Narty - skionline.pl
Skocz do zawartości

fafek

Użytkownik forum
  • Liczba zawartości

    310
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    8

Zawartość dodana przez fafek

  1. fafek

    Jasna Chopok

    Dawno, dawno temu (IV 2005)... Tam w tym kotle, to faktycznie trochę przytłaczają te ściany. Tylko się człowiek rozgląda, z której strony coś poleci A tu dolna część...
  2. fafek

    Rowerowe eskapady - relacje

    Korzystając z pięknej pogody pokręciłem się dziś co nieco po okolicy. Trasa: Skawina - Kalwaria Z. - Zachełmna - Sułkowice - Skawina. Bez szaleństw, ale przyjemnie spędzony czas. Jesień bywa piękna W Harbutowicach chyba powoli szykują artylerię No i nie mogę nie pochwalić się ostatnim nabytkiem
  3. fafek

    Nowe vs Stare

    Jeśli dzięki temu te co ciekawsze trasy będą normalnie dostępne w okresie styczeń - marzec, a nie tylko przy okazji zimy stulecia, to ja jestem ZA.
  4. fafek

    Pociąg narciarski

    Z tych francusko-brytyjskich pociągów, to chyba najbardziej "miażdży" dojazd do Les Arcs (Paradiski, > 400km tras). Żeby dostać się na stok trzeba: 1. Dojechać TGV/Eurostarem do Bourg St Maurice 2. Na dworcu przesiąść się do funikulara (czyli po naszemu do kreta, choć naziemnego) 3. Zapiąć narty
  5. fafek

    Rowerowe eskapady - relacje

    Korzystając z okna pogodowego, wybraliśmy się z kolegą w sobotę na gościnne występy w Beskidzie Małym. W planie 100km, szosowa pętla Andrychów - Andrychów z kilkoma klasycznymi górkami po drodze. Jeszcze dobrze nie ruszyliśmy, a już pod górę... pierwszy podjazd to Przełęcz Kocierska. Bez zbędnych ceregieli spokojnie wyjeżdżamy... no cóż, powiedzmy, że kiedyś wydawała mi się ta góra trudniejsza Zjazd w stronę Żywca, to świetna okazja, by poćwiczyć technikę, bez niej bardzo łatwo zostać jadąc w grupie. Następnie trochę mieszanego terenu i jesteśmy w Międzybrodziu, by zacząć klasyczny podjazd na Żar. Po drodze wyprzedza nas jeden "dzik" :stupid:, nie zamierzamy się jednak szarpać i go gonić, wyjeżdżamy spokojnie, oszczędzając raczej energię na ciąg dalszy trasy. Mimo spokojnego tempa, strava pokazuje czas lepszy o kilkanaście minut. No cóż, poprzednim rezultatem, nie było się co chwalić Na górze mały popas i przerwa zdjęciowa... Po zjeździe zaczyna się już nieco psuć pogoda, wracamy w stronę Żywca, jeszcze jeden widok na górę: No i jedziemy w kierunku głównego celu dnia - Magurki Wilkowickiej. Pogoda coraz bardziej straszy, nad Szkrzycznem czarno... Ciemne chmury straszą i straszy również podjazd. Wspinaczka na Magurkę, to ponad 500m przewyższenia, przy średnim nachyleniu na kilku ostatnich kilometrach ponad 12%! Co tu dużo mówić - kolarska rzeźnia. Od momentu jeziorka (?) nad Wilkowicami, cały czas asfalt pnie się ostro w górę, za miejsca do odpoczynku robią fragmenty 8-9%... Mimo "januszowych", lekkich przełożeń, całą drogę trzeba pokonać na stojąco. Ale udaje się wjechać do końca asfaltu, po czym już pieszo pokonujemy ostatni fragment do schroniska. Tutaj znów odpoczynek. W międzyczasie chmury przelatują gdzieś bokiem i wygląda na to, że jednak nas tym razem nie złapią. Zjazd z Magurki już nie tak fajny jak poprzednie. Wąsko, kiepska nawierzchnia, nie ma co szaleć. Do mety zostaje nam już tylko jedna góra - Przełęcz Przegibek. Po wcześniejszej mordędze, ten podjazd już nie robi większego wrażenia. Po prostu wyjeżdżamy, by następnie w nagrodę pocisnąć w kierunku Międzybrodzia. I tu również znacznie poprawiam własne czasy zarówno na podjeździe jak i zjeździe Potem jeszcze przejazd wzdłuż jeziora... Porąbka z wiatrem, trochę patatajni i jesteśmy z powrotem na parkingu w Andrychowie. Wyszło 104km. Tutaj więcej detali.
  6. Gratulacje! Na zawodach to ja się nie znam, szczególnie MTB, ale jakbyś chciał po prostu coś fajnego podjechać, to może np. słowackie "Mont Ventoux", czyli Kralową Holę. Teoretycznie jest na części podjazdu asftalt, ale bardzo lipny, więc może zbytnio nie będzie przeszkadzał
  7. fafek

    Rowerowe eskapady - relacje

    Podobno każdy na początku leży, niektórzy pierwsze gleby zaliczali w domu podczas przymiarki :tongue: Mnie ta przyjemność jednak ominęła. Najważniejsze, żeby wypinać się ZANIM się zatrzyma. Bo jak się już zatrzyma... to jest panika :biggrin: Warto sprawdzać od czasu do czasu, czy śruby mocujące blok do buta się nie obluzowały. Bo wtedy to dopiero jest zabawnie ;-)
  8. fafek

    Rowerowe eskapady - relacje

    Stravę oczywiście znam i używam. Zresztą plan na ten weekend, to poprawa na dwóch segmentach. Jeden (6,5km) przypadkowo znalazłem po rekreacyjnej przejażdżce po okolicy. Prosi się o zmianę "właściciela" :biggrin: Z drugim (10km) będzie gorzej, bo to utracony KOM z dość wyżyłowanym czasem, będzie jazda "w trupa" :>
  9. fafek

    Rowerowe eskapady - relacje

    Mati A wrzuciłbyś też trasę? Bo się zastanawiam, gdzie jeszcze w okolicy są fajne górki... :smile: kmarcin Masz rację, że góry to inna bajka... no trzeba to lubić i trzeba cisnąć :biggrin: Mnie zawsze ciągnęło na wszelkie beskidzkie klasyczne podjazdy, przy czym zwykle to górki kopały mi d... Zeszły sezon miałem dość intensywny, dużo jeżdżenia w grupie. Były momenty bolesne jak odpadanie na płaskim od grupy przecinaków, ale jednak sporo to dało. Pod koniec sezonu pojechałem na Przehybę, która mnie 3 lata wcześniej zniszczyła, a teraz spokojnie, bo spokojnie, ale z uśmiechem na ustach wyjechałem "na raz" :smile: W Beskidach jest w czym wybierać. Polecam jeszcze Rajd wokół Tatr. Super impreza, w ostatnią niedzielę sierpnia. Nieco ponad 200km, ale jadąc w peletonie jest znacznie łatwiej. To jest towarzyska impreza, nie wyścig, choć oczywiście czołówka ciśnie mocno.
  10. fafek

    Rowerowe eskapady - relacje

    Zasadniczo, co jest wstydliwą kwestią, to mam potrójną korbę. Nadal jeżdżę na pierwszej w życiu szosie, kupowanej po taniości, czyt. dla początkujących, co nie mają siły w nogach :wink: Przełożenie minimalne 30x25, czyli odpowiednik popularnego teraz kompakta 34x28. I z racji tego, że preferuję "młynek", to dłuższe podjazdy robię właśnie na 30x25 (30x21 podczas wstawania). W Dolomitach te normalne podjazdy jechałem ok 10-12km/h, te cięższe ~9km/h, ale to już minimalna prędkość i przepychanie. Na stojąco można i 7km/h jechać, ale tak to zaraz pikawa wysiądzie :biggrin: Kolega, z którym czasami kręcimy się po okolicy używa twardego zestawu z minimalnym 39x25 i na ostrych podjazdach mnie często zostawia, bo... nie jest w stanie powoli jechać :tongue: Mi jednak zupełnie nie pasowałoby takie siłowe wspinanie się, więc jak będę zmieniał rower, to na taki z kompaktem 50/34 i 11-28
  11. fafek

    Rowerowe eskapady - relacje

    Ostatni odcinek. W 3 dni plan wykonany, czas na bonus. W ostatni dzień zebraliśmy się bladym świtem, by nieco "skrócić" drogę powrotną do PL. A po drodze przerwa na małą działalność górską. Problemy były zasadniczo dwa. Pierwszy: droga, która jeszcze dzień wcześniej była zamknięta z powodu małej lawiny. A drugi: prognoza pogody. Ta nie pozostawiała wątpliwości - będzie padać i będzie zimno na górze. Były więc duże wątpliwości, ale o godzinie 8 rano w miejscu startowym jeszcze nie padało, więc postanowiłem ruszyć, najwyżej zmoknę... Początek na ok 800mnpm, kilka km po płaskim i zaraz zaczyna się podjazd. A ten przedstawi się sam... Jak widać droga już otwarta, póki co sucho. Oby tak dalej! Z początku podjazd jest dość łagodny, można się oswoić z ogromem pracy, którą trzeba włożyć. Z głównej drogi, gdzie zaczynałem jazdę, na górę jest 28km i prawie 1,9km w pionie... Niestety dzień dziecka szybko się kończy - po wyjeździe z jednego z tuneli, z niesmakiem stwierdzam, że już pada. A to dopiero początek wspinaczki. No ale cóż, to była kwestia czasu. Sam podjazd też robi się coraz trudniejszy, już do samego końca będzie stabilnie trzymać 8%. Deszcz i zmęczenie po 3 wcześniejszych dniach, to też słabe połączenie. Momentami pada intensywnie, chwilami przestaje. Widoków za bardzo nie ma, jest mglisto i ponuro. W końcu zaczynają się serpentyny, jest ich 48, są numerowane, ale dość wybiórczo. Tutaj już okolice po przejechaniu 20-tu z nich, wysokość 2060m. W Dolomitach byłaby to już końcówka wspinaczki, na Stelvio czeka mnie jednak jeszcze prawie 700m... Na horyzoncie widać już słynne końcowe serpentyny. I tak mozolnie się to wszystko posuwa do przodu. Na jednym z zakrętów czai się paparazzi, który robi mi serię zdjęć... Teraz mogę sobie je nawet wykupić, ale musiałbym mieć konto na paypalu :-/ Jak mówiłem idzie to mozolnie i mało przyjemnie w tym deszczu, ale drogi ubywa. Śniegu za to przybywa, choć z tej strony, to akurat stok przy drodze jest za stromy, żeby się utrzymał. I wreszcie ostatni kilometr, już widać metę. Nareszcie koniec męczarni (jak bardzo się myliłem, za chwilę się przekonam)... Cima Coppi zdobyta! Jestem chyba pierwszym kolarzem, który w tym roku wyjechał na Passo Stelvio od klasycznej strony (bo to był pierwszy dzień kiedy było otwarte ) Teraz krótka przerwa na odpoczynek, kupno pamiątki i w dół... Początek zjazdu w stronę Bormio, by zaraz odbić na Szwajcarską stronę i przez Umbrail Pass kierować się na sam dół. Bardzo, bardzo długi (ponad 25km) zjazd. W normalnych okolicznościach byłby to raj. W ten dzień był koszmarem. Po pierwszym kilometrze już czułem, że nabawię się odmrożeń palców. Po kilku kilometrach cały już trzęsłem się z zimna. A wysokości wcale szybko nie ubywało, bo na mokrej szosie i wirażach trzeba było bardzo uważać i nie rozpędzać się zanadto. Ubywało za to klocków hamulcowych - po tych 4 dniach, a szczególnie po tym deszczowym zjeździe nowe klocki się praktycznie zużyły... W końcu dotarłem do miejscowości po stronie szwajcarskiej, droga się nieco wypłaszczyła, a ja ile sił w nogach cisnąłem, żeby choć trochę się rozgrzać. Chyba w życiu tak nie zapieprzałem po tak kiepskiej i mokrej nawierzchni... w takich okolicznościach włączają się pierwotne instynkty Do miejsca spotkania czekał mnie jeszcze kawałek podjazdu do pokonania (Reschen Pass), ale chłopaki się nade mną zlitowali i wyjechali mi naprzeciw ;-) I tak po ok 60km wpakowałem się do busa, by wreszcie poczuć ten komfort suchego ubrania :-D i za moment ruszyć w drogę powrotną do domu. Wiadomość dnia: Passo dello Stelvio zobyte! Ale frajdy za dużo w tym nie było. The End
  12. fafek

    Rowerowe eskapady - relacje

    Nadchodzi czas na ostatnią górę - piekielne Passo Fedaia. Do pokonania ponad 1km podjazdu, jednak nie sama wysokość robi trudność. Tą robi nachylenie. Pierwsze kilka kilometrów to jeszcze umiarkowana stromizna, ale zmęczenie i upał dają znać o sobie. Obok drogi odpoczywają zwierzaki... Skwapliwie korzystam z widoków, by zrobić jakąś przerwę. Nawet nie próbuję tego na raz podjeżdżać. Potem jeszcze małe wypłaszczenie, taka cisza przed burzą. Dojeżdżam do miejscowości Malga Ciapella. Tutaj żarty się kończą. Do szczytu pozostaje ponad 5km, średnio 11% (!). A co gorsza na początek długa prosta. Jak są serpentyny, jest łatwiej. Tu jedzie się prosto w górę stoku, którym w zimie jeździ się na nartach. W zimie wydaję się to płaską dojazdówką, na rowerze odczucia są skrajnie różne. Na koniec długiej prostej znajduje się knajpa Capana Bill, gdzie zaczynają się upragnione serpentyny. Ale łatwiej wcale się nie robi... Podjeżdżam bardzo mozolnie, co chwila się zatrzymując. W końcu widać już koniec męczarni, widać też ładnie to, co się już pokonało. Na przełęczy czuję się zniszczony przez tą "górę". Na szczęście już do samej kwatery wyłącznie z góry. Po drodze jeszcze rzut oka na masyw Marmolady. W te 3 dni objeździłem wszystkie okoliczne górki, które zamierzałem. W planie była jeszcze jedna wycieczka po okolicy (tym razem bez słynnych podjazdów), ale z racji nieco inaczej rozplanowanej podróży powrotnej, plany się nieco pozmieniały... więc zamiast 100% normy miało być 100% + coś extra Ale o tym później... Aaaa... jeszcze liczby dnia: 90km/3,67km
  13. fafek

    Rowerowe eskapady - relacje

    Dzień trzeci, to lekkie zluzowanie - mniej kilometrów do przejechania i mniej podjazdów, ale za to ten najgorszy na koniec. Wszelkie opisy były w tej kwestii zgodne, zresztą zdążyłem już nim wcześniej zjechać, więc widziałem, że lekko nie będzie. Na początek jednak częściowa powtórka z pierwszego dnia, czyli mini zjazd do Canazei i od razu pod górę w kierunku Passo Sella/Pordoi. Piękna pogoda, więc i lepsze widoki niż 2 dni wcześniej na tej trasie. Mniej więcej w połowie podjazdu następuje rozwidlenie i zamiast jechać w kierunku Selli jak poprzednio, skręcam na Passo Pordoi. Ta przełęcz zarówno od tej strony jak i od strony Arabby, to taki fajny podjazd szkoleniowy. Długi, wymagający, ale bez trudnych miejsc. Po wyjechaniu na górę czas na jakieś foto i zaraz potem długi zjazd do Arabby i potem jeszcze niżej. Zjazd z wysokości 2230m na ok 1400m i po krótkim wypłaszczeniu za drogowskazami w kierunku Cortiny. Ale tym razem aż tam nie dojadę. Celem jest Passo Falzarego prawowitą (najciekawszą) drogą. Znów więc mnóstwo serpentyn i mozolna wspinaczka. Do pokonania ok 700m. Jak zwykle w okolicy początki podjazdów schowane w lesie - godziny przedpołudniowe, więc każda odrobina cienia mile widziana. Końcówka, to jeszcze kilka patelni, zbudowanych na skałach i kapitalny tunel :-) Kapitalny, pod warunkiem, że akurat nie przejeżdża przez niego stado motocyklistów... wrażenia słuchowe są wtedy dość ekstremalne Już końcówka, już widać wagonik kursujący z przełęczy. Na Passo Falzarego (2116m) mały popas, dziś mam sporo czasu, więc mogę sobie na to pozwolić. Jest bardzo ciepło, więc nie zmarznę na zjeździe. A ten będzie wiódł tą samą drogą, którą przed chwilą wjechałem. Nie zjadę jednak na poziom 1400m, ale jeszcze dalej, aż do Caprile (1000m). Super są te kilkunasto-kilometrowe zjazdy :biggrin:
  14. fafek

    Rowerowe eskapady - relacje

    Czas na zjazd! Ten będzie długi i bardzo kręty. Czyli tak jak lubię :-D Do wyboru zjazd na wysokość 1500m, lub na sam dół do Cortiny d'Ampezzo (1200m). Biorąc pod uwagę, że tym dolnym odcinkiem musiałbym potem z powrotem podjeżdżać, to mógłbym sobie go oszczędzić... ale i tak skończyła mi się woda, więc trzeba było zjechać na sam dół, dylematu nie było. Jak na złość, nie znalazłem nigdzie fontanny/kranu z wodą. We wszystkich kurortach okolicy jest tego pełno, po Cortinie jeździłem i nic nie znalazłem. W końcu udało się zlokalizować mały sklepik, kupić wodę, banana, by kontynuować przejażdżkę. Czas na Passo Falzarego i Valparola. To znów 1000m do zrobienia w pionie. Podjazd łagodniejszy, prowadzi tędy jedna z główniejszych dróg Dolomitów, jednak już tym razem nie siliłem się na ciągłą jazdę. Trudy etapu zaczęły dawać o sobie znać. Po koniec podjazdu otwiera się widok na Lagazuoi - kolejny monumentalny masyw okolicy. Prowadzi tam kolejka górska (startująca z Passo Falzarego), a także trasa narciarska. Po lewej mijam kolejny stok, gdzie nawet sporo śniegu się uchowało. Jadąc w zimie tamtędy było tu ustawione mnóstwo tyczek. Po wjechaniu na Passo Falzarego można kierować się w dół, w stronę Arabby, lub jeszcze kawałek wspiąć się - na przełęcz Valparola. I tu się udałem. Końcówka znacznie stromsza, ale podjazd krótki, więc za moment przystanek na celebrowanie zdobycia kolejnej góry (kolejne HC :-D) Stamtąd trasa zjeżdża do Alta Badii, a konkretnie La Villi. Po zjeździe odcina mi "prąd", całe dzisiejsze żarcie już zjadłem, więc zaczyna to słabo wyglądać. Już 95km, ale mnóstwo jeszcze przede mną. Postanawiam udać się na obiad w Corvarze, jak na złość wszystko pozamykane - sjesta. W końcu trafiam na otwartą piekarnię, gdzie serwują pizzę na kawałki - zjadam cztery, do tego drożdżówkę i powoli odzyskuję siły... Od tej pory jadę tą samą drogą, co dzień wcześniej, tylko w odwrotnym kierunku. Więc najpierw podjazd z Corvary i Colfosco na Passo Gardena. Z La Villi wychodzi ponad 650m przewyższenia. Idzie to bardzo mozolnie. Droga jest odwrotnością poprzedniej, więc przynajmniej nie muszę już sięgać po aparat foto, i tak już za dużo tych zdjęć :> Po wdrapaniu się na przełęcz, krótki zjazd na Plan de Gralba, by wreszcie zacząć ostatnią wspinaczkę tego dnia. Jeszcze tylko 360m na Passo Sella, a potem już z górki. Po drodze przejeżdżam obok masywu Saslong'a Jeszcze trochę, już niedaleko... Tym razem nawet się nie zatrzymuję na Passo Sella, tylko od razu cisnę w dół. Ten odcinek już znam, więc te kilkanaście kilometrów bardzo szybko zlatuje. Jeszcze tylko ostatnie 2km lekko pod górę do kwatery i koniec wyczerpującego dnia. Udało się! Ponad 130km i 4,9km przewyższenia.
  15. fafek

    Rowerowe eskapady - relacje

    Już nie przesadzaj... jak pisałeś w którymś z postów o przejażdżkach ze średnimi ~30km/h, to nie można powiedzieć, że nie ma kondycji ;-). Mi jadąc solo, rzadko kiedy się tyle udaje. Choć góry to trochę inna bajka, trzeba cisnąć podjazdy na codzień. Jest taka jedna fajna góra w PL, która profilem przypomina typowe alpejskie drogi, to Przehyba. Moim zdaniem idealna na sprawdzenie się - kilkanaście km podjazdu i prawie 900m przewyższenia. Na Sella Rondzie w zasadzie wszystkie podjazdy są łatwiejsze. Tylko jest ich więcej... ;-) ----- No dobra, to czas na drugi etap mojego "Giro". Pierwszy to tak naprawdę była przyjemna przejażdżka, drugi dzień, to już ciężka harówka, żarty się skończyły... Już przed wyjazdem zaplanowałem sobie, że to właśnie drugi dzień, będzie tym najdłuższym i najcięższym. Jako, że z każdym dniem ryzyko, że będę miał serdecznie dosyć roweru rosło, to trzeba było jak najszybciej odpalić największe fajerwerki Ty razem ruszyłem z kwatery w przeciwnym kierunku niż dzień wcześniej. Od razu pod górę drogą w kierunku jeziora i przełęczy Fedaia. Podjazd od strony Canazei jest relatywnie łatwy: lekko ponad pół kilometra przewyższenia i brak większych stromizn. Po Sella Rondzie nogi były trochę "ciężkie", ale jakoś się kręciło... Widoki prawie do samej góry raczej bez fajerwerków... no, nie licząc królowej Dolomitów - Marmolady. Passo Fedaia to właśnie to miejsce, nad którym góruje lodowiec i najwyższy masyw Dolomitów. Jak widać śniegu, zwłaszcza w górnych partiach, jeszcze mnóstwo - gdyby wyciągi były czynne, to można by pojeździć jeszcze na nartach. Czego na tych zdjęciach akurat nie widać, to na upartego dałoby się zjechać do samej przełęczy. Po przejechaniu wypłaszczenia wzdłuż jeziora otwierają się widoki na nową dolinę i zaczyna się zjazd w stronę miejscowości Malga Ciapella. Zjazd z ok 2050m, solidnie nachylony, trzeba się mocno pilnować, bo rower bardzo szybko nabiera prędkości. Podjazd od tej strony rysuje się na znacznie, znacznie cięższy. Po drodze mija się Malgę (1450m) i stację kolejki na Marmoladę. Odcinek kolejki, widoczny na zdjęciu poniżej, pokonuje 900m przewyższenia w jakieś 3 minuty! Ja kontynuuję zjazd, aż do miejscowości Caprile, położonej na ok 1000m. Stąd już skręcam w stronę słynnego Passo Giau. Czeka mnie teraz ponad 1,2km w pionie. Z początku jest płasko... Ale ten stan nie trwa długo i zaraz zaczyna się wspinaczka... I tak dojeżdża się na wysokość ok 1350m, krótki zjazd i rozpoczyna się oficjalny podjazd na Passo Giau. Podjazd najwyższej kategorii (HC), 900m w pionie, średnio 9% nachylenia. Tutaj żartów nie ma! Cały czas ostro pod górę, jedyne momenty wytchnienia, to mostki nad potokami. Oczywiście mnóstwo serpentyn, co trochę ułatwia jazdę. Mam mocne postanowienie wyjechania na raz i nie przeszkadza mi w tym nawet czerwone światło na wahadle na początku trasy (jakiś mały remont) :-D Widzę przed sobą dwóch kolarzy, w połowie drogi jednego z nich prześcigam, drugi cały czas 100-200m przede mną. Za chwilę przemyka obok mnie zawodniczka (kobieta mnie bije! ), chwilę później kolejny kolarz przejeżdża w takim tempie, że się zastanawiam, czy to nie jakiś PRO's, który zabłądził po wcześniejszym etapie Giro d'Italia. ;-) W końcu widać już przełęcz, jeszcze tylko ostatnie metry i... Jest! Udało się wyjechać! W wolnym tempie, ale bez przystanków. 2236mnpm. Zostawiam brykę na parkingu i idę pooglądać widoki. Nie wspomniałem jeszcze o tym, ale drogi Dolomitów są o tej porze roku oblężone przez motocyklistów. Do tego mnóstwo super-samochodów, gdzie Porsche'aki robią za auta dla ubogich ;-) Jest głośno na drodze, ale cóż, trzeba przywyknąć.
  16. fafek

    Rowerowe eskapady - relacje

    To i ja się pochwalę tym, jak się niedawno sponiewierałem... ;-) A uprzedzając nieco ciąg dalszy, był rozmach, było na "bogato", "grubo", "epicko", "z bramą na pełnej k." itd. Od zawsze mi się marzyło pojechać na rower w Alpy i pojeździć tamtejszymi słynnymi drogami. W odróżnieniu od wyjazdów narciarskich, to trudne przedsięwzięcie pod względem logistycznym. Nie wystarczy pójść do biura turystycznego za rogiem i kupić wyjazd... Więc, gdy pojawiła się opcja wyjazdu w Dolomity na długi weekend późno-majowy, nie zastanawiałem się ani sekundy :-) Była przed wyjazdem mała nerwówka związana z obsuwą podczas przedwyjazdowego serwisu roweru, spóźniającymi się dostawami potrzebnego ekwipunku, ale koniec końców w środowy wieczór dosiadłem się do ekipy i ruszyliśmy w drogę. Cel: przedmieścia Canazei, samo serce Dolomitów. Narciarzowi raczej nie trzeba specjalnie przedstawiać okolicy, z punktu widzenia kolarza - wprost idealna baza wypadowa na okoliczne przełęcze. Z powodu bardzo dużego ruchu związanego z weekendem i sporego korka na Brenner, meldujemy się na miejscu z poślizgiem, ale czasu było wystarczająco na zrobienie zaplanowanej trasy. Jeszcze tylko posiłek, szybkie przepakowanie i jadymy z koksem :> Na początek krótki, dwukilometrowy zjazd z Penii do centrum Canazei, rondo, i początek pierwszego podjazdu trasy nazywanej: Sella Ronda. Nazwa nieprzypadkowa - drogi prowadzą w większości tymi samymi terenami, którymi w zimie można na nartach śmigać. Start w Canazei jest na ok 1400mnpm, pierwszą przełęczą do pokonania jest Passo Sella (2240m). W kolarskiej nomenklaturze podjazd należy do kategorii "HC", czyli najwyższej możliwej, 800m przewyższenia robi swoje... Ale jest on całkiem znośny :-) Droga wije się po serpentynach konsekwentnie w górę, dość stromo, ale poniżej granicy bólu. Wysokości przybywa, lasu ubywa, a przed oczami pojawiają się monumentalne skały Dolomitów. Po drodze mnóstwo napisów na asfalcie, ledwie kilka dni wcześniej prowadził tędy królewski etap Giro d'Italia. Wypatruję naszych, swojskich napisów, jednak wszędzie tylko Nibali i Nibali... jednak Włosi go kochają :-) Ja podążam w ciut wolniejszym tempie ( :-P ), ale póki co jest dobrze - intensywny początek sezonu nie poszedł na marne. Jest coraz wyżej, robi się chłodniej, a krajobraz coraz bardziej surowy, jedynie szosa niezmiennie z jednego zakrętu w następny. W końcu po niespełna godzinie, mogę zrobić zasłużony postój, pierwszy skalp zdobyty :-D Pogoda się pogarsza, jest ryzyko opadów, ale widoki mimo to przednie: Po kilku chwilach odpoczynku na Passo Sella, czas na dalszą drogę. I tu wychodzi brak doświadczenia... a konkretnie brak cieplejszej odzieży na zjazdy. Dzień był ciepły, ale popołudnie już takie nie jest, tym bardziej w górach. Chłód zabrał przyjemność ze zjazdu malowniczą szosą, ale zjazd ten był krótki, raptem kilkukilometrowy. Czas na następny podjazd: Passo Gardena. Przełęcz niższa od poprzedniej, dodatkowo start z większej wysokości, więc dość sprawnie to idzie. Po drodze krótkie wypłaszczenie i jedzie się niemal przy samych ścianach skalnych, na horyzoncie już widać premię górską. Po wjeździe na przełęcz już nie zatrzymuję się na zbyt długo, żeby nie tracić ciepła i zaraz ruszam w dół. Ten zjazd już znacznie fajniejszy - długi, kręty i wymagający. Dobry asfalt, więc można poćwiczyć technikę. Obok serpentyn łąki, którymi prowadzą trasy narciarskie, miejscami jeszcze trzymają się resztki śniegu. Jeszcze tylko przejazd przez miejscowość Colfosco i zaraz koniec zjazdu w Corvarze. Tam podobnie jak zawodnicy na Giro, kieruję się na południe na przełęcz Passo Campolongo. Podjazd jest jeszcze krótszy, prowadzi z ok 1560m na 1875m, ale jak cała okolica, również bardzo malowniczy. I czas na kolejny zjazd i znów ćwiczenie opóźnienia hamowania przed zakrętami. Na dole już widać Arabbę. W miasteczku krótki pit-stop, tankowanie wody w fontannie przykościelnej i czas na ostatnią górę tego dnia: Passo Pordoi. Będzie to mój jeden z ulubionych podjazdów - umiarkowanie stromy, 33 numerowane serpentyny i 9km/647m do pokonania, by znaleźć się na wysokości ponad 2230m. Nogi cały czas dobrze "podają", więc i tą górę udaje się bez problemu podjechać "na raz" (wcześniej tylko Campolongo było z przerwą, ale zdjęciową) Na szczycie widać, że słońce już będzie się chować, a nad Canazei straszą ciemne chmury. Przede mną jeszcze najdłuższy, kilkunasto-kilometrowy zjazd. Bez zbędnej zwłoki ruszam na dół. Jest moc i full gaz :-D. W połowie zjazdu wjeżdżam na odcinek, którym zaczynałem dzisiejszą trasę. Jeszcze kilkanaście ponumerowanych zakrętów, rondo w Canazei i krótki podjazd do mety. I można urządzić sjestę. Bilans dnia to ok 68km, przy 2,5km przewyższenia. Średnia słabiutka, więc jej nie podam :-P cdn...
  17. fafek

    Rowerowe eskapady - relacje

    Ja to wiem, że to triathloniści :smile: Mało poważani w środowisku ortodoksyjnych kolarzy :tongue: Kolarzowi się tak ubrać po prostu nie wolno :smile:
  18. fafek

    Rowerowe eskapady - relacje

    To nie kolarze, kolarz w życiu nie ubierze koszulki bez rękawów :wink: Serio serio :biggrin:
  19. fafek

    Rowerowe eskapady - relacje

    I meta tam, gdzie Majka już raz wygrał... może by tak powtórka? :biggrin: Nie wspomniałeś jeszcze o Col de la Bonette (20ty etap) - też wielka kolarska marka. Kibice od lat się nie mogą tego "doprosić" na Tourze, to Włosi zrobili psikusa i Giro tamtędy pojedzie :biggrin: O ile (tfuu) znów nie odwołają z powodu warunków...
  20. fafek

    Rowerowe eskapady - relacje

    Idź już do spania, bo bredzisz. EOT
  21. fafek

    Rowerowe eskapady - relacje

    Nic nie będę musiał, po prostu zrobię sobie spacer do sklepu. Ale widać dla coraz większej populacji to lub (o zgrozo) skorzystanie z autobusu/tramwaju itp. jest poniżej godności. A potem płacz, że korki...
  22. fafek

    Rowerowe eskapady - relacje

    A nie dlatego, że aut przybyło lawinowo i większości użytkowników dupsko tak przyrosło do fotela, że nawet po bułki musi jeździć swoim Passerati TDI?
  23. A znacie... http://www.skionline.pl/forum/showthread.php/20191-Evasion-Mont-Blanc-Vallee-Blanche-Chamonix Mój prywatny ranking: 3 Doliny (ValTho!) Paradiski (Les Arcs/La Plagne) Les 2 Alpes Evasion Mont-Blanc (St Gervais/Megeve/itd.) Espace Killy (Tignes/Val d'Isere) Alpe d'Huez Portes du Soleil Foret Blanche (Vars/Risoul) Serre Chevalier Espace Lumiere Les Sybelles Valloire-Valmeinier, Val Cenis, La Rosiere, Montgenevre niesklasyfikowane: Chamonix
  24. No i wiatr... górne partie są obsługiwane przez wahadłowe wagony (myślę o kolejce na 2800 i na 3300), dość wrażliwe na podmuchy. Mi się tak trafiło, że więcej stały niż jeździły. Sam tunel w ciągu tygodnia był otwarty raptem 2 godziny. Mi np. podobało się po stronie Auris, ale jako całość, to bezapelacyjnie wolę choćby sąsiednie Les 2 Alpes. Coż... co człowiek, to opinia. I dobrze.
www.trentino.pl skionline.tv
partnerzy
ispo.com WorldSkiTest Stowarzyszenie Instruktorów i Trenerów Narciarstwa PZN Wypożyczalnie i Centra testowe WinterGroup Steinacher und Maier Public Relation
Copyright © 1997-2021
×
×
  • Dodaj nową pozycję...