Indie 1976_cd19
Post 20
Koczin
Dziewiątego września
O dziewiątej wyjeżdżamy z Trivandrum do Ernakulam. Po drodze przesiadka w Villon. Pociąg jedzie przez lasy palm koksowych. Miejscami wśród zagajników palmowych widać laguny, ze strasznie brudną wodą przy brzegach. Pola ryżowe. W jednym miejscu odbywa się zbiór ryżu w innym - sadzenie.
Ryż, w zależności od klimatu się sadzi i zbiera do czterech razy w roku. Każdy kawałek ziemi jest tu wykorzystany, albo pod palmy kokosowe, albo pod pola ryżowe. Między tym wszystkim są upchane domy. Dużo tu jest tej wody. Z Gór Kardamonowych płyną w stronę Morza Arabskiego krótkie, ale obfite w wodę rzeki.
Po drodze do Ernakulam odwiedzamy Fort Cochin(Koczin). Atrakcją są tu bardzo ciekawe sieci do łowienia ryb. Dawniej, za panowania brytyjskiego, byli tu Chińczycy. Sieci są chińskie. Konstrukcja przypomina ogromnego żurawia z powiązanych pni bambusa. Na szczycie wiszą cztery ramiona na których u dołu jest podwieszona sieć, o orientacyjnych wymiarach dwanaście na dwanaście metrów. Moje inżynierskie oko to oceniło. Na przeciwnym końcu żurawia znajduje się przeciwwaga z owiniętych linami kamieni.
Z żurawia po stronie sieci zwisają cztery grube liny. Sieć obsługuje czterech rybaków. Opuszczają ją do wody, ciągnąc za liny i następnie, zwalniając liny, sieć wynurza się z wody. Jeżeli w momencie wynurzania nad siecią jest ryba, to już jest złowiona. Obserwujemy połów. Co drugie, trzecie zanurzenie przynosi łup w postaci jednej, lub dwóch małych rybek. Podobno są w stanie średnio złowić około dziesięć kilogramów dziennie, wartości sto rupii, czyli z dziesięć dolarów. Tak nas informuje młody człowiek, który prowadzi nas następnie na smażoną rybę.
Rybę smarzoną sprzedaje facet w budzie, w pobliżu żurawi, zrobionej z bambusa i liści palmowych. Do tego pozwalamy sobie na dwie szklaneczki araku, który nam poleca szef interesu. Dobry, ale zbyt rozcieńczony wodą. W czasie konsumpcji informuje nas, że umarł Mao-Tsetung. Niemożliwe! Umarł Mao! Jako dowód przynosi nam gazetę w języku angielskim. Faktycznie! Na pierwszej stronie duże zdjęcie Mao, w czarnej obwódce.
Rachunek jest wysoki. Droga była ta rybka. Stary coś na ucho szepcze Andrzejowi, który nie zna angielskiego, więc potem mnie. Tłumaczę Andrzejowi o co chodzi i wybuchamy śmiechem. Ma do sprzedania książki seksualne.
Po morzu pływają łodzie z małymi żagielkami. Wyglądają jakby były zrobione z pęcherza. Czasem przepłynie, całkiem blisko, do niedalekiego portu, a może z portu, bo nie wiemy, gdzie ten port jest, duży oceaniczny statek.
W autobusie do Ernakulam towarzyszy pasażerom grajek i jednocześnie śpiewak. Mały chłopiec śpiewa, akompaniując sobie małymi klapkami. Wczoraj w pociągu też mieliśmy takiego śpiewaka, tylko że niewidomego. Jego klapki miały jeszcze brzękadełka. W pewnym momencie wskoczył do pociągu czyścibut. Obszedł cały wagon, ale bez rezultatu. Wtedy odłożył szczotki i pastę i zaczął śpiewać, akompaniując sobie klepaniem po brzuchu. Rezultat tego wysiłku był też finansowo mizerny.
Niewiele dzisiaj ujechaliśmy, zaledwie dwieście dwadzieścia kilometrów. W Ernakulam zostajemy do jutra. Wieczorem kolacja składa się z ryby „Fish and curry” i Porotta(Borotta). Do tego smaczne placuszki. Wymiary ich zależą do okolicy. Do popicia jak zwykle kawa. Nie mogę zasnąć. Coś mnie gryzie i jest gorąco. Nie pomaga wentylator pod sufitem. Dwa razy chodzę pod prysznic i mokrej piżamie kładę się na łóżku. Pobolewa mnie wątroba. Andrzeja też. Podobno to jest objaw ameb.
09.10
Nic ciekawego nie zanotowałem w dzienniczku rano w Ernakulam. Po południu jedziemy dalej pociągiem do Bangalore. To duże miasto indyjskie, położone przed wjazdem na Wyżynę Dekańską. Do Bombaju pojedziemy przez Dekan. Krainę na południu Indii, położoną na średniej wysokości tysiąca metrów.
Wyjazd poprzedzony jest bieganiem z jednego końca pociągu na drugi i kłótniami z konduktorami w poszukiwaniu wolnego miejsca do spania. Krajobraz za oknem, wolno sunącego po jednym torze pociągu, taki jak wczoraj do południa.
Jedziemy dalej przez stan Kerala. Podobno najpiękniejszy w Indiach. Laguny – i „pola ryżowe w wodzie mokną, bawoły groblą ciągną wóz…”. Tak było w piosence Połomskiego. Budziła tęsknotę za tropikiem. Za jego pięknem i egzotyką.
Przez przesuwające się okno pociągu widzimy ten tropik. Jest piękny, to prawda, z daleka. Ale ma też drugą stronę. Nędza, ciężka praca na polach ryżowych. Nawet to, że laguny są ładne na zdjęciu, a nie w bezpośrednim zetknięciu się z nimi. Z ich brudną i pełną zarazków wodą. Ale o tym piosenka nie mówi.
Zdjęcia:
1. Załoga żurawia. Po całym dniu pracy, „zmuszanie” sieci, aby się zanurzyła do wody(wynurzała się sama), można było zarobić 10 dolarów, ze sprzedaży ryb.
2. Żurawie. W mieście Cochin, stan Kerala.
3. Statek.
4. Sprzedawca ryb.
5. Waga. System ważenia bardzo popularny od Iranu do Indii.
6. Rybak. Ten zdaje się pracował solo. Ale zdaje się nie łowił ryb. Miał łopatę i może wykopywał coś jadalnego przy wodzie.
7. Arak. Serwowany pod smażoną rybkę w tej budzie.
8. Riksza. Nie było problemu, aby dotrzeć do domu, gdy się wypiło za dużo araku.
Edytowane przez Zagronie
- 1
- 1
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia