Pojezierze Meklemburskie - pętla z Neustrelitz z historią kryminalną w tle
Bardzo lubimy z Darkiem Pojezierze Meklemburskie i tamtejsze urokliwe trasy rowerowe, których jest mnóstwo. Korzystając z wolnej soboty i otwartej granicy, wybraliśmy się więc na kolejną wycieczkę w tamte okolice. Do Neustrelitz, skąd startowaliśmy, jedzie się blisko dwie godziny autem od nas z domu (niecałe 130 km), a że dzień jest długi to czasu na rower zostaje całkiem sporo. Darek zrobił tę pętlę dwa lata temu w pojedynkę. Dla mnie to nowa trasa, tylko miasteczko Mirow znałam z naszego tripu dookoła wielkich jezior meklemburskich.
O samym Neustrelitz napiszę na końcu, bo rano tylko przejechaliśmy nad jeziorem Zierker See, w kierunku kanału Kammerkanal.
A tytułowa historia kryminalna? Nad kanałem natknęliśmy się na trupa . No nie tak dosłownie . Trup był bardzo przystojnym i bajecznie bogatym księciem - ostatnim wielkim księciem Meklemburgii-Strelitz. Mianowicie 23 lutego 1918 r. trzydziestosześcioletni Adolf Fryderyk VI wybrał się na spacer z psem, z którego niestety nie powrócił. Dzień później ciało księcia znaleziono w tym właśnie kanale z raną postrzałową klatki piersiowej, jednak bezpośrednią przyczyną zgonu było utoniecie. Samobójstwo? Czy jednak zbrodnia? Tej zagadki niestety nie udało się wyjaśnić . Przypomina o niej jednak tablica pamiątkowa nad brzegiem kanału.
W Userin zatrzymaliśmy się na chwilę nad jeziorem. Pustki - kolejna knajpa zamknięta na głucho i na sprzedaż, a pogoda wystraszyła chyba wszystkich plażowiczów . Szaro, buro i ponuro - tylko moja bluza rowerowa odcina się od tej postcovidowej, zupełnie nie-czerwcowej, depresji.
Z ołowianych chmur rzeczywiście wkrótce zaczyna padać deszcz - akurat gdy dojeżdżamy do miasteczka Wesenberg. Pierwszą ulewę przeczekujemy pod wiatą na terenie domu opieki dla seniorów, drugą pod daszkiem na dziedzińcu ładnego zamku:
Kręcimy się chwilę po uliczkach starówki, zaglądamy na rynek, w którego centrum rośnie krąg starych lip:
A jeszcze jedna ulewa łapie nas na wyjeździe z miejscowości, gdzie nie ma za bardzo się schować, więc przeczekujemy pod drzewem. Kolejna wioska to Seewalde. Jest tam ciekawy pałac - obecnie w remoncie - z galerią ceramiki i starymi rzeźbami.
Oto patron naszej dzisiejszej pogody:
Kawałek dalej zaczyna się szutrowy odcinek przez las do Canow. Na skraju zagajnika znajdujemy wymarzone miejsce na piknik. Ach, jak cudnie!
Pogoda poprawia się, wychodzi słońce, ale żeby nie było tak różowo, to zaczyna coraz mocniej wiać i to w kierunku przeciwnym do jazdy. A jedzie się po wzgórzach morenowych, w urozmaiconym terenie. Jeziora połączone są ze sobą siecią kanałów i śluz - ponieważ znajdują się na różnej wysokości, przez które pływają rozmaite łódki i kajaki. Często można na mostach zobaczyć takie jednostki i miejsca. Tutaj zainteresowały nas ciekawe wózki szynowe do przewozu kajaków - można skorzystać, aby nie czekać na śluzowanie z innymi większymi łodziami.
Dojeżdżamy do Mirow, gdzie zatrzymujemy się na kawę nad kolejnym kanałem i na małą sesję zdjęciową koło pałacu. Odnajdujemy tutaj również obelisk ku czci naszego znajomego nieboszczyka:
W pobliskim kościele znajduje się krypta książąt Meklemburgii-Strelitz, gdzie spoczywa również tragicznie zmarły ostatni potomek rodu. Z Mirow nasza trasa prowadzi prostą drogą przez las, wzdłuż naszyjnika mniejszych jezior i kanałów, łączących je z Müritz. Droga jest z kostki betonowej, ale bardzo równiutko ułożonej, więc jedzie się komfortowo. Nie jestem pewna, czy to jest dla mnie wymarzony standard drogi przez las - chyba wolę mimo wszystko bardziej naturalne nawierzchnie, ale droga pełni funkcje dojazdowe do kilku gospodarstw położonych nad jeziorami, więc ok, kto bogatemu zabroni? Na pierwszych kilku kilometrach jest jeszcze trochę ludzi z pobliskich kempingów, a potem - pusto.
Wszystko fajnie, jednak znów zaczęło niestety padać. Wyciągamy kurtki przeciwdeszczowe i jedziemy dalej. No to takie tęczowe widoki w nagrodę:
Dzwony w Babke obwieszczają, że mija właśnie osiemnasta. A obok kościoła, pod rozłozystym dębem znajdujemy obelisk upamiętniający poległych w I wojnie światowej. Sporo takich na Pomorzu - po jednej i drugiej stronie granicy.
Domykamy dużą pętlę w Useriner Mühle i jeszcze robimy małe "oczko" po drodze do Neustrelitz przez Lindenberg.
A na koniec - trochę zmarznięci - robimy jeszcze rundkę honorową po Neustrelitz. Miasto zostało założone jako książęca rezydencja w XVIII wieku. Zachowało się w nim wiele barokowych i klasycystycznych zabytków oraz piękny park.
Zadziwiła mnie nieco rzeźba dwóch pięknych młodzieńców w pozie dość jednoznacznej:
W sumie wyszło nieco ponad 90 km ze sporym przewyższeniem - jak na tereny nizinne. Ale taki urok pojezierzy. Drogi w ok. 90% utwardzone, trochę szutrów i parę skoków w bok w jakieś piaszczyste dojścia nad jeziora.
Wciąż mamy wrażenie, że ten region Niemiec jest taki trochę nieodkryty i mało znany w Polsce. Chyba niesłusznie. Pozdrawiam serdecznie.
Edytowane przez tanova
- 13
- 2
4 komentarze
Rekomendowane komentarze