Afganistan(Hindukusz 73)_cd7
Post 8
Fajzabad
Nie! Nie będziemy mogli spać, tam gdzie nocował szach. Dla nas był przeznaczony mały budynek gospodarczy, tuż przy grobli. Możemy też postawić sobie namiot. Nie jest źle. W nocy utuli nas do snu szum Kokczy.
Wyładowujemy bębny. Postój na wysepce będzie dłuższy. Jurek z kolega pojadą do Kabulu, po zezwolenie na działalność w górach. Owszem dostaliśmy z ambasady w Warszawie takie przyrzeczenie. Ale tu na miejscu trzeba mieć konkretny papier dla gubernatora prowincji. No, więc będziemy czekać.
Czas można sobie było skrócić włóczęgą po ulicach stolicy Badachszanu, lub też grą w bridża. Gra odbywa się w sali reprezentacyjnej szacha. Leży tu ogromny dywan. Jest nawet światło elektryczne. Jakaś pojedyncza żarówka zwisa z sufitu
Jestem jednym z czwórki. Zestaw jest międzynarodowy. Gra z nami lekarz, Amerykanin. Starszy, dość gruby facet. Pracuje tu z ramienia ONZ. Jego język angielski był dla mnie trudny. Słowa miał jakieś gardłowe. Co za amerykański slang! Ale bridż nie potrzebuje słów. Nazwy kolorów, licytacja. A potem wszystko widać. Toteż nie mamy problemów z grą.
Ja się lubię, będąc w obcym kraju, włóczyć. Podglądać ludzi. Jak wyglądają. Jakie są sklepy, ulice itd. Zwracam uwagę na dzieci. Dzieci na całym świecie zachowują się podobnie. Więc włóczyłem się z aparatem fotograficznym po ulicach. Miasto nie jest duże. Ale poza nim tylko kopulaste, puste, dzikie góry. Bez drzew, czy krzaków.
W jednym miejscu sprzedają owoce z okolic. Stoję w małej kolejce, by sobie kupić morele. Przede mną stoji żołnierz. Biedny chłopak. Widzę jak sprzedawca mu wkłada do papierowej torebki, co gorsze sztuki. Chwyt znany na całym świecie. W Krakowie, jak się szło na dworzec, to sprzedawali tu jabłka. Sprzedawca miał ustawioną piękną, błyszczącą piramidę owoców. Każdy, co chwila polerowany tą samą brudną szmatką. W torebce były wyłącznie te z tyłu, niewidoczne. Zwróciłem dwie morele. Nadgnite.
W innym miejscu piekarnia. Placki, podobne jak w Iranie. Chłopak na rowerze układa sobie ich stos na bagażniku. Przyciska sprężyną. I zakurzoną ulica rozwozi do miejscowych sklepików.
Przyglądam się produkcji metalowych kubków. Mistrz ma zgromadzony duży stos puszek po konserwach. Razem z odchylonymi wieczkami. Takiego materiału nie brakuje, w miejscach gdzie biwakowali górołazcy. Z wieczka tworzy się uszko. Przynitowane do puszki. Super kubek. Trwały i tani. I jeszcze może być z ładnymi wzorami. I tak się kręciłem po ulicach.
Mycie nasze odbywało się w rzece. Ciała i zębów. Rzeka była źródłem wody pitnej dla wszystkich. Co prawda przez miasto płynął malutki strumyczek, z nawet niby czystą wodą. Ale kto wie, co tam jest? Ameba jest? I inne ciekawe żyjątka. Kokcza to masa wody. Zimnej wody z lodowców. Jakaś zabłąkana bakteria nie przeżyje.
Kręcąc się trafiam na człowieka nieco lepiej ubranego. Nauczyciel miejscowej szkoły. Właściwie to on mnie zaczepił, informując mnie, że są republiką! Republiką? Przecież macie szacha. To jest król. Król został właśnie obalony. Mamy prezydenta! Tego jeszcze brakowało! Nie dość, że się bębny zatrzymały, to teraz jeszcze mamy zamach stanu w Afganistanie! A Jurek jest w Kabulu po zezwolenie na działalność w górach.
Wykorzystałem naszą „Pocztówkę” i napisałem do żony. „Temperatura na pustyniach nad Amudarią osiągała czterdzieści pięć stopni w cieniu. Jesteśmy w Fajzabadzie i czekamy na zezwolenie na działanie w górach. Wyprawa się opóźnia z powodu bagażu. Do gór mamy jeszcze 150 km”.
Poszedłem na pocztę. Rozpznałem ją po skrzynce na listy. W malutkim pomieszczeniu za biurkiem siedział urzędnik . Proszę o znaczek. No, ale do jakiego kraju? Cena jego zależy od miejsca na ziemi. Nie może być tańszy, ani droższy. Poland! Holland – słyszę w odpowiedzi. Holandię znają. Już to samo było w Iranie. Poland to jest tutaj nie znany kraj.
Szybko myślę, jak mu wyjaśnić, gdzie on leży na kuli ziemskiej, mam - „between(pomiędzy) Germany and Russia”. Podchodzimy, do odręcznie narysowanej mapy politycznej Europy. Wiszącej na ścianie. Tu! Wskazuję palcem. Ale to „tu” ma granice przedwojenne! Nieważne, znaczek był właściwy i kartka doszła.
Zdjęcia:
- Wysepka. Z tyłu droga dojazdowa do Fajzabadu. Jechaliśmy czały czas, orograficznie lewą stroną Kokczy.
- Hotel Szacha. Wybudowany przed wizytą króla Afganistanu w prowincji Badachszan.
- Widok z okna. Widok z okna na rzekę. Na prawo, wzmocniona podmurówką droga, którą przyjechaliśmy. Most żelazny. Miejscowi zażywający kąpieli. I skóry baranie na murku, po ich wymoczeniu w wodzie.
- Owoce. Mały owocowy targ w cieniu pod drzewami. W takim suchym, górskim terenie było zadziwiająco dużo owoców. Drzewa owocowe rosły nawadniane, w śródgórskich dolinach. Słońca było nadmiar. Owoce były badzo słodkie. W pewnym rejonie za Fajzabadem, dachy płaskich domów były żółto- czerwone, od szuszących się moreli
- Ulica. Nie jakaś podmiejska. W pobliżu hotelu. Ten rejon miasta był reprezentacyjny.
- Dom. Wyglądał na opuszczony. Była to posiadłość bogatego tutaj człowieka.
- Piekarnia. Chleb był pieczony, w postaci dużych, dość cienkich placków. Świeży bardzo smakował. Szczególnie, gdy się go porównało z chlebem, który mieliśmy w dużych puszkach, czy pumperniklem. Gdy wysechł, kruszył się i bardzo tracił na smaku,
- Ablucje. Kokcza była jedynym źródłem bezpiecznej wody. Nie było wodociągów w Fajzabadzie.
- Źródło wody. Wszyscy się zaopatrywali w wodę z Kokczy.
- Czwórka przyjaciół. Panowie nie protestowali, gdy zapytałem-czy mogę zrobić zdjęcie? Więc pstryknąłem.
- Chłopcy. Dzieci wszędzie są ciekawe. Co to za gość je fotografuje? Zrobiłem sobie dawno temu album i podpisałem niektóre zdjęcia. Tu napisałem, czy jeszcze żyją? Dla siebie. Na zdjęciu jest rok 1973. Potem już byli dorośli, gdy zaczęła się w ich kraju wojna, trwająca do dziś. Dostali być może w ręce pistolety maszynowe Kałasznikowa.
- Przyjaciel. Wracam z „zakupów” z siateczką. Spotkaliśmy się na grobli. Ja jestem jego przyjacielem. On moim. Pusztun(furażerka). Administrował hotelem samego Szacha. Takiej funkcji nie można było powierzyć pierwszemu, lepszemu.
- Grajek. Poznałem drugi instrument muzyczny w Afganistanie. Piszczłkę.
- Schody. Wejście na taras rezydencji królewskiej. Pan gra, panowie może nucą. To teraz moje przypuszczenie.
- Plaża. Nad dziką Kokczą zdarzyło się i takie sympatyczne miejsce nad wodą.
Edytowane przez Zagronie
- 4
- 1
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia