Afganistan(Hindukusz 73)_cd6
Post 7
Droga do Fajzabadu
Pewnego dnia na drodze zatrzymał się samochód. Widać na nim było radosne buzie kolegów, siedzących na bębnach. No, nareszcie! Teraz tylko góry, lodowce, rekordy wysokości przed nami. I cel wyprawy zostanie osiągnięty.
Złośliwość losu pojawiła się niebawem. Po niewielu kilometrach. Z pod skały wypływał strumień krystalicznej wody. Zasilający niewielki stawek, którego kamienne dno było doskonale widoczne.
Ten wypływ, zwany wywierzyskiem świadczył, że mogą tu być jaskinie. W tym suchym kraju, woda w wywierzysku mogła pochodzić tylko z systemu jaskiń, w tych wapiennych górach. Nastąpiło jakieś nieporozumienie między Jurkiem, który powinien był znać to miejsce i Januszem. Tu w okolicy wywierzyska powinniśmy byli szukać jaskiń.
Co w takim momencie się myśli? Nie myśli, tylko klnie w myśli. Mogliśmy pojechać jeszcze te parę kilometrów dalej. To byłyby cudowne dni nad tym stawkiem. Czułem to doskonale, pływając sobie w tej ciepłej, krystalicznej wodzie. I szukanie jaskiń byłoby o wiele łatwiejsze.
Nasz najbliższy cel - stolica prowincji Badachszan, Fajzabad. W tej prowincji jest Hindukusz Wysoki. Jedziemy przez miasta, Kunduz, Chanabad, Talikan. Zaznaczyłem je na mapie Afganistanu, zamieszczonej w poście nr 1. Aby tam dotrzeć należało przejechać jeszcze wzdłuż Kokczy. Górskiej rzeki płynącej z Hindukuszu. Przejazd ten był, wśród bywalców w Hindukuszu, owiany legendami. W opowiadaniach słynne były groźne galeryjki nad Kokczą.
Na razie jechaliśmy nową, asfaltową szosą do Kabulu. Wkrótce ją opuściliśmy asfalt i skierowaliśmy się na wschód. Mieliśmy do Fajzabadu około 400 km. Na razie góry były jeszcze niewysokie. Jechaliśmy szerokimi, suchymi, śródgórskimi dolinami.
Jechaliśmy, poznając życie tego kraju. Miasteczka i wioski. Ludzi i ruch na drogach, krajobrazy. Mój radziecki aparat foto był w ustawicznym pogotowiu. Nic się nie działo. Nikt nie strzelał. Turysta, alpinista był wszędzie bezpieczny. Ludzie byli uprzejmi. Czasem może zbyt nachalni, ale chcieli zarobić na człowieku z Europy. Krajem rządził Szach(król).
Dojechaliśmy nad Kokczę. Rzeka przedziera się w drodze do Amudarii przez niewysokie, jak na Afganistan góry. Które dochodzą do samej wody. W tych miejscach wykuto często w skale półki, na szerokość samochodu. Słynne galeryjki. Jeśli z boku dochodziła jakaś dolinka ze strumykiem. To nad nią był lichy most. Większe parowy wymagały solidniejszego mostu.
Czasem teren stawał się bardziej płaski i widać było wieś. Tam gdzie jest woda, to można wybudować dom, żyć. Zresztą już wcześnie zaobserwowałem budowę takiego domu. Jedna z metod to wysuszone na słońcu cegły. Cegły z ziemi, może z dodatkiem trawy, słomy. Z takich cegieł były zbudowane meczety w Samarkandzie. Na zewnątrz piękna majolika. Chroniąca te cegły przed deszczem. Ale jak odpadła, to rozczarowanie. Toż to prawie „ziemia”!
Prostsza metoda budowy domu, to mieszanie na miejscu miejscowej ziemi ze słomą. Z takiej ziemi wylepia się ściany, które szybko schną na słońcu. Zresztą dom z gliny ze słomą pamiętam jeszcze z dzieciństwa. Nasz sąsiad sobie coś takiego wybudował.
Tu, na takich wylepionych ścianach, układa się drągi. Powstaje płaski dach. Konstrukcja z topoli afgańskiej i miejscowej gleby. Topola to jedyne drzewo budowlane w tym kraju. Rośnie tam gdzie jest woda. Ładny zagajnik topoli trzeba nawadniać w okresie suszy. Służy ona też do wyrobu mebli wszelkiego rodzaju.
Drewno było drogie. Gałęzie na pokrycie prostego domu, nie muszą być wyszukane. Deszcze tu są rzadkie i tylko w chłodniejszym okresie. Jak dach przecieknie, to naprawa jest prosta. Takie dachy są świetne do suszenia. W pewnym rejonie za Fajzabadem były sady morelowe. Na tych płaskich dachach suszyły się te pyszne owoce.
Jechaliśmy po galeryjkach nad Kokczą. Mijaliśmy wsie. Na ich polach rósł mak opiumowy. Wyglądał niewinnie, jak nasz mak, tylko kwiaty miał bardziej różowe. Afganistan to było zagłębie tej produkcji. Afgańczycy nosili takie małe pudełeczka, jakby z kremu. W środku był zielony proszek. Szczypta w palce i pod język. Działanie było natychmiastowe. Człowiek się ożywiał, wracała energia.
Samochód nie był na rajdzie i się nie spieszył. Upał, podrygiwanie maszyny i zmęczenie powodowało, że w milczeniu jechaliśmy, siedząc na stercie bagażu. Otępieni. Tylko czasem, jakieś ciekawsze miejsce skupiało wzrok. Obojętni na to, gdzie te koła jadą. Jak daleko są od skraju drogi. To była sprawa kierowcy. Rzeka była ładna i wartka. Przypominała Dunajec w górnym biegu. Tylko o wiele szersza.
Czasem się zatrzymywaliśmy, by rozprostować kości. Umyć ręce i twarz. No i była jeszcze inna przyczyna dość częstych postojów. Rolka papieru toaletowego w ręce i szukanie na chwilę ukrycia. Nasi specjaliści jeden od „robaczków”, drugi od krojenia ludzi wyjaśniali. Zmieniło się pożywienie i zmieniła flora bakteryjna w człowieku. Stąd takie częste reakcje.
Po drodze szła grupka maluchów. Dziewczynki. Ubiory miały nawet dość ujednolicone. W rękach miały małe, czarne tabliczki. Idą ze szkoły, czy do szkoły? Tu jeszcze pisze się na tabliczkach?
Fajzabad pojawił się do nagle. Na drugim brzegu rzeki widać było pełno glinianych domów o płaskich dachach. Między nimi rosły drzewa. Brzegi rzeki łączył żelazny most. Skręciliśmy w lewo na niego. Za mostem skrzyżowanie zakurzonych ulic. Ruchem, nielicznym bardzo, kieruje policjant. Ma na środku jakiś podest, z którego wymachuje rękami.
Kolejny skręt w lewo. Jeszcze kawałeczek i znów w lewo na groblę, która łączy małą wysepkę na Kokczy z lądem. Na wysepce stał widziany wcześniej budynek, ze skośnym dachem. Ewenement! Jak się później wyjaśniło, w tym miejscu, tą rezydencję, w porównaniu z otoczeniem, wybudowano specjalnie na przyjazd szacha, który wizytował prowincję Badachszan.
Zdjęcia:
- Wywierzysko. Woda była cudowna. Szczególnie, gdy się czuło na własnej skórze palące słońce.
- Kopułki. Tam gdzie nie ma drewna na budowę dachu domu, to można go wylepić w postaci małej kopuły. To konstrukcja samonośna. Takie „osiedle” spotkaliśmy także na przedmieściu Teheranu.
- Podróźni na dachu. Często spotykany widok. Ludzie podróżowali wewnątrz i na dachu.
- Pola. Wykorzystwało się każdy kawałek terenu, gdzie można było coś uprawiać. Na skale się nie da siać zboża. Drugim warunkiem była możliwość nawadniania.
- Osiołki. Powszechny środek transportu na wsi i w małych miastach.
- Rozmowa. Typowa ulica w małym mieście. Ten człowiek w furażerce z karakułów należy do plemienia Pusztunów.
- Trójka przyjaciół. Z lutnią już się spotkałem w namiocie nad Amudarią. W środku żołnierz afgański.
- Czajhana. W czajchanie nie tylko można było dostać bardzo słodką herbatę, w małej szklaneczce. Do której się dolewało z małego porcelanowego czajniczka. Ale też szaszłyki, ze świetnej baraniny.
- Mityng. Zrobiłem to zdjęcie. I nie zwróciłem uwagi, że na szybie restauracji jest napisane „wellcome” w jezyku angielskim i w „farsi”. Dlaczego „witaj”? Przy powiększeniu pojawia się siwy(biały) koń, z ozdobami. Przyyjechała jakaś ważna figura. I stąd tyle ludzi.
- Ciężarówka. Takie kolorowe ciężarówki były powszechne. Ale się nie zapędzały na górskie, wąskie drogi. Szeroka ulica, w którymś z tych małych miast, przez które jechaliśmy do Fajzabadu.
- Afgańczycy. Nasz przejazd budził zainteresowanie. I lubili się fotografować. Z tyłu na górze bagażu –Maciek, Andrzej i Janusz.
- Galeryjka. Typowa galeryjka z prawej strony zdjęcia. Były też i wypłaszcenia nad Kokczą, gdy z boku dochodziła jakaś dolinka, z małą rzeczką. W takich miejscach były często wsie.
- Autobus. Typowy. Były jak widać bardzo kolorowe. Ale nad Kokczą do transportu ludzi służyły ciężarówki, jak na następnym zdjęciu.
- Podróżni. Takie mieliśmy spotkania, jadąc do Fajzabadu. I po takiej drodze trwała nasza podróż.
- Most. Wyjątkowo solidny. Ale i parów do przekroczenia jest bardzo głęboki.
- Mostek. Samochód wyprawy, z roku 1971, Jelcz 315 M zdaje się radził sobie z takim mostkiem. Został zatrzymany dopiero za Fajzabadem.
- Cegły. Wystarczyło je wysuszyć na ostrym słońcu,. I można było budować.
- Kokcza. Dom na skale. Z lewej umocniona droga nad rzeką
- Fajzabad. Napis na zdjęciu wszystko wyjaśnia.
- Hotel na Kokczy. Że to jest hotel, to nie wiedziałem, widząc go z jadącego samochodu. Umocnioną drogą, z prawej. Dalej był żelazny most. Potem się okazało, że to nie hotel, tylko była rezydancja króla Afganistanu.
Edytowane przez Zagronie
- 2
- 2
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia