższych nartach z rockerem nie jeździłem ale to co firmy pokazują wygląda na zdecydowanie łagodniejszą formę jak w Fr. Pozdro Wiesiek
  16. Moim zdaniem Serfaus to najgorszy punkt startowy - do kolejki sporo łażenia, winda, czekanie na metro, w środku na stojąco - kto to wymyślił??? :crazy: Fiss lepsze choć do parkingu na nartach się nie zjedzie więc Ladis jest górą - można zjechać do auta łącząc to z ostatnim zjazdem Frommesabfartem z pięknymi widokami na zachodzące słońce. Do tego jest tutaj najbliżej. Kompletnie nie rozumiem po co pchać się do Serfaus... Pozdro Wiesiek
  17. Podstawowe jest pytanie czy są narty uniwersalne? I odpowiedź jest oczywista każda geometria i sztywność preferuje określone warunki. Narta miękka jazdę w miękkim (ale nie bardzo szybko) twarda na twardym, szeroka w miękkim, wąska na twardym. Położenie wiązań to kolejny wyróżnik sportowe z tyłu do jazdy cietej, AM i FR bardziej z przodu (rotacja wokół środka stopy a do skoków jeszcze bardziej z przodu aby zminimalizować moment bezwładności. Do tych ostatnich stosuje się za to buty z innym kątem pochylenia cholewki. Wysokość płyty też jest istotna w sporcie wysoka w FR - bez płyty. Są jeszcze inne przesłanki np. wąskie żleby - narty krótkie (np 130 cm) a w skialpiniźmie - małe. Do freeridu preferowałbym 105 mm pod stopą i + 10 cm ale na wyprawy w góry mam 70 mm i -5 cm i jezdżę na tym w najtrudniejszych warunkach. Dlatego napisz dokładniej gdzie chcesz i jak chcesz jeździć. A opisy marketingowe to bełkot - szkoda na nie czasu. A tak na chwilę wracając do tego opisu - jakoś nikt nie napisał tam, że podgięte tyły sypią strasznie kumplom z którymi jeździsz po oczach a para nie wchodzi do zasobnika gondolek i trzeba pakować po jednej co jest upierdliwe. Po co Ci taki wynalazek jak nie kręcisz akrobacji? Pozdro Wiesiek
  18. TT jest nartą do skakania ma przesunięte wiązania do przodu. Co masz na myśli pisząc "narty uniwersalne" - na przetworzone boisko? Off piste? Do skoków? Może skialpinizmu i turów? Pozdro Wiesiek
  19. Jakkolwiek jest tak jak SB twierdzi czyli ceny wyjściowe zawyżone o 200-300 zł to jednak trafiają się perełki. Ja wypatrzyłem TLT 5 Dynafita: - cena "wyjściowa" w SkiTeamie - 2100 zł - realna cena w sezonie - 1 800 zł - dobra wyprzedażowa cena po sezonie - 1450 zł (i taniej się nie kupi - niestety) - teraz w skiteamie - 1050 zł Gul mi skoczył bo czekałem (rok temu) parę miesięcy aby kupić za 1450 zł, a tu 4 paczki taniej. Pozdro Wiesiek
  20. W tej "innej drodze" spodobał mi się szczególnie punkt 7 "zabezpieczający" przed urazami :smile: Myślę, że wszystko to są ważne sprawy a najważniejsze to wzmocnienie układu mięśniowego trzymającego kolano a także objeżdżenie czyli skrócenie czasu reakcji. Nie mniej jednak urazy wiązadeł zdarzają się także dość często mocnym i dobrze jeżdżącym narciarzom - instruktorom, ratownikom GOPR. Obserwując znajomych i znajomych znajomych dochodzę do wniosku, że to uraz, który może trafić się każdemu. Przy mnie doznał go były Mistrz Polski Instruktorów Narciarskich - wysportowany "zawodowiec". Dlatego zabezpieczenie finansowe KL i KR jest tak ważne. Pozdro Wiesiek
  21. Sprawdziłem, tu ubezpieczenie i: - wyłączenia obejmują jazdę pozatrasowąm wynika z tego więc, że jeśli wypadek zdarzy się nawet na skiroute (oznaczona rombami) to powinni też zapłacić - mój pakiet jest następujący NNW - 30 000 (w przypadku śmierci i bardzo ciężkich urazów 90 000 zł), KL - 20 000 zł, KR - 6 000 zł. Koszt roczny - 360 zł. - w znanych mi trzech przypadkach wypadków narciarskich wypłacono z Avivy bez problemów odszkodowanie NNW i zwrócono koszty przedstawionych rachunków lekarskich. Były to urazy kolan -, najcięższy został "wyceniony" na 12% uszczerbku. Gdybym hipotetycznie doznał takiego samego urazu to jak widać mógłbym liczyć na 3 600 zł z NNW, powiedzmy, że 15 000 zł - zwrot za natychmiastową rekonstrukcję i pewnie ze 3 000 prywatna rehabilitacja. Mam więc zapas na drugie kolano :biggrin: Pozdro Wiesiek
  22. To ubezpieczenie zmieniało się w czasie(tekst jest sprzed 3 lat). Teraz jest bardzo wyraźne wyłączenie z jazdy pozatrasowej i powyżej wysokości 3200 m n.p.m. Ale wydaje mi się, że nadal obejmuje ono narciarstwo rekreacyjne - sprawdzę to później i napiszę. Istotne jest to, że "klasyczne" ubezpieczenia narciarskie nie ratują nas przed niewydolnością NFZ-u, a poza granicami kraju wykonają tylko absolutnie niezbędne procedury. Ten trzeci składnik można zapewnić sobie na różne sposoby - także poprzez pakiety medyczne. Fajnie by było gdyby forumowicze "podrzucili" inne pomysły ((typu Warta Sport) na KL w kraju i KR (koszty rehabilitacji - przy "dobrym" urazie to może być 6 000 zł). Pozdro Wiesiek
  23. Ubezpieczeniowy Niezbędnik Narciarski (a'la Wujot) Ponieważ na tym forum nie wkleja się linków do innych więc po prostu przekopiuję mój tekst z SF. Napisałem go trzy lata temu a pokazuje on jak należy konstruować ubezpieczenie. Kwoty lekko się zmieniły ale mechanizm pozostał aktualny. Ubezpieczeniowy Niezbędnik Narciarski (a'la Wujot) Do założenia tego wątka skłoniły mnie obserwacje potwierdzające trafność przysłowia "mądry Polak po szkodzie". Mam oczywiście nadzieję, że zawarte tutaj informacje nie będą forumowiczom potrzebne. Ale w myśl zasady chuchania na zimne... Szczególnie w narciarstwie. Proponuję następująca konstrukcję naszego "niezbędnika narciarskiego" dla jeżdżących w krajach alpejskich. 1. Klasyczne wypadkowe ubezpieczenie narciarskie obejmujące koszty akcji ratowniczej, transportu i OC. Z reguły zawiera także KL (koszty leczenia). Przy wyborze kierowałbym się wiarygodnością ubezpieczyciela oraz wielkością kwot. Ponieważ koszt akcji ratowniczej z udziałem śmigłowca to minimum 4000 euro, a np we Francji mogą wezwać śmigłowiec nawet gdy wypadek zdarzy się przy dolnej stacji, dlatego warto od tej kwoty zacząć. Ważny jest też limit OC - ponieważ kraje alpejskie do tanich nie należą to 100 000 euro nie wydaje się przesadą. Odzielną kwestią jest tutaj KL - w zasadzie jako członkowie UE go nie potrzebujemy (oczywiście bedąc w NFZ) - ale o tym będzie dalej. Przestrzegałbym przed tanimi, grupowymi ubezpieczeniami gdzie za niską stawkę ma się kiepskie świadczenia. Jak zawsze przy pewnej skali można mieć świetną ofertę za relatywnie niewielkie pieniądze. Ja zapisałem się do OeAV i za roczną składkę 61.50 euro mam ubezpieczenie obejmujące m.in. narty, skitury, treking, rowery itd przez cały rok na całym świecie (z pewnymi wyłączeniami). Kwoty: akcja ratunkowa - 22 500 euro, OC- 2 500 000 euro, ubezpieczenie prawne 30 000 euro, KL - 7 500 euro. Opisany tu mechanizm "pakietu narciarskiego" dobrze działa jeśli mieliśmy wypadek na stoku. Zwiozą nas do odpowiedniego szpitala, zrobią niezbędne badania i niezbędne procedury. I przetransportują do kraju. 2. Zupełnie inaczej gdy do lekarza zgłaszamy się sami - gdy niewielki ból albo kolizja okazują się o wiele poważniejsze w skutkach niż sądziliśmy. Za wizytę (z badaniami) zapłacimy 200 euro gotówką. Jak coś zaordynują - też gotówka (np orteza 800 euro). Pieniądze te odzyskamy (albo i nie) po przepychankach z ubezpieczycielem bo okaże się, że jest wyłączenie na urządzenia ortopedyczne. Dlatego warto zaopatrzyć się w kartę EKUZ. Europejska Karta Ubezpieczenia Zdrowotnego pozwala nam na opiekę medyczną na zasadach równych z obywatelami danego kraju. A ponieważ jest bezpłatna to warto poświęcić chwilę czasu na jej wyrobienie. Nie oznacza to zawsze całkiem bezpłatnej opieki medycznej (w niektórych krajach są częściowe odpłatności np za leki) ale jednak zasadniczo zmniejszy nasze zaangażowanie finansowe. 3. Poobijani, z grubsza "zaopatrzeni" i jeszcze lekko zszokowani wracamy do kraju. A tu nas czeka NFZ-owa rzeczywistość. Ortopeda za miesiąc, rehabilitacja (pożal się boże) za dwa miesiące, rekonstrukcja wiązadeł - może za rok. I albo czekamy albo wyskakujemy z kasy - i wtedy prywatnie. Na tę ostatnią okoliczność można zabezpieczyć się pewnie w różny sposób. Ja wykupiłem rozszerzony pakiet NNW AVIVY. Obejmuje on oprócz odszkodowania za wypadek czy śmierć także KL (koszty leczenia) i KR (koszty rehabilitacji). Interesowały mnie tu głównie dwa ostatnie składniki. Za kwotę około 250 zł rocznie można przedstawić ubezpieczycielowi rachunki za leczenie (w Polsce, ale wypadek może być wszędzie) do około 20 000 zł i rehabilitację - 3000 zł. Na większość nawet bardzo poważnych zabiegów u nas to wystarczy. W przypadku np rekonstrukcji wiązadeł zrobię więc to w Żorach albo Bielsku-Białej a na rehabilitację pójdę do najlepszego ośrodka we Wrocławiu. I to tydzień po wypadku. Opisany zestaw to koszt 500 zł rocznie (bez NFZ), tworzy on mocny system dający gwarancję pomocy na bardzo dobrym poziomie i pewność wywinięcia się cało (finansowo oczywiście!) z wszystkich tarapatów. Przy kosztach "zabawy" w narciarstwo nie jest to chyba bardzo dużo. Choć oczywiście rozwiązania należy dopasować do skali aktywności. Myślę, że przy 30 dniach aktywności narciarsko-jakiejśtam warto w niego wejść. Pozdrawiam Wiesiek
  24. Oprócz OeAV na podobnych zasadach ubezpieczają swoich członków inne towarzystwa alpejskie np niemieckie DAV, francuska ARVA. Podstawowe jest to, że nie ma wyłączeń z tytułu offpiste a limity akcji ratunkowej, OC i zastępstwa prawnego są wysokie. Co do KL to mając EKUZ w UE nie są one nawet teoretycznie potrzebne. Na pewno KL w Szwajcarii, USA będzie stanowczo małe - warto się dobezpieczyć jeśli ktoś tam jeździ. Te towarzystwa mają po kilkadziesiąt tysięcy członków i nigdzie nie pojawiają się sygnały o kłopotach przy likwidacji szkód. Z innych spraw - koszt składki członkowskiej zwraca się po tygodniowym pobycie w schronisku prowadzonym przez obojętnie które towarzystwo - są ich tysiące (zniżka na nocleg to 50%) . pozdro Wiesiek
www.trentino.pl skionline.tv
partnerzy
ispo.com WorldSkiTest Stowarzyszenie Instruktorów i Trenerów Narciarstwa PZN Wypożyczalnie i Centra testowe WinterGroup Steinacher und Maier Public Relation
Copyright © 1997-2021
×
×
  • Dodaj nową pozycję...