Indie 1976_cd5
Post 6
New Dehli
Trzydziestego lipca
Rano byliśmy na dworcu w New Dehli - Nowe Deli. Bo też było i Stare(Old Dehli). Z peronu wychodzimy po wiadukcie do hali dworcowej. Wiadukt przechodził w wykafelkowany, jasny korytarz. Co parę metrów stała na nim spluwaczka. A dookoła niej czerwono, na kafelkach i na posadzce. Pierwsza konfrontacja z indyjską egzotyką.
Czerwień była od żucia betelu. Żucie dezynfekuje jamę ustną, ale potem to trzeba było wypluć. Buzia była czerwona, ślina czerwona i ściany też. Było dosyć wcześnie, więc na stacji spali sobie jeszcze ludzie.
Andrzej z Elżbietą poszli szukać hotelu, którego adres podał im Brudas. Czekam przy bagażach przed dworcem. Przyjechał jakiś pociąg i w hali dworcowej zaroiło się od dziwnych osobników. Z pikami, szablami. Ubrani byli, jak do jakichś scen filmowych. Spokojnie przeszli przez halę i zniknęli. Nikt nic nie kręcił. Byłem ciekaw, co to byli za jedni?
Znaleźli ten hotel, ale to jakieś zupełnie podejrzane miejsce. Zmieniamy się przy bagażach i ja z kolei jadę z Januszem do biura informacji turystycznej. Tam informują nas o campingu i o możliwościach wyjazdu w góry. Przy okazji można było zagarnąć garść prospektów, łącznie z uproszczonym planem miasta.
Ze stacji jedziemy na camping taksówką. Był on bardzo przyjemny. Miał niewielki, trawiasty plac. Na którego środku na pomoście stał duży okrągły namiot. Część sanitarna była bez zastrzeżeń. Było pusto. Nie licząc tylko kręcących się kilku „białych” postaci. Wreszcie mamy jakieś uczciwe miejsce do spania. Gdyby jeszcze nie było tego upału!
Po południu zaczęło lać. Byliśmy w Indiach w okresie pełni letniego monsunu. Po deszczu zwiedzamy, a raczej oglądamy z daleka, Meczet Piątkowy(Jama Masjid). Nie umywa się do Badszahi w Lahore, choć materiał taki sam - czerwony piaskowiec. Małżeństwo się odłączyło. Idę z Andrzejem przez bazar. Trochę podobny do bazarów w Afganistanie i Iranie, choć ma swój własny charakter. Wracamy obaj po ciemku na camping. Leje jak z cebra. Czekamy pod jakimś dachem. Ciągle leje. Na jezdni momentalnie wody po kostki. Zabiera nas riksza z wesołym towarzystwem.
Dookoła naszych namiotów stawek. Plecaki stoją w wodzie. Śpiwór też już częściowo zamoczony. Wreszcie układamy się do snu. Dziwny kraj. Rano na stacji spotkaliśmy jakby przebierańców. Ubiory jak do filmu. Piki, szable. Spotkaliśmy ich potem na bazarze. Zaczepiony chłopak wytłumaczył nam, że to Guru - sekta religijna. A te dziwne ubiory, gesty – to ich rytuał religijny. Z kolei przed meczetem zaczepiali nas chłopcy, których specjalnością było czyszczenie uszu małymi pałeczkami.
31.07
W nocy państwo J i E T. przenieśli się do dużego namiotu. Płaci się za niego dodatkowo. Rano, na szczęście, rozpogodziło się. Wszystko jest jednak mokre. Trzeba szybko wysuszyć, bo zaraz w tym klimacie zacznie pleśnieć. Jedziemy potem na pocztę. Umówiliśmy się, że z Polski listy będą przesyłanie na „poste restante”. Wystarczy paszport i odbiera się list.
Następnie szukamy Instytutu Górskiego, aby uzyskać informacje w sprawie wyjazdu w góry. Niestety, jest sobota i wszystko jest zamknięte. Dopiero w poniedziałek. W biurze turystycznym kupujemy na jutro bilety, za osiem dolarów od osoby, na wycieczkę do Agry. Chodzi nam o ten słynny „Tadj Mahal”, który jest w tym mieście.
Biuro mieści się w okolicy Comonwelth Place. Są tu bardzo eleganckie i drogie sklepy. Spotykamy dwóch Polaków, którzy pomogli Andrzejowi przy załatwianiu wiz w Warszawie. Zamierzają objechać całe Indie. Kupili sobie bilet okrężny za sto rupii. Jest taka ciekawa i bardzo tania, bo za dziesięć dolarów, możliwość zwiedzania tego kraju.
Zdjęcia:
1. Guru. Czy to był "guru", nie wiem. W każdym razie, na dworcu New Dehli pojawiło się rano znacznie więcej podobnych postaci.
2. Deli, Meczet Piątkowy. Zalany deszczem monsunowym.
Edytowane przez Zagronie
- 1
- 1
1 komentarz
Rekomendowane komentarze