Wieczór na Czarnej Górze 21.12.2020
Koniec roku się zbliża, ostatni dzień narciarski AD 2020 w najbliższą niedzielę, niewiele okazji zostało już do jazdy. Plan amerykański przewidywał atak na Czarną Górę, po pierwsze to najbliższy od Opola ON, po drugie znamy go, bo tam pobieraliśmy nauki doskonalące dawno temu. Miało być dzisiaj wieczorem, środę rano i znowu niedziela wieczór. Odpuściliśmy sobie sobotnie i niedzielne tłumy i po pracy, jednej, drugiej i trzeciej wyruszyliśmy z Gabrysią ok. 17.00 z Opola do Siennej, czyli na Czarną Górę. Żeby sobie skrócić drogę przejeżdża się kawałek przez Javornik w Czechach (zero kontroli). Przed 19.00 zameldowaliśmy się na parkingu (od razu pierwsze zdziwienie, cały, duży parking wykostkowany, dojście do kas także; w poprzednim wpisie wspominałem o tej obsesji parkingowej). Kupiliśmy szybciutko dwa 2-godzinne bilety. Czynne są (i oświetlone) 4-osobowe krzesło i talerzyk obsługujące 450-metrową niebieską trasę L oraz 6-osobowa kanapa Luxtorpeda, która zabiera na czerwoną trasę B-Fis. Strasznie wolnym krzesłem 4-osobowym pojechaliśmy na górę po to, by przecinką dostać się na obecnie trasę centralną tego ośrodka.
Górna stacja kanapy Luxtorpeda:
1680 metrów, miejscami nieco większe nachylenie, ale ogólnie bardzo spokojna wystarczająco szeroka trasa. Na górze odsypy, nierówno, potem w miarę, śnieg kaszowaty, bardzo zwalniający. Ale można się było nawet rozpędzić. Problemem były kamienie w górnej części stoku. Z każdym zjazdem serce bolało coraz bardziej prowokowane jeszcze przez katastroficzne wyobrażenia stanu krawędzi. Po około 10 zjazdach uznaliśmy, że zjeżdżamy na mniejszą niebieską górkę przy tej wolnej kanapie. OK, może nie jest to szczyt narciarskich ambicji, ale za to jest tylko śnieg, chociaż sztuczny. Na główniej trasie na początku naszych zjazdów było trochę ludzi, z czasem było ich coraz mniej. Około godziny 20.20 byliśmy już praktycznie tylko my.
Trasa B-FIS:
View na dolną stację:
Dotarliśmy do talerzyka na niebieściutkiej spokojnej polance, a tam okazało się, że grasują na niej wcale nieźli zawodnicy. Skończyło się na tym, że siedem, czy osiem osób, dobrze jeżdżących, katowało tego niebieskiego malucha góra-dół do imentu rozjeżdżając go krawędziami aż miło, a radości było co niemiara. Wykorzystaliśmy karnet do końca korzystając z braku wszystkich innych dodatków do śniegu. Zdążyłem odpiąć narty i wyciągi stanęły. To jest narciarstwo😀.
Nasz niebieski plac zabaw:
Górna stacja talerzyka:
Chociaż było super fajnie, to nie widzę sensu kolejnych wyjazdów w to miejsce, bo śniegu więcej nie będzie (aura nie sprzyja), a szorowanie nart po żwirze to rozrywka zbyt ekstremalna. Podobno w czasie świąt ma coś popadać, ale to jest niepewne.
Oczywiście, fakt, że cokolwiek udało się przygotować do jazdy w trakcie tej nie-zimy jest efektem pracy i ogromnych nakładów finansowych właścicieli ośrodków i chwała im za to, tym bardziej, że zostali rozegrani cynicznie przez rządzących. Udało mi się pojeździć w tym sezonie w Zieleńcu, Soszowie i na Czarnej Górze, poza Zermattem w listopadzie. To dało siedem dni narciarskich. Jak na okoliczności to i tak nieźle. Teraz narty jadą do warsztatu, bo krawędziom się dostało i czekają na lepsze czasy, oby jak najszybciej.
Waldek
2 komentarze
Rekomendowane komentarze