Afganistan(Hindukusz 73)_cd8
Post 9
Droga do Qadzi Deh
Jurek przyjechał z papierem. Możemy jechać dalej. Potem się okazało, że szach pojechał sobie za granicę. Zięć skorzystał i tatusia zrzucił z tronu. Od tego momentu w Afganistanie zaczęło się coraz gorzej dziać. Coraz gorzej i gorzej. I tak trwało, i trwa do dzisiaj.
Koniec z wyjazdami w Hindukusz. Strzelają. A takie piękne są te góry! Znacznie tańsze, niż Himalaje, Karakorum. Bardzo długo będą czekać na zapaleńców dziewicze szczyty. Znacznie wyższe, niż szczyty w Alpach. I równie piękne. I takie, że góra i my, a nie tłumy wspinaczy i widzów.
Wynajmiemy samochód, zapakujemy bety, i siebie, i w drogę. To już ostatni etap. Przed siedmiotysięcznikami. Samochód daleko nie ujechał. Zaledwie kilkadziesiąt kilometrów. Droga przestała istnieć. Kokcza po prostu zabrała sobie jej kawałek. Aż do skały.
Podjechaliśmy i widać, że odbywa się remont brakującego kawałka. Po drugiej stronie wyrwy też stoją samochody. Wyglądają, że są chętne na wynajęcie. Remont jest nadzorowany przez wojsko. To przecież strategiczna droga. Wiedzie do Doliny Wachanu. Długiej bardzo doliny. Strategicznej. Innej drogi nie ma.
Przyglądam się pracom remontowym. Dwóch wieśniaków, z okolic, przycina piłą taśmową długą belkę z topoli. Bardzo niesprawnie to robią. Widać, że to narzędzie jest im obce. Nadzoruje cięcie, i zapewne instruuje co jak, wyższa szarża wojskowa. Poznaję to po dystynkcjach.
Nie ma co czekać na zakończenie remontu. Bębny na plecy i na drugą stronę dziury w drodze. Ten moment mi uwiadomił, co to jest zespół. Zgrany zespół. Mający jeden cel. Wydawało mi się, że niektórzy sądzili, że bębny same przejdą na druga stronę. No, ale jedziemy dalej. Jak wracaliśmy po ponad miesiącu, to remont nie był jeszcze ukończony.
Kokcza jest coraz mniejsza. Mijamy miejscowość, gdzie na dachach domów suszą się apetyczne morele. Przekraczamy rzekę, już wąską, ale mostek taki sobie. Zsiedliśmy z auta. Strzeżonego, Pan Bóg strzeże. Koledzy pobiegli do wody z bańkami. Ja byłem reporter. Więc fotografuję. Czekam na przejazd naszego samochodu. Belki się uginają i leci z nich kurz. Przejechał.
Dolina robi się węższa. Rosną w niej drzewa orzechowe. Mają ogromne korony. Rejon sadów orzechowych. Mają tu dobry klimat. Jedziemy ciągle do góry. W poprzek doliny usypany wysoki kamienny wał, przez który płynie nasza mała rzeka. Potem parę kilometrów następny. Moja wiedza geograficzno-glacjologiczna podpowiada, że to stare moreny czołowe lodowca.
Stał sobie, może tysiące, albo więcej lat w jednym miejscu. Niósł na swoim grzbiecie kamienie spadające ze skał, które go otaczały. No i w tym miejscu je zrzucał, usypyjąc morenę. Góry coraz wyższe i coraz bliżej drogi. Od czasu do czasu mignie, między tymi gigantycznymi bałuchami, jakiś szpiczasty, biały wierzchołek. Po prawej stronie mamy grupę Kohe Zebak.
Wjechaliśmy w rejon, gdzie góry się znów rozstąpiły. Było szeroko, i płasko, oraz kamienisto. Rzeczka, już tylko potok - meandrowała po tym rumowisku. Po prawej stronie mieliśmy strome dość wysokie „ściany”. Tak wyglądały z daleka. Gdy samochód podjechał bliżej widać było, że to nie skała. Tylko ziemia, do której bardzo gęsto ktoś powtykał, duże otoczaki. To się dziwnie trzymało kupy i nie waliło na dół. Ale tu deszcze są rzadkością. Bardziej śnieg i mróz. Francuzi, którzy jeździli też tędy w Hindukusz, nazwali te formy „merde montagne”(gówniana góra).
Nieco dalej z lewej strony była wieś. Płaskie domy, niewielkie zielone pola. Nad wsią bardzo wysoki, goły stok. Przecięty ukośnie wąziutkim pasemkiem zieleni biegnącym od wsi w górę, do jakby bardzo wąskiej doliny, prawie żlebu. Rzecz typowa na wsi afgańskiej, szczególnie w górach.
W tym pasemku zieleni jest woda. To jest, wykopany w zboczu wąski rów(„dżuja”), którym jest doprowadzona do wsi. Dla ludzi, zwierząt i dla nawadniania. Dżuje mogły biec kilometrami z miejsc, gdzie ta woda była przez cały rok. Dżujami nazywano też rowy w miastach, doprowadzające ten cenny płyn. Zaczynamy powoli zjeżdżać w dół. Byliśmy więc na bardzo szerokiej przełęczy.
Iskaszim. Miasteczko broniące dostępu do Wachanu. Broni dosłownie - żołnierzami. Jedyna możliwość dojazdu do Korytarza Wachanu to ta droga, po której jedziemy. Jest do niego łatwiejszy dostęp. Ale za Amudarią, za granicą w Tadżykistanie
Przyjmuje nas miejscowy, burmistrz, czy też mer. W bardzo eleganckim, typowym stroju afgańskim. Materiał delikatny, w kolorze nieba. Pierwsza klasa. Strój taki składał się szarawarów. Bardzo szerokich i zwężających się mocno u dołu. Do tego koszula, przypominającą nocną. Kiedyś męska część społeczeństwa w Europie też w takich sypiała.
Strój wypraktykowany przez pokolenia. Afganistan jest krajem suchym i gorącym. Strój jest bardzo luźny i pozwala na swobodny przepływ powietrza między ciałem i tkaniną. Na głowie turban(najczęściej). Furażerkę karakułową mogli nosić tylko Pusztuni. Strój kobiety składał się z długiej szaty do kostek(burka), szczelnie okrywającej całe ciało, łącznie z głową. Oczy, nos, za małą siateczką. Kobiety uwięziono w tym stroju, by nie kusiły mężczyzn.
Wojsko przyjmuje naszego reprezentanta. Którym jest vice-kierownik Karol. Herbata z czajniczka, słodycze. Bardzo elegancko. Na pożegnanie Iskaszimu fotografuję jeszcze ciekawostkę hodowlaną. Mały baranek z czterema rogami. Jego właściciel był niesłychanie dumny ze swego zwierzęcia.
Niewiele ujechaliśmy i proszę takie zdjęcie, taki pejzaż! Otwarła się przed nami dolina Wachanu. Dołem płynie Ab-e Pańdź. Górny bieg Amudarii. Stanowi granicę między ZSSR(republika Tadżykistanu) a Afganistanem. Po stronie tadżyckiej mamy Pamir. Po afgańskiej Hindukusz.
Na tle nieba, z prawej, widać białe zarysy jego sześcio i siedmiotysięczników. Te są te wymarzone i pierwszy raz widoczne szczyty. Tam będę za kilka dni. Będę chodził po tym samym śniegu i lodzie, co ci z książek K. Seysse –Tobiczyka.
Zdjęcia:
- W drogę. Ładujemy na samochód trzydzieści bębnów i spore plecaki. Musi także zabrać dziewięciu chłopa. Na zdjęciu pomyłka. Odjeżdżamy z Fajzabadu, a nie przjechaliśmy. Opisując go kiedyś, nie zwróciłem uwagi, jakim samochodem tu przyjechaliśmy.
- Melon. Karol zadbał o wszystkich, kupując melona.
- Nad Kokczą. Samochód był chyba rosyjski. Te mniejsze kupowali w ZSSR. Większe były Bedfordy.
- Remont. No cóż! Siła wyższa. Wściekła Kokcza, gdy zaczęło się gwałtowne topnienie śniegów w górach, pewnie mocno wezbrała i taki mamy efekt. Na pewno nie spowodowały tego deszcze.
- Zmiana samochodu. Ci z drugiej strony wyrwy też zostali zablokowani. Więc aby przeżyć czekali na klienta. Droga do Wachanu była praktycznie jedna. Nią właśnie jechaliśmy. I taka, jak na zdjęciu nr 3. Jej przerwanie oznaczało, że dosłownie było się w saku, bez możliwości wyjazdu, Z terenu, który należał do Afganistanu i jeszcze się ciagnął przez prawie czterysta kilometrów, aż do Chin.
- Drewniany mostek. Wjechaliśmy w teren, gdzie góry się oddaliły i pojawiły się pola uprawne, sady. U zbiegu kilku rzeczek. Zatrzymaliśmy się przed mostkiem. Koledzy pobiegli z bańkami do wody. Ja byłem fotoreporter i czekałem z aparatem.
- Przejazd. Jedzie nasz samochód. Mostek się ugiął i zakurzyło się. Ale przejechał!
- Zebak. Jedziemy coraz wyżej. Góry coraz wyższe. Wąska dolina. Z prawej strony pojawia się jakiś biały dziubek. Należy do gór Zebak. Będzie o nich mowa w następnych postach.
- Przełęcz. Po prawej strony zdjęcia strome stoki ziemne z powtykanymi gęsto niewielkimi otoczakami, "gówniane góry”.
- Afgańczyk.
- Afgańczycy.
- Żołnierze.
- Herbatka.
- Hindukusz Wysoki.
- Wachan. Ten gigantyczny szczyt w Hindukuszu to Noszak. Jesteśmy na poziomie ok. 2600 m. Wznosi się nad nami ok. pięciu kilometrów. W odległości ok. 30 kilometrów. Tiricz Mir był w prawo od Noszaka. Całkowicie zasłonięty, w odległości prawie 50 km. Dalej w lewo ciągnie się Hindukusz Wysoki.
- Tadżykistan. Zrobiłem to zdjęcie, jadąc wzdłuż Ab-e Pańdź do Qadzi Deh. Wieś tadżycka za rzeką. Pola uprawne. Duże, niskie budynki, o płaskich dachach. Mają nawet stadion. Była tu też energia elektryczna. Bałuchowate, stoki Pamiru.
Edytowane przez Zagronie
- 3
- 1
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia