Indie 1976_cd2
Post 3
Mazar-i Szarif, Kabul
Dwudziestego trzeciego lipca
Dzisiaj mamy przeprawić się przez Amudarię do Afganistanu. Czekamy na odprawę celną. W międzyczasie piszę kartkę do Rysi. I znów to samo miejsce, co przed trzy laty. Tylko nie ma już darmowej wody gazowanej, której można się było wtedy napić z dystrybutora. Świat ciągle drożeje. Przeprawa kutrem na drugi brzeg rzeki kosztuje trzy i pół rubla. Do stojącego gdzieś na rzece kutra jechało się autobusem, więc każdy z nas płacił jeszcze po sześćdziesiąt kopiejek. Wnosimy na kuter nasz majdan i płyniemy w górę rzeki do Ajratanu.
Czekała nas tu spora niespodzianka, gdy dobiliśmy do afgańskiego brzegu. Zniknęła szeroka deska, po której schodziło się dawniej z kutra na brzeg. Przy brzegu jest przycumowana barka, do której dobija kuter. Poza nią nie było widać większych zmian, od czasu naszej wyprawy. Celnik afgański bawi się w biurokrację. Wypełniamy jakieś papiery. Zwleka z odprawą. Wyraźnie oczekuje bakszyszu. Do Mazare-i Szerif jedziemy z Rosjanami ich autobusem
Hotel również ten sam, co poprzednio. Nic ma w tym nic dziwnego, ponieważ żadnego wyboru tu nie ma. Drogo, sześćdziesiąt afgani za noc. Spotykamy Polaków. Grupa z Poznania oczekuje wyjazdu do Agramu. Był tu też niedawno Rysiek K. z wyprawą w Hindukusz Wysoki. Mój dawny instruktor na kursie w Tatrach. I adiunkt na wydziale AGH, gdzie studiowałem. W Mazare-i Szerif jest sporo Afgańczyków, którzy studiowali w Polsce.
Notka!
Kto nie czytał mojego blogu „Afganistan(Hindukusz 73)” może zobaczyć zdjęcia z Mazar-i Szerif, zrobione w czasie wyprawy w Hindukusz(post „Afganistan(Hindukusz 73)_cd5”. Nic specjalnego się w tym mieście nie zmieniło, w ciagu trzech lat.
24.07
Jedziemy dzisiaj wynajętą taksówką do Kabulu. Nie była to impreza dla nas tania i łatwo nie ustąpiliśmy przy ubijaniu interesu. Wydawało nam się, że oprócz naszej piątki i naszych potężnych plecaków, nikt więcej do taksówki się nie przyplącze. Ale tutejsze zwyczaje były całkowicie inne, niż nasze. Tu decydował kierowca o dopuszczalnym obciążeniu i dogęszczeniu pojazdu. Nie miało sensu protestowanie, bo po co psuć miłe i „przyjacielskie” z nim stosunki. Więc mieliśmy jeszcze dodatkową dwójkę pasażerów z tobołami. W sumie osiem osóbz kierowcą i sporo ponad dwieście, na oko licząc, kilogramów bagażu.
Przed nami było około sześćset kilometrów. Najpierw wjechaliśmy w znajomy, mnie i Andrzejowi, wąwóz z wyprawy w Hindukusz. W którym się siedziało na murku i sączyło zimne napoje z „lodu”, który pływał w brudnej wodzie w skrzyni na kółkach. W blogu o wyprawie w Hindukusz można więcej poczytać o przejeździe szosą z Mazar-i Szerif do Kabulu.
W Kabulu kwaterujemy się w znów w hotelu Friends. Nocleg kosztuje dwadzieścia pięć afgani. Kawałek drogi nosimy ciężkie plecaki. Każdy ma dwa plecaki - wory. Moje razem mają ponad pięćdziesiąt kilogramów. Śpię w ogrodzie, na materacu. Noc jest, jak na te warunki, całkiem przyjemna. Zresztą Kabul leży na wysokości dwa kilometry nad poziomem morza. Więc i w lecie temperatury są tu znośne.
25.07
Rano na śniadanie jest jajecznica na pomidorach. „Brudas” z Andrzejem poszli kupować koszule na bazar. Za niewiele centów, przeliczając afgani na dolary, można było sobie kupić używany peweksowski, zachodni ciuch. Po południu mała sprzeczka. Janusz chce koniecznie jechać dalej następnego dnia. Rysiek i Andrzej chcą jeszcze posiedzieć tu dłużej.
Można to nawet zrozumieć. Całkiem przyjemnie się teraz nam żyje. Wieczorem chodzę z Januszem i Elżbietą po bazarze. Potem zajadamy szaszłyki. Potrawa jest pewna, bo zdjęta, bezpośrednio z ognia. A ogień, jak wiadomo, zabija wszystko i nie trzeba się martwić w jakim stanie było mięso przed nabiciem na szpikulec.
Mieliśmy właśnie tego przykład dzisiaj, włócząc się po Kabulu. Weszliśmy w boczną, zakurzoną uliczkę. Środkiem płynęła skądś z góry dżuja(rów z wodą). Przed sklepikami wisiały połcie mięsa baraniego, które z zapałem atakowały roje much. Nie było z nimi problemu, wystarczyło tylko zdjąć połeć z haka i wypłukać w dżuji.
Zresztą woda w niej służyła także do mycia zębów. Wystarczyło włożyć do niej palec i wilgotnym przecierać zęby, powtarzając wiele razy. Janusz w pewnym momencie nie wytrzymał i mówi do mnie – stary! Tego się nie da opisać! To trzeba zobaczyć na własne oczy! Iran był o wiele bardziej cywilizowany. Nie było winą tych ludzi, że tak myją zęby, żeby nie powiedzieć o innych, bardziej intymnych, ablucjach w miejscach, gdzie było nieco płynącej wody do dyspozycji.
26.07
Dzisiaj zwiedzam ponownie muzeum w Kabulu, ponieważ Janusz z Elżbietą też chcieli je zobaczyć. Nic nie przybyło od poprzedniej wizyty. Potem zajadamy się arbuzem i szukamy grobu założyciela dynastii Mogołów – Barbura. W końcu go znajduję - ale sam. Jest w pięknym ogrodzie, u stóp góry. Wracam do hotelu na piechotę. Wieje silny wiatr z kurzem.
Notka!
Podobnie, jak w przypadku Mazar-i Szarif, można obejrzeć zdjęcia z Kabulu z przed trzech lat(post „Afganistan(Hindukusz 73)_cd20”). Także i tu nie zauważyłem, zmian rzucających się w oczy Wojny w Afganistanie jeszcze nie było. Rządził być może jeszcze zięć obalonego szacha.
Edytowane przez Zagronie
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia