Z perspektywy kanapy i z domu, optyka na wyjazd narciarski jest inna.
Tęsknimy za pobytem w górach.
Tak, dopiero co wróciliśmy i już pojechalibyśmy ponownie.
Przestrzeń… Tego narciarzowi brakuje najbardziej.
Tego gdy zsiądzie z krzesełka, wyjdzie z gondoli, na górnej stacji kolejki, tam gdzie już nie ma drzew, a dookoła jest właśnie przestrzeń.
Szpiczaste szczyty, linia lasu, doliny...a w dole domy, rzeki, drogi, domy.
Linia horyzontu oddala się od nas i możemy spojrzeć dalej, szerzej, pełniej.
Powietrze nabierane do płuc jest inne, czyste, rześkie.
Żyjemy w pełni.
Kawa? Tak, poproszę. Ten magiczny napój trochę koi i jest substytutem. Ten pierwszy łyk jest jak chwila tuż przed pierwszym zjazdem.
Lubicie tą chwilę? Narty na nogach, kije w rękach i pierwsze kroki do linii spadku…
Jeśli jechaliście jako pierwsi wyciągiem – cały stok Wasz.
Powtórzę: lubicie tą chwilę?
Nim jednak to nastąpi w domu przeżywamy i rozpoczynamy każdy wyjazd inaczej. Rwetes!
Sezon tuż, tuż… Gdzie jechać, jak, noclegi?
Planowanie jest również przyjemnością, w szczególności gdy liczbę dni na nartach mamy w każdym roku ograniczoną. Liczbą dniu urlopowych, pracą, dziećmi i mnóstwem przyziemnych spraw.
Narty, wyjazd narciarski jest świętem w domu narciarza. Droga, cel, realizacja. A po przyjeździe do domu? To samo...jeszcze tej zimy, a może w następną?
Milion myśli, setki, tysiące ośrodków narciarskich. To wszystko, to również przyjemność. Ktoś mądry kiedyś powiedział, a potem napisał – droga jest celem, to droga jest największą przyjemnością.
A potem..
...a potem gdy ruszymy, i nasze narty tną równy, wyratrakowany stok. Nabieramy prędkości, a nasze ciało podąża zgodnie z promieniem skrętu desek.
Euforia?
Tak.
Spełnienie?
Tak.
Taki jest właśnie żywot nartoholika.
To uzależnia i za każdym razem gdy wrócimy do domu, i wracamy do perspektywy kanapy – to piękny, słoneczny i zimowy dzień przyciąga nas tam gdzie przestrzeń i to, co kochamy.
Drugi łyk kawy.
Piszę ten tekst, w zasadzie będzie to wspomnienie mojego i Pauli pięciodniowego pobytu w Karyntii, a myślami jestem już w Tyrolu. W marcu. Już planuję i ponownie rozpoczynam w głowie przygodę.
Wspomnienie ze SkiSafri po Karyntii.
Gerlitzen – część 1
Ten ośrodek narciarski mijaliśmy autem w zeszłym sezonie, już nty raz. Tak powstał plan...i dlatego, to był pierwszy wybór na ponowny nasz kontakt z Karyntią. To już trzeci pobyt w Regionie.
Autem docieramy do Klosterle. Stąd zaczynany nasz pierwszy dzień w Karyntii z nartami.
Jesteśmy jak zwykle z samego rana, po to by poczuć magię pierwszego zjazdu, po pustym stoku.
Mapę ośrodka każdy może sobie sprawdzić na internecie...ale jak wyglądają, te niebieskie, czerwone i czarne linie na nich, w rzeczywistości?
Rozpoczynając jazdę po ośrodku, w którym dotychczas nie byliśmy, zawsze rodzi się ciekawość.
Pierwszy wjazd wyciągiem i szukamy wzrokiem naszej trasy, późniejszego powrotu. Niby wiedzieliśmy, widzieliśmy zdjęcia innych ale ta ciekawość jest jakby w nas zaszyta. Chcemy sami, na własne oczy zobaczyć, sprawdzić.
Tego dnia, trasa naszego powrotu nas oczarowała!
Wyłoniła się na początku nieśmiało...
...ale potem, gdy w pełni się nam pokazała wiedziałem, że tego dnia popełniłem błąd.
Zamiast nart GS, na nogach SL...
Magia poranka, to również puste, ciche i spokojne knajpki.
Jeszcze nie ma innych narciarzy, gwaru, zgiełku i kolorowych nart złożonych na stojakach, bądź bezpośrednio na stoku, w szpalerze kolorowych linii, smukłych desek i kijków. Nie pachnie jeszcze jedzenie, kominy nie dymią...
Jesteśmy na górze.
Szczyt jest kopułą pełną śniegu i infrastruktury narciarskiej.
Biel, błękit nieba i kolory - tu kolory właśnie wyglądają inaczej, pełniej i ostrzej. Harmonia w mózgu każdego narciarza, to właśnie taki kontrast kolorystyczny.
Powiecie, napiszecie, pomyślicie, że przesadzam?
Być może...
Szczyt Gerlitzen Gipfel 1911 m npm.
Czy ma swój urok, jeśli nie jest wyeksponowaną skałą, głazem?
Ma!
Oznaczenie szczytu, kopuła mini obserwatorium i przestrzeń, o której pisałem, horyzont gdzieś daleko...
...bajka!
Inna perspektywa:
Czy lubicie "klaśnięcie" nart o przygotowany, równy i twardy stok?
Rzucacie narty w ten sposób, czy kładziecie delikatnie by nie mącić ciszy, która Was otacza w górach?
Czy kiedyś pochyliliście się do tej doskonałej, w oczach każdego narciarza, powierzchni? Poczuliście kiedyś chłód stoku na policzku, w czasie robienia fotografii sztruksu?
Jeśli nie, to spróbujcie. Doświadczcie tego uczucia, a może już zawsze będziecie chcieli rozpoczynając narciarski dzień, to poczuć?
A w dole, co?
Normalne życie. Tysiące spraw, pęd i szara codzienność...
My, z Paulą wolimy być u góry
Villach:
Drugi zjazd jest równie dobry jak pierwszy
Po pokonaniu pierwszej trasy, serce jeszcze mocniej rwie w górę...
...bo na dole nadal spokój i cisza.
To jedziemy w górę!
Orczyk?
Czemu nie - wszystko jedno, czym...byle w górę!!!
I znowu to...
I znowu serducho rośnie!
Gerlitzen oczarowuje nas nieśpiesznie, by na koniec dnia pochłonąć w całości.
Jeździmy i mamy doskonałe warunki narciarskie.
Błękit nieba, biel śniegu...i powoli zapełnia się stacja innymi narciarzami...
...ale, to już nam nie przeszkadza. Tą chwilę, najważniejszą z każdego dnia mamy już za sobą. Skonsumowaliśmy ją!
Zaczynamy jazdę na całego.
Raz tu, raz tam. Zaliczamy kolorowe linie z mapy narciarskiej!
"Konsumujemy" ośrodek.
Malujemy się na jego tle uwieczniając swoje postaci
Jest ciepło.
Luty, a po kilku godzinach jak w końcówce marca.
Dobrze, że w pierwszej kolejności poznawaliśmy stoki o ekspozycji bardziej słonecznej.
CDN
- 12
- 5
15 komentarzy
Rekomendowane komentarze