Narty - skionline.pl
Skocz do zawartości

Zagronie, wspomnienia

  • wpisów
    86
  • komentarzy
    70
  • wyświetleń
    17 077

Afganistan(Hindukusz 73)_cd4


Zagronie

307 wyświetleń

Post 5

Jedziemy w Hindukusz

Bębny zostały zapakowane. Średnio każdy ważył 33 kilogramy. W nich spis zawartości. Wszystko to co zabieramy, zapakowane w ten sposób, że stracenie jednego, czy kilku bębnów nie rozłoży wyprawy. Zostały zaplombowane przez celników. Mieliśmy ich trzydzieści. Każdy z napisami,  jaki jest  cel wyprawy. Bębnów nie wolno rzucać!

Każdy z nas dostał od Jurka, powielony słownik z języka „farsi” na polski. Tym językiem rozmawiają w Afganistanie i rozmawiali w Iranie. Autorstwa Bolesława Chwaścińskiego. Na początku dedykacja -„kol. Staszkowi Bielowi z myślą o wspólnej wyprawie, B. Chwaściński 16.III.1960”. Słownik mi już blaknie. Odbity z kalki i wywołany w amoniaku. 

Jechaliśmy pociągiem z Krakowa do Warszawy i dalej do Moskwy. Do Moskwy przyjechaliśmy rano. Odjazd  do Termezu, z dworca kazańskiego, nastąpił pod wieczór. Pociąg jechał do Duszanbe w Uzbekistanie, przez Termez.  Jechał najpierw na wschód, w kierunku Uralu. A potem skręcił na południe.  Za oknem przesuwała się kołchozowa Rosja. Patrzyłem, od rana  przez okno wagonu,  na przesuwający się krajobraz.

Mijaliśmy wsie z kolorowymi, małymi, drewnianymi  domkami. Między którymi biegła szeroka, zakurzona wiejska ulica. Mijaliśmy pola i laski. W których rosły  białe brzozy. Pociąg się nie spieszył.  Jechaliśmy w wagonie sypialnym. Każdy miał miejsce do spania, na własnej pościeli. Przedziały były otwarte.  Na cztery „łóżka”. To nie był luksus w drodze do Iranu.  Tu jechał zwykły radziecki człowiek. Z własnym wyżywieniem. Konduktor na zamówienie pichcił herbatę w samowarze.

Kolejnego dnia jechaliśmy przez Kazachstan. Za oknem, jak sięgnąć wzrokiem, było  płasko, czasem pojawiło się  jakieś zafalowanie terenu. Trawa już rudziała. Jechaliśmy przez  stepy.  W różnych kierunkach biegły ślady opon. Pusto, żadnych domów, czy drzewek. Tylko ta trawa.. Czasem mignął stojący przy torze  mały budynek.  Wokół nie było innych domów. Linia była jednotorowa.  Na łukach, wystawiałem głowę za okno,  patrząc na wijący się długi wąż wagonów.  Patrzyłem na te stepy i na myśl mi przychodzili nasi rodacy, których tu kiedyś wywieziono. I których dużo jeszcze tu żyje.

Koledzy znający już tą trasę,  poinformowali nas, że jak się zbliżymy do Morza Aralskiego, to w wagonach pojawią się ryby. I rzeczywiście, na jakiejś stacji, do wagonów weszło sporo osób z pęczkami wędzonych ryb. Wiszących na drucie, za skrzela. Wagon zapachniał.  Widocznie wtedy jeszcze istniało Morze Aralskie. 

Termez

Przyjechaliśmy po dwu i pół dniach  do Termezu. Pociąg jechał jeszcze dalej, do niedalekiego Duszanbe. Byliśmy w Uzbekistanie. Czekała nas tu niemiła niespodzianka.  Bębny nie przyjechały naszym pociągiem z Moskwy. Gdzie one są i kiedy przyjadą? Związek Radziecki jest bardzo duży. W Termezie się nie dowiemy, co się z nimi dzieje  Na razie zakwaterowaliśmy się w jedynym hotelu w tym mieście.

Hotel „Szark” z zewnątrz wyglądał nawet przyzwoicie.  Ale do spania, w dziewiątkę, mieliśmy jeden duży pokój. Byliśmy już sporo na południu. Było bardzo gorąco.  Na łóżkiem miałem mały termometr. W nocy wskazywał 32 stopnie. W dzień znacznie więcej.  Hotel był z restauracją, ale siku się robiło na zewnątrz. W malutkim budyneczku, gdzie byla dziura w posadce.  Teren wokół Termezu to prawie pustynia

Siedzielismy w tym hotelu. Pytając na stacji o  los bębnów. Pewnie były, gdzieś tam, w ZSSR. Może nawet jeszcze w Moskwie. A może jechały  pociągiem w naszą stronę. A może jakiś Wania, wysłał je, przez pomyłkę, do Irkucka lub Władywostoku.  Wszystko było możliwe. Na miejscowej stacji nie wiedzieli, co się z nimi dzieje. Co robić? Tak czekać, że kiedyś przyjadą. Pytać codziennie, czy już są?  Czas płynie. Mamy urlopy z pracy. Bez tego bagażu wszystko inne przestało mieć sens.  Prawie roczny wysiłek grupy ludzi poszedłby na darmo.

W Związku Radzieckim nie było książek telefonicznych. Zresztą miejscowa centrala nie połączyłaby z wybranym numerem.  Jedyną nadzieją była polska ambasada  w Moskwie. Jak się z nią połączymy,  to może tam, na miejscu u kolejarzy, coś się dowiedzą. Popchną sprawę do przodu. Nikt nie zlekceważy telefonu z ambasady. Ale nie mamy numeru. A zresztą gdyby nawet  był, to nie połączą nas z nimi. 

Doświadczenie kierownictwa było bezcenne.  Należy się udać do miejscowego sekretarza partii. I przedstawić sprawę.  Kierownik i drugi kolega, najlepiej znający rosyjski, przedstawili  sprawę wyprawy.  Centrala telefoniczna połączy nas z ambasadą.  I  rozmawialiśmy. Będą interweniować!  Jest więc nadzieja, że bębny przyjadą. Ale dokładnie kiedy, to dalej nie było wiadomo. 

Jurek postanawił,  że szkoda tracić czasu bezczynnie.  Kilkadziesiąt kilometrów od nas, za Amudarią w Afganistanie już  zaczyna się Hindukusz. Jakieś jego długie ramiona sięgają,  aż tak blisko, nad pustynną równinę nad   rzeką. Hindukusz w tym rejonie to jeszcze niewysokie góry. Skaliste, wapienne. Przecięte licznymi dolinkami.  Suche góry. Ale mogą w nich być jaskinie.  Które się tworzą w wapieniu. To są znane zjawiska krasowe.

Klub Wysokogórski to także taternicy jaskiniowi, grotołazi. Niektórzy, jak mój szwagier Paweł, to  dwu-dyscyplinowcy. Podziemni i nadziemni. Sprzęt jest prawie  taki sam, jeśli chodzi o wspinanie, czy zjazdy. Odkrycie jaskini,  czy też jej „pogłębienie”,  albo rozszerzenie w poziomie, to marzenie każdego taternika jaskiniowego. Więc gdyby jakąś taką dziurę odkryć, w tym wapiennym Hindukuszu, to byłby mały sukces. Koledzy z Klubu  Wysokogórskiego mogliby zacząć ją penetrować. Nigdy nie wiadomo z góry, co się za tym kryje. Może dziesiątki kilometrów korytarzy. I  dla turystyki wspaniałe stalaktyty, stalagmity i stalagnaty.

Pojedziemy w kilku za Amudarię i  spenetrujemy obszar w pobliżu małej rzeczki, która płynąc, gdzieś z dalszych miejsc w Hindukuszu, przecina ostatnie skały na swej drodze do Amudarii, tworząc  przełom. Jurek go zna. Jechał tam, już nie jeden raz. Za tym przełomem, przeprowadzimy rekonesans w poszukiwaniu jaskiń. Czekając na przyjazd kolegów, w wynajętym samochodzie z cennymi bębnami. 

Jestem w tej grupce, czteroosobowej. To coś nowego, zamiast siedzieć w Termezie. Nieznośny upał. W knajpie trzeba było płacić. Wóda była. Miejscowi nawet zapraszali na kielicha.  Nie zdradzę, ale jeden z kolegów miał na to ochotę. Miasteczko, gdzie dokoła jest tylko pustynia. Zresztą włóczenie się po ZSSR nie było mile widziane.

Zdjęcie

 Hotel „Szark” w Termezie

Termez hotel.jpg

Edytowane przez Zagronie

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

www.trentino.pl skionline.tv
partnerzy
ispo.com WorldSkiTest Stowarzyszenie Instruktorów i Trenerów Narciarstwa PZN Wypożyczalnie i Centra testowe WinterGroup Steinacher und Maier Public Relation
Copyright © 1997-2021
×
×
  • Dodaj nową pozycję...