-
Wpisy na blogu
-
Przez JC w JC w podróży0 komentarzyCzasem, żeby przeżyć małą przygodę, nie trzeba ruszać daleko. Wystarczy zapakować rower, bidon z napojem… i ruszyć kilkadziesiąt kilometrów za miasto. Dziś kieruję się z Bielska-Białej do Pszczyny – niewielkiego, ale niezwykle urokliwego miasta, które będzie punktem startowym mojej rowerowej wyprawy.
Dojeżdżam do Pszczyny. Zatrzymuję się na parkingu tuż przy dawnym polu golfowym, dziś częściowo zarośniętym i zapomnianym, ale kiedyś – jednym z bardziej oryginalnych pomysłów rekreacyjnych tej okolicy. To dobre miejsce na start – cicho, zielono, zaledwie kilka kroków od Parku Zamkowego. Wyciągam rower, sprawdzam sprzęt do nagrywania i ustawiam nawigację. W powietrzu unosi się zapach porannego lasu i lekko wilgotnej trawy.
Przede mną kilkadziesiąt kilometrów jazdy przez książęce ścieżki, leśne ostępy i miejsca, gdzie historia spotyka się z przyrodą. Rower gotowy. Ja też. Czas ruszyć w drogę.
1. Park Zamkowy w Pszczynie – początek trasy
Moja trasa zaczyna się od jednego z najbardziej malowniczych miejsc na Śląsku – Parku Zamkowego w Pszczynie.
To nie jest zwykły park. To część dawnej rezydencji książąt pszczyńskich – jednej z najznamienitszych rodzin arystokratycznych tej części Europy.
Po lewej widać monumentalny Zamek w Pszczynie – budowlę, której historia sięga XI wieku, ale swój obecny kształt zawdzięcza przebudowie w stylu klasycystycznym z XIX wieku. Wnętrza zachowały się niemal w całości – to jeden z nielicznych zamków w Polsce, który można zwiedzać z oryginalnym wyposażeniem.
Z kolei park, przez który teraz jadę, został zaprojektowany w stylu angielskim przez Petera Josepha Lenné – tego samego architekta, który stworzył ogrody Poczdamu i Berlina. Alejki, kanały wodne, romantyczne mostki i pomnikowe drzewa tworzą tutaj atmosferę jak z epoki romantyzmu.
Nieprzypadkowo właśnie tu często spacerowali członkowie rodziny Hochbergów oraz odwiedzający ich europejscy goście, w tym sam cesarz Wilhelm II.
Dziś park jest otwarty dla wszystkich. Cichy, zielony i pełen harmonii – doskonałe miejsce na rozpoczęcie rowerowej przygody.
Jadę powoli, żeby nacieszyć się tym spokojem – zanim trasa zaprowadzi mnie w głąb lasu.
2. Skansen – Zagroda Wsi Pszczyńskiej
Opuszczając park, mijam po lewej stronie wyjątkowe miejsce – Zagrodę Wsi Pszczyńskiej, czyli skansen etnograficzny, który wciąż nie jest tak znany, jak na to zasługuje.
To tutaj, w cieniu starych drzew, zgromadzono zabytkowe budynki z całego regionu – drewniane chałupy, stodoły, spichlerze, a nawet starą kuźnię i młyn wodny.
Wszystkie obiekty pochodzą z XIX i początku XX wieku i zostały przeniesione tu z pobliskich wsi, by zachować pamięć o tradycyjnej architekturze ziemi pszczyńskiej.
To żywa lekcja historii – można tu zobaczyć, jak wyglądało codzienne życie na śląskiej wsi jeszcze sto lat temu.
W weekendy zagroda tętni życiem: odbywają się pokazy rzemiosła, wypiek chleba, warsztaty dla dzieci. Ale nawet teraz – w zwykły dzień – to miejsce emanuje spokojem i autentycznością.
Przejeżdżam powoli, zerkając między płoty i dachy kryte gontem. To kolejny powód, by kiedyś wrócić do Pszczyny – już nie tylko rowerem, ale może i z całą rodziną.
3. Przejazd obok dworca kolejowego – uwaga na remont!
Jadę dalej wyznaczoną ścieżką rowerową, prowadzącą mnie w stronę pszczyńskiego dworca kolejowego. To charakterystyczny punkt miasta – zabytkowy budynek z końca XIX wieku, wzniesiony w czasach, gdy przez Pszczynę przebiegała jedna z głównych linii kolejowych łączących Śląsk z Wiedniem i Krakowem.
Dziś jednak miejsce to przechodzi sporą metamorfozę – trwa gruntowny remont linii kolejowej i samego przejazdu w pobliżu stacji.
Uwaga dla rowerzystów: trzeba zwrócić uwagę na oznaczenia i tymczasowe przejście przez tory. W miejscu tradycyjnego przejazdu ruch może być chwilowo wstrzymany lub poprowadzony objazdem.
Na szczęście trasa jest dobrze oznakowana, więc nawet mimo prac budowlanych można bezpiecznie przejechać i kontynuować podróż dalej – w stronę lasów.
4. W stronę Jankowic – bocznymi uliczkami za „jedynką”
Po minięciu dworca ścieżka rowerowa prowadzi mnie bezpiecznie pod drogą krajową nr 1 , przejazdem, który pozwala wygodnie przedostać się na drugą stronę
Po około 400 metrach skręcam w lewo – w jedną z tych uliczek, które mają swój niepowtarzalny klimat. Niskie, jednorodzinne domy, stare jabłonie w ogrodach, dzieci bawiące się na podwórkach. Ruch samochodowy prawie nie istnieje, a droga wije się miękko między zabudowaniami, jakby zapraszała, by jechać powoli i cicho.
Ten odcinek prowadzi mnie w kierunku Jankowic – miejscowości położonej na skraju kompleksów leśnych, znanej z kontaktu z naturą, ale też z niezwykłej historii, którą odkryję już za chwilę.
5. Z Jankowic do Studzienic – prolog do leśnej przygody
Opuszczam Jankowice i kieruję się dalej na północ – w stronę Studzienic, miejscowości położonej na obrzeżach Lasów Pszczyńskich. Ten odcinek to łagodne, asfaltowe drogi, prowadzące przez otwarte tereny i rozproszone zabudowania. Czuć, że zbliżam się do czegoś większego – do lasu, który już zza horyzontu daje o sobie znać ścianą zieleni.
W Studzienicach wjeżdżam na leśne ścieżki – szerokie, dobrze utrzymane trakty prowadzące w głąb Lasów Pszczyńskich. To tutaj zaczyna się właściwa przygoda z naturą. Wokół tylko drzewa, ptaki i miękkie światło przesączające się przez korony. Droga lekko opada, potem znów się wznosi – krajobraz zmienia się z każdym zakrętem. To idealne miejsce, by złapać rytm jazdy i po prostu... zniknąć na chwilę z mapy codzienności.
6. W sercu Lasów Pszczyńskich – rezerwat „Żubrowisko” i dziedzictwo Hochbergów
Gdy zagłębiam się w Las Pszczyński, krajobraz zmienia się całkowicie – asfalt ustępuje miejsca ubitym, szutrowym ścieżkom, a w powietrzu czuć wilgoć, mech i zapach żywicy.
Przede mną rozciąga się Rezerwat „Żubrowisko” – wyjątkowe miejsce o statusie ochronnym, w którym żyją żubry, potomkowie osobników sprowadzonych tu już w latach 30. XX wieku.
Historia tego miejsca jest równie ciekawa, co przyroda: to właśnie tu książęta Hochbergowie, właściciele zamku w Pszczynie, prowadzili własną hodowlę żubrów, by odtworzyć populację tego majestatycznego gatunku.
Dziś rezerwat nie jest dostępny bezpośrednio dla turystów, ale ścieżka prowadzi tuż obok jego granic. Zdarza się, że można dostrzec żubry z trasy – przemykające między drzewami, albo spokojnie pasące się w oddali.
Jadę wolno, czujnie. Tu przyroda ma głos, a człowiek staje się tylko gościem.
7. Od leśnych szutrów do asfaltu – Staw Wspólny i kojące dźwięki natury
Po kilku kilometrach przyjemnej jazdy przez Lasy Pszczyńskie – szerokimi, równymi szutrami, które aż proszą się o swobodne tempo i głęboki oddech – dojeżdżam do asfaltowej drogi. Tu szlak zaczyna nieco opadać, a drzewa robią miejsce dla otwartej przestrzeni. To znak, że zbliżam się już powoli do granic lasu – i do Tychów.
Po drodze zatrzymuję się jeszcze na chwilę nad niewielkim, ale urokliwym zbiornikiem wodnym – Stawem Wspólnym. To miejsce ma w sobie coś kojącego. Wokół cisza, ale nie zupełna – raczej ta naturalna, wypełniona życiem. Słychać kumkanie żab, śpiew ptaków i cichy szum wiatru, który przelatuje po powierzchni wody. To jeden z tych momentów, kiedy człowiek odruchowo zwalnia… i po prostu siedzi. Bez pośpiechu.
Krótka przerwa, łyk wody z bidonu, kilka głębszych oddechów. Jeszcze kilka kilometrów – i dotrę do Tychów.
8. Wjazd nad Jezioro Paprocany – zameczek zamknięty, ale widoki otwarte
Zbliżając się do Tychów, przecinam jeszcze jeden duży trakt – dwupasmową drogę prowadzącą z Bielska-Białej do Katowic. Tu trzeba bardzo uważać, ponieważ ruch jest bardzo duży. Po drugiej stronie, asfaltowa droga, prowadzi mnie w kierunku dobrze już znanego punktu na mapie rowerowej Śląska – Jeziora Paprocany.
Zanim zbliżę się do wody, zerkam jeszcze w stronę Zameczku Myśliwskiego w Promnicach. Niestety – w tym sezonie obiekt jest w remoncie, a dojazd pod sam budynek jest zamknięty. Szkoda, bo to jedno z najbardziej fotogenicznych miejsc na trasie – drewniany pałacyk z końca XIX wieku, który przez dziesięciolecia był letnią rezydencją książąt pszczyńskich.
Nie tracę jednak nastroju – zamiast tego decyduję się na objazd jeziora. Zaczynam od lewej strony, gdzie promenada prowadzi przez zadrzewione brzegi, drewniane pomosty i miejsca idealne na odpoczynek.
Przed sobą mam nie tylko piękne widoki, ale też wyjątkową przestrzeń rekreacyjną – Paprocany to miejsce, które od lat przyciąga nie tylko rowerzystów, ale też rodziny, spacerowiczów i wszystkich tych, którzy po prostu chcą pobyć blisko wody.
9. Przystanek nad wodą – żaglówki i zamek w oddali
Jadąc dalej wzdłuż jeziora, znajduję miejsce, gdzie mogę zjechać bliżej brzegu. Rower zostawiam przy poręczy i schodzę kilka kroków na drewniany pomost. Przede mną tafla wody – spokojna, lekko pofałdowana przez wiatr. Po niej suną małe żaglówki, sterowane przez dzieci z pobliskiego klubu żeglarskiego. Ich białe żagle wycinają kontrast na tle zielonych brzegów i błękitnego nieba.
W oddali, po drugiej stronie jeziora, dostrzegam sylwetkę Zameczku Myśliwskiego. Choć nie mogłem dziś podejść bliżej, jego wieżyczki i drewniane detale nadal robią wrażenie – nawet z tej perspektywy. To idealne miejsce na chwilę zatrzymania – siadam na pomoście, patrzę na wodę i słucham dźwięków jeziora: klikania masztów, śmiechu dzieci, szumu trzcin.
Tychy pokazują tu zupełnie inne oblicze – ciche, otwarte na naturę i niezwykle przyjazne dla każdego, kto porusza się na dwóch kółkach.
10. W stronę Kobióra – przez remonty do serca lasu
Opuszczam Jezioro Paprocany i kieruję się na południe – w stronę Kobióra. To ostatni odcinek miejskiego fragmentu trasy, zanim znów zanurzę się w leśnej ciszy. W tym miejscu warto zachować szczególną ostrożność – przed miejscowością znajduje się przejazd kolejowy, który obecnie przechodzi modernizację. Ruch jest ograniczony, a trasa nie zawsze dobrze oznakowana – trzeba uważnie śledzić objazdy lub tymczasowe przejścia.
Gdy tylko pokonam ten fragment, wszystko znów się zmienia. Wjeżdżam prosto do Rezerwatu Babczyna Dolina – jednego z bardziej urokliwych i dzikich miejsc w Lasach Kobiórskich. Ścieżka prowadzi przez sosnowe i mieszane drzewostany, miejscami tak gęste, że słońce tylko delikatnie przesącza się przez korony. Teren jest łagodny, przyjemny do jazdy, z naturalnym podłożem i niemal zupełnym brakiem ruchu samochodowego.
To ostatni poważny fragment leśnej przygody – i doskonałe miejsce, by zwolnić, wyciszyć się i domknąć tę trasę w skupieniu, z dala od miasta i asfaltu.
11. Wjazd do dawnej bazy rakietowej – beton, cień i echa historii
Leśna droga prowadzi mnie prosto w kierunku miejsca, które – choć dziś zapomniane – jeszcze kilka dekad temu miało ogromne strategiczne znaczenie.
Przede mną ukryta w gęstwinie dawna baza rakietowa z czasów zimnej wojny. Wjeżdżam do niej niepostrzeżenie – otacza mnie las, a ścieżka, po której jadę, pozostaje doskonałej jakości. Nawierzchnia jest równa, szutrowa, szeroka – aż trudno uwierzyć, że prowadzi donikąd... poza historią. Po kilku minutach pojawiają się betonowe pozostałości – zarośnięte fundamenty, niszczejące place, fragmenty ramp i konstrukcji technicznych.
Wszystko pokrywa zieleń: mech, paprocie, samosiejki, które odbierają przestrzeń temu, co kiedyś było groźne i tajne. Nie ma tu żadnych tablic, żadnego ogrodzenia – tylko milczenie lasu i betonowe ślady przeszłości, w której Śląsk był ważnym punktem na mapie Układu Warszawskiego.
Jadę powoli, z szacunkiem i lekkim dreszczem. W upalne dni to miejsce daje wyjątkowe ukojenie – gęsty cień i przyjemny chłód, które sprawiają, że łatwo zapomnieć o rzeczywistości. Przede mną jeszcze kilka kilometrów tej niezwykłej leśnej drogi – a potem powrót w stronę Pszczyny.
12. Przez las i Piasek – ostatnie kilometry, powrót do Pszczyny
Po wyjeździe z bazy rakietowej czeka mnie jeszcze jeden leśny odcinek – prosty, długi, niemal symboliczny. Droga sunie między drzewami jak oś czasu, jakby prowadziła mnie już prosto ku zakończeniu wyprawy.
Wkrótce docieram do miejscowości Piasek. To spokojna okolica, ale również tutaj trwa modernizacja linii kolejowej. Tory można ostrożnie przekroczyć – ruch pieszo-rowerowy jest dopuszczony, choć wymaga uważności i krótkiego zejścia z roweru.
Gdy pokonam to miejsce, powoli wjeżdżam na przedmieścia Pszczyny. Ścieżka rowerowa prowadzi mnie już spokojnym rytmem, wzdłuż zabudowań i znanych punktów, które pojawiają się w polu widzenia jak znajome kadry. Jeszcze kilka zakrętów, kilka pedałów – i wracam do miejsca, w którym wszystko się zaczęło.
Park Zamkowy w Pszczynie znowu przede mną – ale dziś patrzę na niego inaczej. Trasa domknięta. Koło się zamknęło. Ale wspomnienia – zostaną z tą trasą na długo.
13. Podsumowanie – 50 kilometrów w najlepszym stylu
To była trasa licząca około 50 kilometrów – przyjemnych, technicznie łatwych, a jednocześnie pełnych zmienności i charakteru.
Przejechałem przez asfaltowe alejki, szerokie leśne szutry, fragmenty miasta i miejsca, gdzie historia odciska swoje ślady w betonie i mchu.
Cień lasów Pszczyńskich i Kobiórskich towarzyszył mi przez większość trasy – idealny na upalne dni, dający wytchnienie i poczucie spokoju.
Jezioro Paprocany zachwyciło nie tylko widokiem, ale też infrastrukturą – to miejsce stworzone do wypoczynku. A po drodze – zameczki, skanseny, rezerwaty i ciche ścieżki między ogrodami.
To trasa, którą można polecić każdemu – rodzinom z dziećmi, początkującym rowerzystom, ale też tym, którzy po prostu szukają dnia bez pośpiechu i z bliskością przyrody. Nie trzeba wyjeżdżać w góry, by poczuć się jak w podróży. Czasem wystarczy… dobrze wybrana droga.
-
Przez JC w JC w podróży0 komentarzy🚴♂️ Velo Dunajec: ze Szczawnicy do Sromowców! 🌄 W tym odcinku zabieram Was na malowniczy odcinek trasy Velo Dunajec – z Szczawnicy do Sromowców Niżnych. Po drodze opowiadam o samej trasie, możliwościach spływu Dunajcem tratwami lub pontonami oraz odwiedzam słynny Czerwony Klasztor po słowackiej stronie. Przepiękne widoki Pienin i przełomu Dunajca gwarantowane!
-
-
Albumy
-
Ischgl - styczeń 2025
- Przez JC,
- 0
- 0
- 10
-
Maso Corto / Alpin Arena Senales grudzień 2024
- Przez JC,
- 0
- 0
- 12
-
W poszukiwaniu Ötziego
- Przez JC,
- 0
- 0
- 29
-
Val Senales - trekking do BerglAlm
- Przez JC,
- 0
- 0
- 17
-
Latemar - Val di Fiemme, Włochy
- Przez JC,
- 0
- 0
- 20
-
-
Tematy
-
- 6 642 odpowiedzi
- 691 133 wyświetleń
-
W oparach minimalizmu. - skitury na lekko 1 2 3 4 38
Przez Wujot, w Narciarstwo klasyczne, ski touring, ski alpinizm
- skitury
- sprzęt narciarski
- (i 3 więcej)
- 940 odpowiedzi
- 158 410 wyświetleń
-
- 207 odpowiedzi
- 20 807 wyświetleń
-
- 7 odpowiedzi
- 598 wyświetleń
-
- 47 odpowiedzi
- 8 567 wyświetleń
-
Forum
-
Pogadajmy
-
- 21,9k
- odpowiedzi
-
- 29,5k
- odpowiedzi
-
-
Sprzęt narciarski
-
- 19,4k
- odpowiedzi
-
- 29k
- odpowiedzi
-
- 3,6k
- odpowiedzi
-
- 3,7k
- odpowiedzi
-
- WorldSkitest
- Przez JC,
-
- 4,6k
- odpowiedzi
-
-
Stacje narciarskie
-
- 53,9k
- odpowiedzi
-
- 23,1k
- odpowiedzi
-
- 10,5k
- odpowiedzi
-
- 6,4k
- odpowiedzi
-
- Idealne auto dla narciarzy
- Przez Jeeb,
-
- 40,2k
- odpowiedzi
-
- 1,9k
- odpowiedzi
-
-
Technika jazdy na nartach
-
- 1,6k
- odpowiedzi
-
- 5,4k
- odpowiedzi
-
- 1,7k
- odpowiedzi
-
- 4,3k
- odpowiedzi
-
- Szkolenie maluchow
- Przez surfing,
-
-
Wyjazdy na narty
-
- 29,1k
- odpowiedzi
-
- Narty nad morzem
- Przez Jeeb,
-
- 1,2k
- odpowiedzi
-
- Mölltaler majówka
- Przez Michas222k,
-
- 5,2k
- odpowiedzi
-
-
Sport
-
- 11,9k
- odpowiedzi
-
- Tenis = Iga
- Przez sstar,
-
- 2,4k
- odpowiedzi
-
- Gardenissima 2025
- Przez lski@interia.pl,
-
-
Narciarstwo klasyczne, ski touring, ski alpinizm
-
- 8,3k
- odpowiedzi
-
-
Aktywne Lato
-
- 8,6k
- odpowiedzi
-
- 400
- odpowiedzi
-
- Nartorolki terenowe
- Przez Marxx74,
-
- 2,5k
- odpowiedzi
-
- 1,5k
- odpowiedzi
-
- Moja Biała Góra
- Przez sstar,
-
- 241
- odpowiedzi
-
- Sky Tower Run
- Przez MarioJ,
-
-
Nasze sprawy
-
- 3,9k
- odpowiedzi
-
- 3k
- odpowiedzi
-
- Awaria serwera
- Przez MarioJ,
-
- 1,3k
- odpowiedzi
-
- CYKLOZA Skionline
- Przez Victor,
-
- 3k
- odpowiedzi
-
-
Stare forum
-
- 14,6k
- odpowiedzi
-
- 5,1k
- odpowiedzi
-
- Rossignol S4 Jib Skis
- Przez #osk,
-
- 782
- odpowiedzi
-
- Kostelic technika ...?
- Przez jack_2,
-
- 1,2k
- odpowiedzi
-
- Bad Mitterndorf - Tauplitz
- Przez Coob,
-
- 177
- odpowiedzi
-
- Euro 2008 wątek zbiorczy
- Przez lokiec3,
-
- 167
- odpowiedzi
-
- 100
- odpowiedzi
-
- Czy bedzie medal?
- Przez 1973marcin,
-
-
Blogi
-
- 130
wpisów - 79
komentarzy - 48546
wyświetleń
Ostatnie wpisy
Czasem, żeby przeżyć małą przygodę, nie trzeba ruszać daleko. Wystarczy zapakować rower, bidon z napojem… i ruszyć kilkadziesiąt kilometrów za miasto. Dziś kieruję się z Bielska-Białej do Pszczyny – niewielkiego, ale niezwykle urokliwego miasta, które będzie punktem startowym mojej rowerowej wyprawy.
Dojeżdżam do Pszczyny. Zatrzymuję się na parkingu tuż przy dawnym polu golfowym, dziś częściowo zarośniętym i zapomnianym, ale kiedyś – jednym z bardziej oryginalnych pomysłów rekreacyjnych tej okolicy. To dobre miejsce na start – cicho, zielono, zaledwie kilka kroków od Parku Zamkowego. Wyciągam rower, sprawdzam sprzęt do nagrywania i ustawiam nawigację. W powietrzu unosi się zapach porannego lasu i lekko wilgotnej trawy.
Przede mną kilkadziesiąt kilometrów jazdy przez książęce ścieżki, leśne ostępy i miejsca, gdzie historia spotyka się z przyrodą. Rower gotowy. Ja też. Czas ruszyć w drogę.
1. Park Zamkowy w Pszczynie – początek trasy
Moja trasa zaczyna się od jednego z najbardziej malowniczych miejsc na Śląsku – Parku Zamkowego w Pszczynie.
To nie jest zwykły park. To część dawnej rezydencji książąt pszczyńskich – jednej z najznamienitszych rodzin arystokratycznych tej części Europy.
Po lewej widać monumentalny Zamek w Pszczynie – budowlę, której historia sięga XI wieku, ale swój obecny kształt zawdzięcza przebudowie w stylu klasycystycznym z XIX wieku. Wnętrza zachowały się niemal w całości – to jeden z nielicznych zamków w Polsce, który można zwiedzać z oryginalnym wyposażeniem.
Z kolei park, przez który teraz jadę, został zaprojektowany w stylu angielskim przez Petera Josepha Lenné – tego samego architekta, który stworzył ogrody Poczdamu i Berlina. Alejki, kanały wodne, romantyczne mostki i pomnikowe drzewa tworzą tutaj atmosferę jak z epoki romantyzmu.
Nieprzypadkowo właśnie tu często spacerowali członkowie rodziny Hochbergów oraz odwiedzający ich europejscy goście, w tym sam cesarz Wilhelm II.
Dziś park jest otwarty dla wszystkich. Cichy, zielony i pełen harmonii – doskonałe miejsce na rozpoczęcie rowerowej przygody.
Jadę powoli, żeby nacieszyć się tym spokojem – zanim trasa zaprowadzi mnie w głąb lasu.
2. Skansen – Zagroda Wsi Pszczyńskiej
Opuszczając park, mijam po lewej stronie wyjątkowe miejsce – Zagrodę Wsi Pszczyńskiej, czyli skansen etnograficzny, który wciąż nie jest tak znany, jak na to zasługuje.
To tutaj, w cieniu starych drzew, zgromadzono zabytkowe budynki z całego regionu – drewniane chałupy, stodoły, spichlerze, a nawet starą kuźnię i młyn wodny.
Wszystkie obiekty pochodzą z XIX i początku XX wieku i zostały przeniesione tu z pobliskich wsi, by zachować pamięć o tradycyjnej architekturze ziemi pszczyńskiej.
To żywa lekcja historii – można tu zobaczyć, jak wyglądało codzienne życie na śląskiej wsi jeszcze sto lat temu.
W weekendy zagroda tętni życiem: odbywają się pokazy rzemiosła, wypiek chleba, warsztaty dla dzieci. Ale nawet teraz – w zwykły dzień – to miejsce emanuje spokojem i autentycznością.
Przejeżdżam powoli, zerkając między płoty i dachy kryte gontem. To kolejny powód, by kiedyś wrócić do Pszczyny – już nie tylko rowerem, ale może i z całą rodziną.
3. Przejazd obok dworca kolejowego – uwaga na remont!
Jadę dalej wyznaczoną ścieżką rowerową, prowadzącą mnie w stronę pszczyńskiego dworca kolejowego. To charakterystyczny punkt miasta – zabytkowy budynek z końca XIX wieku, wzniesiony w czasach, gdy przez Pszczynę przebiegała jedna z głównych linii kolejowych łączących Śląsk z Wiedniem i Krakowem.
Dziś jednak miejsce to przechodzi sporą metamorfozę – trwa gruntowny remont linii kolejowej i samego przejazdu w pobliżu stacji.
Uwaga dla rowerzystów: trzeba zwrócić uwagę na oznaczenia i tymczasowe przejście przez tory. W miejscu tradycyjnego przejazdu ruch może być chwilowo wstrzymany lub poprowadzony objazdem.
Na szczęście trasa jest dobrze oznakowana, więc nawet mimo prac budowlanych można bezpiecznie przejechać i kontynuować podróż dalej – w stronę lasów.
4. W stronę Jankowic – bocznymi uliczkami za „jedynką”
Po minięciu dworca ścieżka rowerowa prowadzi mnie bezpiecznie pod drogą krajową nr 1 , przejazdem, który pozwala wygodnie przedostać się na drugą stronę
Po około 400 metrach skręcam w lewo – w jedną z tych uliczek, które mają swój niepowtarzalny klimat. Niskie, jednorodzinne domy, stare jabłonie w ogrodach, dzieci bawiące się na podwórkach. Ruch samochodowy prawie nie istnieje, a droga wije się miękko między zabudowaniami, jakby zapraszała, by jechać powoli i cicho.
Ten odcinek prowadzi mnie w kierunku Jankowic – miejscowości położonej na skraju kompleksów leśnych, znanej z kontaktu z naturą, ale też z niezwykłej historii, którą odkryję już za chwilę.
5. Z Jankowic do Studzienic – prolog do leśnej przygody
Opuszczam Jankowice i kieruję się dalej na północ – w stronę Studzienic, miejscowości położonej na obrzeżach Lasów Pszczyńskich. Ten odcinek to łagodne, asfaltowe drogi, prowadzące przez otwarte tereny i rozproszone zabudowania. Czuć, że zbliżam się do czegoś większego – do lasu, który już zza horyzontu daje o sobie znać ścianą zieleni.
W Studzienicach wjeżdżam na leśne ścieżki – szerokie, dobrze utrzymane trakty prowadzące w głąb Lasów Pszczyńskich. To tutaj zaczyna się właściwa przygoda z naturą. Wokół tylko drzewa, ptaki i miękkie światło przesączające się przez korony. Droga lekko opada, potem znów się wznosi – krajobraz zmienia się z każdym zakrętem. To idealne miejsce, by złapać rytm jazdy i po prostu... zniknąć na chwilę z mapy codzienności.
6. W sercu Lasów Pszczyńskich – rezerwat „Żubrowisko” i dziedzictwo Hochbergów
Gdy zagłębiam się w Las Pszczyński, krajobraz zmienia się całkowicie – asfalt ustępuje miejsca ubitym, szutrowym ścieżkom, a w powietrzu czuć wilgoć, mech i zapach żywicy.
Przede mną rozciąga się Rezerwat „Żubrowisko” – wyjątkowe miejsce o statusie ochronnym, w którym żyją żubry, potomkowie osobników sprowadzonych tu już w latach 30. XX wieku.
Historia tego miejsca jest równie ciekawa, co przyroda: to właśnie tu książęta Hochbergowie, właściciele zamku w Pszczynie, prowadzili własną hodowlę żubrów, by odtworzyć populację tego majestatycznego gatunku.
Dziś rezerwat nie jest dostępny bezpośrednio dla turystów, ale ścieżka prowadzi tuż obok jego granic. Zdarza się, że można dostrzec żubry z trasy – przemykające między drzewami, albo spokojnie pasące się w oddali.
Jadę wolno, czujnie. Tu przyroda ma głos, a człowiek staje się tylko gościem.
7. Od leśnych szutrów do asfaltu – Staw Wspólny i kojące dźwięki natury
Po kilku kilometrach przyjemnej jazdy przez Lasy Pszczyńskie – szerokimi, równymi szutrami, które aż proszą się o swobodne tempo i głęboki oddech – dojeżdżam do asfaltowej drogi. Tu szlak zaczyna nieco opadać, a drzewa robią miejsce dla otwartej przestrzeni. To znak, że zbliżam się już powoli do granic lasu – i do Tychów.
Po drodze zatrzymuję się jeszcze na chwilę nad niewielkim, ale urokliwym zbiornikiem wodnym – Stawem Wspólnym. To miejsce ma w sobie coś kojącego. Wokół cisza, ale nie zupełna – raczej ta naturalna, wypełniona życiem. Słychać kumkanie żab, śpiew ptaków i cichy szum wiatru, który przelatuje po powierzchni wody. To jeden z tych momentów, kiedy człowiek odruchowo zwalnia… i po prostu siedzi. Bez pośpiechu.
Krótka przerwa, łyk wody z bidonu, kilka głębszych oddechów. Jeszcze kilka kilometrów – i dotrę do Tychów.
8. Wjazd nad Jezioro Paprocany – zameczek zamknięty, ale widoki otwarte
Zbliżając się do Tychów, przecinam jeszcze jeden duży trakt – dwupasmową drogę prowadzącą z Bielska-Białej do Katowic. Tu trzeba bardzo uważać, ponieważ ruch jest bardzo duży. Po drugiej stronie, asfaltowa droga, prowadzi mnie w kierunku dobrze już znanego punktu na mapie rowerowej Śląska – Jeziora Paprocany.
Zanim zbliżę się do wody, zerkam jeszcze w stronę Zameczku Myśliwskiego w Promnicach. Niestety – w tym sezonie obiekt jest w remoncie, a dojazd pod sam budynek jest zamknięty. Szkoda, bo to jedno z najbardziej fotogenicznych miejsc na trasie – drewniany pałacyk z końca XIX wieku, który przez dziesięciolecia był letnią rezydencją książąt pszczyńskich.
Nie tracę jednak nastroju – zamiast tego decyduję się na objazd jeziora. Zaczynam od lewej strony, gdzie promenada prowadzi przez zadrzewione brzegi, drewniane pomosty i miejsca idealne na odpoczynek.
Przed sobą mam nie tylko piękne widoki, ale też wyjątkową przestrzeń rekreacyjną – Paprocany to miejsce, które od lat przyciąga nie tylko rowerzystów, ale też rodziny, spacerowiczów i wszystkich tych, którzy po prostu chcą pobyć blisko wody.
9. Przystanek nad wodą – żaglówki i zamek w oddali
Jadąc dalej wzdłuż jeziora, znajduję miejsce, gdzie mogę zjechać bliżej brzegu. Rower zostawiam przy poręczy i schodzę kilka kroków na drewniany pomost. Przede mną tafla wody – spokojna, lekko pofałdowana przez wiatr. Po niej suną małe żaglówki, sterowane przez dzieci z pobliskiego klubu żeglarskiego. Ich białe żagle wycinają kontrast na tle zielonych brzegów i błękitnego nieba.
W oddali, po drugiej stronie jeziora, dostrzegam sylwetkę Zameczku Myśliwskiego. Choć nie mogłem dziś podejść bliżej, jego wieżyczki i drewniane detale nadal robią wrażenie – nawet z tej perspektywy. To idealne miejsce na chwilę zatrzymania – siadam na pomoście, patrzę na wodę i słucham dźwięków jeziora: klikania masztów, śmiechu dzieci, szumu trzcin.
Tychy pokazują tu zupełnie inne oblicze – ciche, otwarte na naturę i niezwykle przyjazne dla każdego, kto porusza się na dwóch kółkach.
10. W stronę Kobióra – przez remonty do serca lasu
Opuszczam Jezioro Paprocany i kieruję się na południe – w stronę Kobióra. To ostatni odcinek miejskiego fragmentu trasy, zanim znów zanurzę się w leśnej ciszy. W tym miejscu warto zachować szczególną ostrożność – przed miejscowością znajduje się przejazd kolejowy, który obecnie przechodzi modernizację. Ruch jest ograniczony, a trasa nie zawsze dobrze oznakowana – trzeba uważnie śledzić objazdy lub tymczasowe przejścia.
Gdy tylko pokonam ten fragment, wszystko znów się zmienia. Wjeżdżam prosto do Rezerwatu Babczyna Dolina – jednego z bardziej urokliwych i dzikich miejsc w Lasach Kobiórskich. Ścieżka prowadzi przez sosnowe i mieszane drzewostany, miejscami tak gęste, że słońce tylko delikatnie przesącza się przez korony. Teren jest łagodny, przyjemny do jazdy, z naturalnym podłożem i niemal zupełnym brakiem ruchu samochodowego.
To ostatni poważny fragment leśnej przygody – i doskonałe miejsce, by zwolnić, wyciszyć się i domknąć tę trasę w skupieniu, z dala od miasta i asfaltu.
11. Wjazd do dawnej bazy rakietowej – beton, cień i echa historii
Leśna droga prowadzi mnie prosto w kierunku miejsca, które – choć dziś zapomniane – jeszcze kilka dekad temu miało ogromne strategiczne znaczenie.
Przede mną ukryta w gęstwinie dawna baza rakietowa z czasów zimnej wojny. Wjeżdżam do niej niepostrzeżenie – otacza mnie las, a ścieżka, po której jadę, pozostaje doskonałej jakości. Nawierzchnia jest równa, szutrowa, szeroka – aż trudno uwierzyć, że prowadzi donikąd... poza historią. Po kilku minutach pojawiają się betonowe pozostałości – zarośnięte fundamenty, niszczejące place, fragmenty ramp i konstrukcji technicznych.
Wszystko pokrywa zieleń: mech, paprocie, samosiejki, które odbierają przestrzeń temu, co kiedyś było groźne i tajne. Nie ma tu żadnych tablic, żadnego ogrodzenia – tylko milczenie lasu i betonowe ślady przeszłości, w której Śląsk był ważnym punktem na mapie Układu Warszawskiego.
Jadę powoli, z szacunkiem i lekkim dreszczem. W upalne dni to miejsce daje wyjątkowe ukojenie – gęsty cień i przyjemny chłód, które sprawiają, że łatwo zapomnieć o rzeczywistości. Przede mną jeszcze kilka kilometrów tej niezwykłej leśnej drogi – a potem powrót w stronę Pszczyny.
12. Przez las i Piasek – ostatnie kilometry, powrót do Pszczyny
Po wyjeździe z bazy rakietowej czeka mnie jeszcze jeden leśny odcinek – prosty, długi, niemal symboliczny. Droga sunie między drzewami jak oś czasu, jakby prowadziła mnie już prosto ku zakończeniu wyprawy.
Wkrótce docieram do miejscowości Piasek. To spokojna okolica, ale również tutaj trwa modernizacja linii kolejowej. Tory można ostrożnie przekroczyć – ruch pieszo-rowerowy jest dopuszczony, choć wymaga uważności i krótkiego zejścia z roweru.
Gdy pokonam to miejsce, powoli wjeżdżam na przedmieścia Pszczyny. Ścieżka rowerowa prowadzi mnie już spokojnym rytmem, wzdłuż zabudowań i znanych punktów, które pojawiają się w polu widzenia jak znajome kadry. Jeszcze kilka zakrętów, kilka pedałów – i wracam do miejsca, w którym wszystko się zaczęło.
Park Zamkowy w Pszczynie znowu przede mną – ale dziś patrzę na niego inaczej. Trasa domknięta. Koło się zamknęło. Ale wspomnienia – zostaną z tą trasą na długo.
13. Podsumowanie – 50 kilometrów w najlepszym stylu
To była trasa licząca około 50 kilometrów – przyjemnych, technicznie łatwych, a jednocześnie pełnych zmienności i charakteru.
Przejechałem przez asfaltowe alejki, szerokie leśne szutry, fragmenty miasta i miejsca, gdzie historia odciska swoje ślady w betonie i mchu.
Cień lasów Pszczyńskich i Kobiórskich towarzyszył mi przez większość trasy – idealny na upalne dni, dający wytchnienie i poczucie spokoju.
Jezioro Paprocany zachwyciło nie tylko widokiem, ale też infrastrukturą – to miejsce stworzone do wypoczynku. A po drodze – zameczki, skanseny, rezerwaty i ciche ścieżki między ogrodami.
To trasa, którą można polecić każdemu – rodzinom z dziećmi, początkującym rowerzystom, ale też tym, którzy po prostu szukają dnia bez pośpiechu i z bliskością przyrody. Nie trzeba wyjeżdżać w góry, by poczuć się jak w podróży. Czasem wystarczy… dobrze wybrana droga.
- Czytaj więcej..
- 0 komentarzy
- 130
-
- 108
wpisów - 1129
komentarzy - 67778
wyświetleń
Ostatnie wpisy
Ostatni wpis
Katschi w słońcu
Takiego pięknego dnia na nartach dawno nie miałem…
A sam ośrodek? Mimo, że już w nim byłem i nie byłem zachwycony… zachwycił mnie. Można? Można!
Pozdrawiam i zapraszam na „nogi bolo” na Tiktoku.
marboru
- Czytaj więcej..
- 0 komentarzy
- 108
-
- 57
wpisów - 526
komentarzy - 35072
wyświetleń
Ostatnie wpisy
Ostatni wpis
Olimp i okolice - sierpień 2024
O Olimpie słyszał chyba każdy, bo któż w dzieciństwie nie czytał greckich mitów o boginiach i bogach zamieszkujących tę legendarną górę, najwyższy szczyt Grecji? Ale pojechać tam - w miejsce, gdzie prawie z linii brzegowej Morza Egejskiego wznosi się potężny masyw górski, na blisko trzy tysiące metrów? Zobaczyć na własne oczy, wspiąć się, doświadczyć jak tam jest? Udało mi się spełnić to marzenie kilka dni temu i spędzić tydzień u stóp (i nie tylko) Olimpu, w czasie którego zrobiliśmy trzy trekkingi po szlakach tamtejszego parku narodowego - najstarszego w Grecji. Na pierwszy ogień -
Wąwóz Enipeas
Zaczynamy z Litochoro, w którym mieszkamy. Litochoro jest kilkutysięcznym miasteczkiem turystycznym, ok. 90 km na południe od Salonik, przyciągającym głównie amatorów górskich szlaków. Panuje jednak zupełnie inna atmosfera niż w w położonych kilka kilometrów niżej zatłoczonych i hałaśliwych nadmorskich kurortach Riwiery Olimpijskiej. W górnej części miasteczka fragment wąwozu zagospodarowano jako spacerową promenadę do tzw. Wanny Zeusa - skalnej niecki, przez którą przepływa potok Enipeas (nazwany na cześć antycznego rzecznego boga Enipeusa). Niektóre mity podają, że kąpiel w Enipeas odbiera dziewictwo ... Aktualnie w wannie Zeusa się jednak kąpać nie wolno, bo jest tam ujęcie wody pitnej dla Litochoro, a spaceruje się ścieżką poprowadzoną po betonowych belkach bezpośrednio nad akweduktem. Poniżej kilka zdjęć (z późniejszego, wieczornego spaceru) - z widocznym na horyzoncie grzbietem Olimpu.
Mniej więcej w połowie promenady odchodzi w górę ścieżka do długodystansowego szlaku E4 przez górny bieg wąwozu i dalej na sam Olimp. Z punktu widokowego podziwiamy Litochoro i wody Zatoki Salonickiej.
A w drugą stronę - widoki takie!
Początkowe 6 km idzie się trawersując zbocze ponad korytem rzeki. Górski las czasem daje trochę cienia i ochłody przed grzejącym słońcem.
Wkrótce dochodzimy do rzeki - na zdjęciu mój małżonek, Darek, odpoczywający na kamieniu. Woda jest krystaliczna i cudownie chłodna.
Tablice informacyjne przy wejściu na szlak informują po angielsku i grecku, że szlak w zasadzie jest zamknięty z powodu zerwanych mostków. Po drodze jednak spotykamy trochę osób, więc postanawiamy zaryzykować i przekonać się, jak to na miejscu wygląda. O ile pierwszy mostek jeszcze jest w całości, to drugi wygląda tak:
Pozostaje nam przejście po kamieniach - pierwszym razem udaje się suchą nogą, przy kolejnych mostkach już nie do końca - z sześciu ocalała połowa. Ale jest pięknie.
Docieramy do jaskinii św. Dionizego ze świętym źródełkiem:
I do klasztoru pod wezwaniem tego samego świętego. Klasztor na zewnątrz bunkrowaty, ale dziedziniec i wnętrze bardzo ładne. Obok budynku spory parking z dojazdem do szosy z Litochoro do Prionii, można więc dojechać tutaj również samochodem. Wokół klasztoru wala się trochę śmieci i wałęsa się kilka bezpańskich psów - bezdomne zwierzęta to niestety częsty widok w Grecji.
Na ostatnim odcinku szlaku - między klasztorem a Prionią - ludzi jest sporo. Pewnie to zasługa możliwości dojazdu samochodem. Niektórzy korzystają z możliwości kąpieli w wodospadach. Woda jest tu jednak lodowata - odważyłam się tylko umoczyć nogi.
Do parkingu w Prionii docieramy około 17-tej, po 18 km wędrówki. Jest tutaj tawerna z fajnym, greckim jedzonkiem - w wydaniu górskim. Zamawiam zaskakująco smaczną zupę z kozy i decydujemy się, że kierowcy z naszej ekipy pojadą autostopem do Litochoro po auta, a reszta zejdzie w tym czasie kawałek niżej szlakiem. Jako, że zupa była syta, to resztą kanapek podzieliłam się z bezdomną suką spod klasztoru i po przewędrowaniu ponad 22 km i 1300 m przewyższenia wróciliśmy do Litochoro.
[cdn.]
- 57
-
- 86
wpisów - 70
komentarzy - 19539
wyświetleń
Ostatnie wpisy
Ostatni wpis
Indie 1976_cd25
Post 26
Baku, Kijów
Dwudziestego trzeciego września
Rano lecimy do Baku. Samolot jest już znacznie większy. Odrzutowiec TU-135. Pogoda kiepska. Widać z góry szare pustynie, potem pojawia się morze. A na nim wieże naftowe. Morze Kaspijskie jest płytkie. Pomiędzy wieżami biegną nad wodą pomosty. Wież przybywa, jest ich coraz więcej, lepiej też już widocznych, bo samolot schodzi w dół. Pomostów też przybywa. W wodzie stoi już cały las wież. Widać Baku. Plątanina pomostów dąży w kierunku miasta. Lądujemy.
Po obu stronach drogi z lotniska do miasta wieże i rury do transportu ropy. Biegnące po ziemi we wszystkich możliwych kierunkach. Jesteśmy w Baku. Idziemy spacerkiem nad morze. Ładna zatoka i przyjemny bulwar z restauracyjkami.
Mamy nieco miejscowego grosza, po udanym handlu. Herbatę podają tu z dużych samowarów. Trochę na sposób afgański. Dostaje się duży, ceramiczny czajnik herbaty i do tego szklaneczkę. Na spodku leżą kawałki cukru, które się ssie, popijając ze szklaneczki gorącą, gorzką herbatą.
Ma tu być ładne stare miasto. Zobaczymy więc, jak to jest w praktyce. Już nieco się naciąłem na Samarkandzie. Orbis organizował tam wycieczki i pisano dużo u nas, jaka tam jest egzotyka i wspaniałe zabytki. W czasie powrotu z Hindukuszu nieco sobie tam pospacerowałem. Z dużym jednak rozczarowaniem.
Widzimy mury miejskie Baku. Od trzynastego do dziewiętnastego wieku. Dość prymitywnie to tu restaurują. Stare miasto jest wewnątrz nich. Wąskie uliczki. Meczet. Jakieś fragmenty dworu Szirwanszacha. Zdaje się szesnasty wiek. Nic specjalnie ciekawego. Może już jestem zepsuty po Iranie i Indiach.
Hotel jest najbardziej luksusowy, jaki mamy w ZSSR, ale otrzymany po małej awanturze. Jest telewizor. Niestety, tak jak w Taszkiencie - zepsuty. Łazienka nieco zdewastowana. Ale za to z gorącą wodą.
24.09.
Lecimy dziś do Kijowa. Wczoraj w Inturiście, przy kupnie biletu lotniczego, wyrażono wielkie zdziwienie. Skąd my znaleźliśmy się w Baku? Nie mieliśmy prawa tu być! Z Termezu powinno się nas było wyekspediować najkrótszą drogą do Polski.
A mnie chodziło po głowie, że mając sporo rubli jak na mnie, moglibyśmy ewentualnie polecieć sobie do Irkucka i zobaczyć Bajkał. Jedno z moich marzeń. Zarzuciłem tą myśl, bo nie chciałem stresować żony, dodatkowym opóźnieniem i niewiedzą, gdzie jestem. I tak była wystarczająco zestresowana moich wyjazdem do Indii. Wiedziała przecież z praktyki w Iranie, jakich niespodzianek można się spodziewać w czasie takich wojaży jak nasze. Teraz wiedziała, że już wracam do domu. Pisałem kartkę o przewidywanej trasie powrotu.
Teraz tu w Baku było już wiadomo, że nad żaden Bajkał byśmy nie polecieli. Nie sprzedano by nam biletów. Kasjerka na lotnisku w dalekim Termezie była zdaje się nie bardzo gramotna i nie powinna nam była sprzedać lotu do Baku, Tylko wprost do Kijowa przez Taszkient. No więc musieli z konieczności nam załatwić jak najszybciej lot do Kijowa, by „inostrańcy” nie włóczyli się po terytorium bratniego kraju.
Lecimy razem z jakąś polską wycieczką starszych pań, które tu węszą za złotem. My też powęszymy. Bo co robić z rublami, które kupiliśmy za dolary, w pośredni sposób, poprzez chusteczki dla Uzbeczek? Kupimy złoto czternastokaratowe, bo tylko takie tu sprzedają i sprzeda się go u nas u Jubilera.
W sumie cała operacja, biorąc u nas czarnorynkowy kurs zielonego, daje pewne dobre przebicie. Musimy sobie, jak jest okazja, powetować nieco straty, poniesione w Indiach przez głupią żądzę przygody. Nie lepiej to byłoby siedzieć w domu i ciułać na samochód? Podliczając te kilka eskapad - do Iranu, Afganistanu i Indii zebrałoby się może na jakąś, giełdową Skodę.
Samolot znów inny. Tym razem Ił-18. Turboodrzutowy. Mam szczęście. Znowu mam miejsce przy oknie. I to właściwej strony. Czteromotorowy. Spoglądam przez okienko na skrzydło z przyczepionymi dwoma potężnymi silnikami. Każdy ma ogromne śmigło z czterema łopatami. Nagle łopaty skrajnego silnika zaczęły się pomału obracać. Szybkość ich wzrosła i z silnika buchnął bury dym.
Silnik zaskoczył. Obroty śmigieł gwałtownie wzrosły. Już nie było widać pojedynczych obracających się łopat, tylko lekko drgające w miejscu śmigieł powietrzne koło. Silnik grzmiał. Przyszła potem kolej na następny, a z drugiej strony na pozostałe dwa. Koncert czterech potworów zagłuszał wszystko. Samolot drgał. Po uniesieniu się powietrze drgawki ustały, ale huk i wirujące koła za oknem pozostały.
Lecimy najpierw na północ, omijając łańcuch Kaukazu, od strony Morza Kaspijskiego, a potem wzdłuż tego łańcucha na zachód. Właściwa strona dla mnie jest ta, z której widać góry. Oglądam wspaniałą panoramę ośnieżonych gór. Wprawdzie trochę daleko, ale widać nieźle.
Nie leci też tak wysoko, jak duże odrzutowce. Wysokość gór wzrasta. Widać jakąś dużą grupę. Może to Uszba? Opisywana często w literaturze górskiej zalodzona grupa górska w Kaukazie.
Potem widać potężny, dwuwierzchołkowy szczyt o łagodnych stokach. Wiem doskonale jak się nazywa - Elbrus. Najwyższy szczyt Kaukazu. Też podobno wygasły wulkan jak Demawend w Elbursie. Zaledwie niższy do niego tylko kilkadziesiąt metrów. Ale za to potężnie zalodzony. Tylko to on może być. Widać doskonale przełączkę między szczytami. Po minięciu tej góry samolot bierze zwrot na północ i Kaukaz znika. Widok był wspaniały. Białe chmury w dole i białe góry na horyzoncie. Kończy się moja indyjska przygoda.
Epilog
Co mi pozostało w pamięci po poznaniu Indii? Zaledwie po ich dotknięciu, a raczej muśnięciu. Pozostała wdzięczność Stwórcy, że się urodziłem w Polsce, a nie w Indiach! Byłem wykształcony, miałem pracę. Mieliśmy mieszkanie M-4 i telewizor czarno-biały. Wprawdzie się często psuł, ale zawsze udawało mi się go naprawić. Mieliśmy syna i nawet nowy samochód Syrenę.
W niedzielę, a potem nawet w sobotę, bo Gierek pozwolił na sześć wolnych sobót w roku, jechaliśmy do Okocimia, gdzie mama spędzała z moją siostrą wakacje. W zimie były wypady na narty. Byłem szczęściarzem życiowym. Spłynął na mnie ogromny spokój. Nasze polskie problemy były jakieś małe, nikłe, bez porównania w stosunku do tego, co tam zobaczyłem.
Ceny
Termez - 5 rubli za przewóz kutrem po Amudarii do Ajratanu w Afganistanie.
● Afganistan
Ajratan - Mazar-i Szerif - 30 Afs(afgani-waluta w Afganistanie).
Hotel w Mazar-i Szerif – 30 do 60 Afs.
Mazar-i Szerif – Kabul(ok. 600 km) - wynajęta taksówka – 100 Afs plus bagaż(pow. 20 kg – 15 Afs za 7 kg).
Hotel w Kabulu - 25 Afs(Friends Hotel – Shar-I Nau).
Kabul – Peszawar(ok. 500 km) - 100 Afs, plus opłata za bagaż jak z Mazar-i Szerif.
Wymiana: 1$ = 43 do 45 Afs
● Pakistan
Peszawar Hotel, ok. 5 Rp(rupii pakistańskich).
Peszawar – Lahore – 25 Rp autobus(może wrosnąć do 40 Rp – zależnie od pojazdu).
Hotel w Lahore – 6 Rp.
Lahore – Amritsar – pociąg - ok. 6 Rp.
Wymiana 1 $ = 9,5 Rp
● Indie
Przelicznik; 1 $ = 8,7 R .W niektórych rejonach Indii dawano za dolara nieco ponad 9 R
Amritsar – Deli – pociąg - ok. 26 R(rupii indyjskich).
Hotel(w stylu indyjskim) w Deli – 2 do 10 R.
Deli – Chandigarth – pociąg (266 km)- 18 R.
Chandigarth – Manali –autobus(300 km) - 23 R, plus bagaż.
Manali – Hotel – 6 R.
Manali – Keylong – Darcha (170 km)– 13 R.
Hotel w Keylong – 3 R.
Kulis – 25 do 30 R na dzień do 30 kg.
Koń(muł) – średnio 25 R na dzień – 60 kg.
Pociąg na trasie Dehli – Madras – Trivandrum – Bangalore – Bombay – Janhsi - Dehli- 7500 km. Bilet specjalny zakupiony w Boroda House p. 35. Tzw. circular ticket – 196,9 R.
Ceny autobusów – średnio- ok. 6 do 8 R za 100 km.
Ceny pociągów – 40 R za 1000 km(2 klasa-sypialny), plus opłata za rezerwację miejsca 5,5 R
Autobusy miejskie 30 pesa(z podziału rupii na 100 części).
Potrawy w Indiach
Mutton biriyani – ryż z baraniną(kawałkami), cebulką i kapustą – smaczny.
Reis biriyani – ryż po wegetariańsku do tego 4 do 6 różnych bardzo ostrych sosów - podawany na południu Indii.
Porotta albo Barotta – bardzo smaczne placuszki o różnych wymiarach, zależnie od okolicy – spotykane tylko na południu.
Puri – też smaczne placuszki o dość różnej konsystencji – sprzedawane na północy.
Placuszki z ryżu(południe) – niezbyt smaczne.
Czapati(Chapati) – placki z mąki i wody, cienkie i o smaku przypieczonego ciasta na makaron – północ kraju.
Jajka – sadzone, gotowane, omlet.
Ryba z curry, ryba pieczona – południe, wybrzeże.
Napoje
Herbata z mlekiem – całe Indie
Kawa(naturalna) z mlekiem – więcej na południu, gdzie jest tańsza od herbaty z mlekiem
Mleko słodzone(bawolic, kozie)
Napoje butelkowane – cola, fanta, woda sodowa i jeszcze inne – raczej słodkie
Owoce
Piru – owoc podobny do jabłka, ale smaku bliżej nieokreślonym, smak może pośredni między papierówką a dynią
Ananas
Orzech koksowy – dojrzały posiada mało mleczka a dużo miąższu. Niedojrzały gasi dobrze pragnienie. Zawiera ok. trzy czwarte szklanki mleczka. Są z grubsza biorąc - podłużny i podobny kształtem do orzecha laskowego – tylko b. duży.
Banany – duże i małe żółte, zielone, czerwono-brązowe.
Jabłka – tylko północ.
Gruszka-jabłko? – smak podobny do gruszki.
Mango – sezon lipiec, sierpień.
Pomarańcze – mało soczyste i smaku gorszym od tych kupowanych w naszym kraju.
Cytryny – malutkie z cienką skórką(limonki).
Japoński owoc – czerwony, podobny do pomidora o zwartym miąższu. Zatyka jak niedobra gruszka.
Winogrona.
- 86
-
- 4
wpisy - 14
komentarzy - 20323
wyświetleń
Ostatnie wpisy
Ostatni wpis
Trzydniowiański Wierch 08.08.2021
Dłuższą chwilę mnie nie było na forum, ale wracam z relacją z wczorajszej wycieczki.
Ostatni wyjazd w góry był w maju, tęskniłam strasznie za Tatrami, i już na prawdę stawałam na głowie żeby udało się zgrać dzień wolny z ładną pogodą. Obserwacja prognozy od kilku tygodni, trasa obmyślana jakiś czas temu i w końcu udało się - niedziela powinna być ok. Bałam się, że niedziela w Tatrach to zły pomysł, ale z tego co zauważyłam to Tatry Zachodnie nie są aż tak oblegane jak Morskie Oko, Giewont czy inny Kasprowy. No więc tak: piątek i sobota 12 h w pracy na nogach, a w niedzielę pobudka o 4 i w drogę....
Wracając z pracy w piątek po 21 coś zaczęło piszczeć w aucie-koniec klocków. no po prostu swietnie....i po wyjezdzie sobie myślę. Na szczęście Miśkowi udało się jakieś znaleźć w garażu i w nocy zmieniał ....Pobudka o 4, zbieramy się, pakujemy rowery do auta - nie możemy znaleźć śruby od koła....dobra udało się, coś wymyślił
Pogoda jakaś dziwna się wydaje, ale jeszcze słońce nie wzeszło więc mam nadzieję, że jednak będzie ładnie....jedziemy, coś chmury nad tymi Tatrami Zachodnimi. Misiek już zły bo to wygląda na burzowe chmury.....zaczęło padać po drodze, no po prostu myślałam, że zwariuje.....zaczyna wiać...no ale cóż, dojechaliśmy, pogoda się uspokoiła, ale dalej pochmurno, będzie co bedzie, nic nie poradzimy. Plan był, że dojeżdzamy rowerami do polany Trzydniowki, idziemy dalej z buta dalej w stronę schroniska, odbijamy w lewo na szlak papieski i tamtędy na Trzydniowiański i wracamy na Polanę Trzydniówkę od razu do rowerów i wracamy. No i dobra, wysiadamy z auta, rowery przygotowane, Mikołaj chce dopompować powietrza, a tu powietrze zeszło całkowicie i nie chce się ruszyc.......no wszystkie znaki mówią zeby odpuscić.....w koncu jego rower został w aucie, a my wypozyczylismy rower z wypozyczalni. Oczywiscie dokument tozsamosci został w aucie, dobrze ze ja mialam swój chociaz
No dobra, ruszamy... dojechaliśmy do miejsca gdzie mamy zostawić rowery, i ruszamy dalej z buta, zaczyna padać....no świetnie. Nad Wołowcem widac ciemne szare ciężkie chmury, no jak nic na burzę....ja juz załamana i wkurzona...nie wiemy co robić, najrozsądniej byłoby wrócić, ale żal....na chwilę schowalismy się od deszczu pod drzewami....po jakims czasie przestalo padać, poszlismy w strone schroniska, Misiek jest za tym zeby wracac, albo dojsc do schroniska i wracac, ja stwierdziłam, że moze przeczekamy bo z drugiej strony powoli było widac słonce...w końcu doszliśmy do schroniska na Polanie Chochołowskiej. tam posiedzieliśmy, zaczeło wychodzic słonce, ale przy wysokosci ok 2000 m n.p.m. widać bylo chmury....po wielu dylematach Misiek mowi ze nigdzie nie idzie wyzej, wracamy, moze przejdzie moze nie, bezpieczniej zawrocic-wiedzialam ze ma rację, ale jednak mialam nadzieje, że sie rozpogodzi i ze pojdziemy. dobra, posiedzielismy jeszcze kolo wypasu owiec, zaczelo sie robić coraz ładniej, było ju z kolo 10.00 wiec dosc pozno, plan był inny, ale co zrobić. dobra, w koncu Misiek uległ i poszlismy na góre
Na początku szlak był dość łagodny i szło się całkiem przyjemnie, słoneczko świeciło, wiał ciepły wiatr, raczej płasko niż mocno pod górę. Dopiero później szlak zaczął się piąć mocniej do góry, temperatura też robila swoje i mielismy coraz mniej sił. Podejscie na samą górę już w ogóle dało na w d....nogi
masakra, ja już ledwo miałam siłe iść, a nie wiem jak Misiek doczołgał się do mnie haha co prawda został w tyle, a ja poszłam już sama na szczyt żeby odpocząć i zjeść
Przed wyjazdem myślałam, czy nie zahaczyć o Kończysty Wierch jeszcze- to już tylko godzinka z trzydniowiańskiego, ale odpuscilismy. Może gdyby była wczesniejsza godzina to byśmy się zdecydowali, ale tak to odpuścilismy, poza tym na prawde byliśmy wypruci
Na gorze odpoczęlismy, napatrzyliśmy się na przepiękne widoki i ruszylismy w dół Krowim Żlebem-cieszę się że taki kierunek wybrałam, bo zejście było dośc strome, dało nam też popalic, ale chyba jednak wolałam schodzić tędy bo jakbym miała wchodzic pod górę tak stromo to bym umarła w polowie drogi chyba haha. Z drugiej strony niby jakbym miala to strome podejscie za sobą to pytam tylko lżej by mi się schodziło tamtym szlakiem, sama nie wiem co lepsze, ale i tak i tak dałoby w kość:P po dość długim schodzeniu, moje kolana i ścięgna miały już serdcznie dośc. Największym zbawieniem okazał się oczywiscie rower-przekonalismy się o tym juz nie raz. Zawsze jak idziemy gdzieś z Chochołowskiej to roweramy podjeżdzamy gdzie się da
Jak juz się wsiądzie na rower w drodze powrotnej to nawet nie trzeba pedałować
a jeszcze jak się mija tych wszystkich ludzi i za chwilę jest się na dole...no bajka
Balismy się troche ze to niedziela i że będą tłumy-na szlaku na Trzydniowiański mijaliśmy moze 10 osob....schodzą już troche wiecej - troche ludzi wchodzilo dopiero, ale mimo wszystko było na prawdę baaardzo mało ludzi. Trzeba wiedzieć gdzie iść żeby nie było tłumów
w samej Dolinie jednak dosc sporo ludzi-głównie rodziny z dziecmi, wracajac rowerem trzeba bylo uwazac bo potrafili isć całą szerokością, albo dzieci nieoczekiwanie wybiegały pod koła
wiadomo jak to jest. Na koniec zjedlismy pyszny i nawet nie drogi obiadek w karczmie kawałek za wyjsciem z Doliny. Mało ludzi, tanio, krotki czas oczekiwania, a jedzonko przepyszne
Mimo wielu przeciwności był to na prawdę udany i męczący(pozytywnie)dzień. a powrót? z Chochołowskiej do Mogilan pod Krakowem około połtorej godziny. A wyjechalismy kolo 17 dopiero.....jechalismy za google maps, zadnego korka, zadnych 2 czy 3 godzin na zakopiance jak straszyli
Także dzień przecudowny, mam nadzieję, że jak najszybciej uda mi się znowu wrócić w Tatry:)
Filmik będzie później, na razie kilka zdjęć
- 4
-
-
Statystyki forum
25,5k
Tematów389,6k
Odpowiedzi -
Members